Wiesław Walendziak najwyraźniej znudził się już podglądaniem Aleksandra Kwaśniewskiego przez dziurkę od klucza i postanowił napisać coś wskazującego, że zajmuje się nie tylko produkcją kulek z błota i odpadków. Są jednak takie przedsięwzięcia, które już w chwili startu zapowiadają się nie najlepiej, a potem może być już tylko gorzej. Taki właśnie charakter ma artykuł Walendziaka i Konrada Szymańskiego ?Powrót do skrajności?, zamieszczony we wczorajszej ?Gazecie?.
Myślałem, że pod koniec kampanii szef sztabu Mariana Krzaklewskiego napisze wreszcie coś o swoim faworycie i o tym, czego dokonał w ciągu trzech lat sprawowania władzy - gdyż do tej pory z reklamowych klipów dowiedzieliśmy się jedynie, że zjednoczył prawicę, jest tradycjonalistą, a wyborca chcący na niego zagłosować musi się wykazać umiejętnością latania, niczym filmowy Matrix. To oczywiście dużo, ale chciałoby się więcej. Nic z tego. Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, a Walendziak wyspecjalizował się przecież w kampanii negatywnej. W artykule nie zachwala więc AWS, lecz przestrzega nieświadomy niczego naród przed nadciągającym zagrożeniem w postaci SLD.
W sytuacji gdy rząd nie jest w stanie przedłożyć w konstytucyjnym terminie budżetu, gdy doprowadzono do zapaści finansów publicznych, gdy cztery reformy stały się areną niekompetencji, arogancji i finansowego dramatu, gdy nastroje społeczne są najgorsze od lat - otóż w takiej sytuacji zajmowanie się straszeniem ludzi Sojuszem Lewicy Demokratycznej musi wywołać uśmiech politowania. Nasuwa się jednak także refleksja bardziej przygnębiająca - jeśli myśli i dzieło Walendziaka są reprezentatywne dla całego obozu rządzącego, to znaczy, że w AWS zaprzestano już dyskusji i starań, aby coś jeszcze poprawić, a głównym zajęciem w tym i przyszłym roku będzie kampania negatywna wobec przeciwnika politycznego. W kampanii tej użyte zostaną wszystkie chwyty i wypowiedziane wszystkie głupstwa, przeinaczenia i półprawdy przećwiczone ostatnio w trakcie kampanii wyborczej, a także w dyskusji na temat uwłaszczenia. ?Powrót do skrajności? jest tu pierwszą, charakterystyczną jaskółką.
Walendziak oskarża SLD o liczne zaniechania i błędy w okresie, gdy ten rządził wraz z PSL. Daleki jestem od tego, aby usprawiedliwiać każdą naszą decyzję czy ustawę i nie będę kłócił się o nie ząb za ząb. W 1997 r. AWS obiecał, że wszystko to naprawi - i wygrał wybory. Błędy poprzednika mogą usprawiedliwiać zwycięzcę w pierwszym roku jego działalności, no może jeszcze na początku drugiego. Jeśli jednak rządzi się trzy lata, atak na poprzednika staje się śmieszny - zwłaszcza gdy gołym okiem widać, że jest gorzej, niż było. Są wtedy tylko trzy możliwości: albo poprzednio nie było tak źle, albo problem jest wyjątkowo trudny, albo samemu jest się niekompetentnym i nieudolnym. Walendziak zasady te ignoruje. Rzuca w SLD czym popadnie, co mu tam pod rękę podejdzie - i przez to naraża się na sztych.
No cóż, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało...
Biznesmeni wolą SLD
Walendziak próbuje udowodnić kilka tez. Pierwszą można streścić następująco: ?Przedsiębiorco, nie głosuj na SLD, bo SLD wprowadzi ręcznie sterowaną gospodarkę?. W artykule czytamy, że pod rządami SLD-PSL ?system stawał się niezrozumiały, kazuistyczny i uznaniowy, a minister finansów uzyskał w samej tylko ordynacji podatkowej 38 delegacji ustawowych?. Pomijam to, że delegacji jest 32, a nie 38 - z tego sporo o charakterze porządkowym, że jest to duża ustawa, licząca ponad 340 artykułów, i że ustawę tę - pierwszą tego rodzaju w Polsce - pozytywnie ocenili podatnicy i koła biznesowe (dla porównania w nieszczęsnej ustawie uwłaszczeniowej jest 14 delegacji - prawie wszystkie o zasadniczym znaczeniu - ale artykułów tylko 43!). Takimi drobiazgami Walendziak nie może przecież kłopotać swojej zapracowanej głowy. Najistotniejsze jest to, że za rządów pana Walendziaka i jego kolegów ustawa ta była już trzy razy nowelizowana, także z inicjatywy rządowej - i ani razu nie próbowano zlikwidować choćby jednej delegacji. Widać nie przeszkadzały.
Dalej czytamy: ?Liczba kontyngentów bezcłowych wzrosła z trzech w 1992 r. aż do 49 w 1995?. Zarzut lekko bezsensowny, bo tworzenie większej liczby kontyngentów stało się normalnym elementem polityki celnej, wynikającej z porozumień w ramach GATT i WTO - ale znowu rozumiem, że ta wiedza jest Walendziakowi po prostu niepotrzebna. Poinformuję zatem jedynie, że jak wynika z danych Ministerstwa Gospodarki, w 1999 r. obowiązywały 23 rozporządzenia ustanawiające kontyngenty, przy czym większość z nich tworzyła po kilka kontyngentów - w sumie było ich ponad 49. Jakby tego nie dość, w tym roku obowiązuje już 30 rozporządzeń!
Idźmy dalej. ?Wzrastała także liczba koncesji. W 1990 r. mieliśmy 11 dziedzin podlegających koncesjonowaniu państwa. W 1996 r. - wliczając sfery kontrolowane przez wojewodów i gminy - takich dziedzin naliczyć by można już około stu?. Być może, choć nie wiadomo, jaki wzrost nastąpił do 1994 r., a jaki w latach 1994-96, podobnie zresztą jak w przypadku kontyngentów. Brak skrępowania, z jakim Walendziak manipuluje datami, jest przedmiotem mojego nieustającego podziwu. Nic to jednak nie pomoże, gdyż z raportu Business Center Club wynika, że: ?Generalnie w okresie czterech lat (1996-2000) liczba dziedzin, w których wymagana jest decyzja różnych organów państwowych czy samorządowych, zwiększyła się. W kwietniu 2000 r. 202 (sic!) obszary działalności gospodarczej podlegały reglamentacji?.
Tyle, jeśli chodzi o zawarte w artykule przykłady liczbowe. Nie tylko zatem nie została udowodniona teza o groźbie powrotu do ręcznego sterowania przez SLD, ale okazuje się, że przedsiębiorcom lepiej było z SLD, niż jest teraz z AWS.
Pozostałe zarzuty dotyczące polityki gospodarczej SLD są podobnej próby. To, co z nich emanuje, to całkowity brak krytycyzmu, z jakim obaj autorzy wykorzystują pozbierane na chybił trafił dane i formułują swe zarzuty. Zresztą Walendziakowi zdarza się to nie pierwszy raz. We wrześniu 1998 r. opublikował w ?Rzeczpospolitej? artykuł, którego część poświęcił rozważaniom na temat makroekonomii. Był to tekst wstrząsający. Napisał m.in., że relacja budżetu państwa do PKB w Polsce wynosi ?aż 17 proc.? - rzeczywiście w 1997 r. wynosiła 26 proc., a i tak na tle krajów europejskich była raczej niska. Gdyby wynosiła 17 proc., toby było nie ?aż?, lecz ?tylko? - bo np. w USA relacja ta wynosi 21 proc.
Walendziak z precyzją zegara atomowego wyliczył, że gdyby ?udało się zmniejszyć podatki na tyle, aby udział budżetu w PKB spadł do 10 proc., to średnioroczne tempo wzrostu gospodarczego zwiększyłoby się do 5,5 proc.? oraz że ?utrzymanie obecnego poziomu inwestycji daje szansę na średnioroczny wzrost w wysokości zaledwie 2,6 proc.?. Niezorientowanym wyjaśnię, że tak znaczne obniżenie relacji budżetu do PKB wymagałoby całkowitego zlikwidowania obu podatków dochodowych (PIT i CIT) oraz akcyzy, a w konsekwencji zamknięcia wszystkich szkół i szpitali - całkiem niepotrzebnie zresztą, bo w latach 1995-97 uzyskiwaliśmy wzrost 6-7 proc. rocznie przy nawet wyższych podatkach. Naprawdę rzadko się zdarza, by w tak niewielu słowach pomieścić tyle głupstw. Ale szef sztabu wyborczego Mariana Krzaklewskiego to w końcu nie byle kto.
Walendziak, absolwent Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Gdańskiego, o ekonomii lubi pisać stanowczo i autorytatywnie. W zasadzie nie powinno mnie to dziwić, przynajmniej od czasu, gdy dwóch posłów - filozof chrześcijański z Lublina oraz chemik z Wrocławia - napisało ustawę o uwłaszczeniu. A jednak ciągle dziwi.
Pomóc biednym czy bogatym?
Od makroekonomii przejdźmy do polityki społecznej. Druga teza Walendziaka brzmi: ?Wyborco! SLD to żadna lewica! Brak jej wrażliwości społecznej?.
Jako pierwszy dowód pojawia się nieśmiertelny zarzut o uchwalenie ustawy o eksmisji na bruk. Wiadomo, że ani intencją, ani założeniem ustawodawców nie było eksmitowanie na bruk ludzi bardzo biednych czy dotkniętych przez los. Wraz z tą ustawą Sejm uchwalił ustawę o dodatkach mieszkaniowych, a ocenę przyczyn niepłacenia czynszu i ostateczną decyzję oddał w ręce sądów.
W praktyce zabezpieczenia te okazały się niedostateczne. SLD nie chował się za niczyimi plecami, tylko przyznał się do błędu, i już w pierwszej połowie 1998 r. zaproponował nowelizację ustawy wyłączającą z prawa do eksmisji bez mieszkania zastępczego ludzi starych, chorych, niepełnosprawnych i obarczonych dziećmi. Projekt został odrzucony w pierwszym czytaniu, m.in. głosem Krzaklewskiego. Poseł Walendziak szczęśliwie dla siebie nie wziął wtedy udziału w głosowaniu, wkrótce jednak nadrobił to niedopatrzenie. 5 listopada 1999 Sejm w pierwszym czytaniu odrzucił kolejny projekt nowelizacji, wniesiony przez SLD. Tym razem obaj panowie byli na miejscu i zgodnie zagłosowali za odrzuceniem. Następny projekt SLD pojawił się w kwietniu 2000 i wreszcie został skierowany do komisji, gdzie jednak słuch o nim zaginął. Dopiero gdy na konferencji prasowej Leszek Miller zarzucił marszałkowi Płażyńskiemu dyskryminowanie projektów Sojuszu, w krótkim czasie pojawił się w Sejmie... projekt rządowy, analogiczny do SLD-owskiego.
Minęły ponad dwa lata od chwili, gdy pojawił się pierwszy projekt nowelizacji. Sprawa mogła być już dawno uregulowana. Panowie Krzaklewski, Walendziak i inni posłowie AWS (z paroma wyjątkami, np. posłanki Teresy Liszcz - chapeaux bas!) woleli jednak mieć wygodny pretekst do obwiniania SLD za przyjęcie ?nieludzkiej? ustawy.
Tego spektaklu nie zawaham się nazwać po imieniu: wyjątkowy przykład cynizmu i obłudy. Walendziak brał w nim czynny udział, dlatego dziś powinien skromnie milczeć i zastanowić się, czy hasło, pod którym Krzaklewski ubiega się o prezydenturę - ?Bezpieczna przyszłość, rodzina na swoim? - nie brzmi przypadkiem jak kiepski żart albo raczej jak szyderstwo.
Kolejny przykład rzekomego braku wrażliwości społecznej SLD to stosunek do słynnych ulg prorodzinnych oraz obniżki podatku od dochodów osobistych. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować stosowny fragment artykułu Walendziaka, bo to bardzo smaczny kawałek: ?Projektowana ulga prorodzinna miała objąć 3 mln 191 tys. dzieci, a skutki finansowe z tego tytułu były szacowane w 2000 r. na 507 mln zł (...). Co ważniejsze, ustawa o podatku dochodowym podchodziła do walki z biedą i ubóstwem systemowo. Zmniejszając obciążenia podatkowe, była najskuteczniejszym środkiem w tym zakresie?.
W tej sprawie wylano już morze atramentu i padły setki argumentów - ale najwidoczniej tej bzdurnej strzygi nie przebito kołkiem osinowym i dlatego powraca. Panu Walendziakowi dedykuję hasło Lecha Wałęsy: ?Czarne jest czarne, białe jest białe? i po raz kolejny z cierpliwością słonia tłumaczę, że tę ulgę otrzymałyby tylko rodziny płacące podatek dochodowy, z których część jest dobrze sytuowana - po co im 12 zł miesięcznie? Natomiast nie otrzymałyby ulgi rodziny rolników i rodziny utrzymujące się z pomocy społecznej, bo nie są objęte podatkiem dochodowym. Tymczasem właśnie te rodziny należą do najbiedniejszych, a liczba wychowywanych przez nie dzieci sięga również 3 mln. Pomysł AWS był więc rażąco niesprawiedliwy. Gdyby natomiast - jak proponował SLD - przeznaczyć te 500 mln zł na zwiększenie zasiłków rodzinnych, ale tylko w biednych rodzinach wielodzietnych (miejskich, wiejskich i bezrobotnych) - pomoc byłaby efektywna i dobrze skierowana.
Co się tyczy zamierzonego zmniejszenia podatków jako środka walki z biedą, to teza, iż obniżenie najbogatszym Polakom podatku prawie o jedną trzecią - a do tego sprowadzała się zmiana stawek podatkowych - przyczyni się do poprawy warunków życia rodzin najuboższych, stanowi oryginalny wkład Walendziaka do teorii polityki społecznej. Mówiąc szczerze, mam poczucie, że polemizowanie z argumentami na tym poziomie merytorycznym jakoś mnie zubaża.
Tak na marginesie - dziś premier Jerzy Buzek i Marian Krzaklewski (a za nimi także Walendziak) powinni przeprosić prezydenta Kwaśniewskiego za krytykę, jakiej mu nie szczędzili - i nie szczędzą - po zawetowaniu ustawy podatkowej i podziękować za to, że uniemożliwił im zrobienie głupstwa. Ostatnio przecież sami wycofali się z obniżki podatków, nie mogąc domknąć budżetu na rok 2001.
Tak więc również teza druga - o braku wrażliwości społecznej - nie została udowodniona. Wprost przeciwnie, SLD zachowywał się w tych sprawach, jak na klasyczną europejską lewicę przystało. Jako człowiek dobrze wychowany pragnę podziękować Walendziakowi za wyeksponowanie właśnie tych przykładów, które wybrał. Pozwoliły one bardzo przejrzyście wykazać różnice, jakie w tych istotnych dla społeczeństwa sprawach dzielą polską lewicę od prawicy, a także ujawnić zwykłe politykierstwo, jakiego dopuszcza się obóz prawicy w kwestii eksmisji na bruk. Jeszcze raz dziękuję.
Krótka pamięć prawicy
Trzecia teza Walendziaka dotyczy kwestii wiarygodności partii. Przestrzega on wyborców, że Sojusz - choć zapowiada walkę z upartyjnieniem państwa, kolesiostwem i korupcją - jest w tych obietnicach niewiarygodny. Nawiązuje do różnych wydarzeń z przeszłości: Polisy SA, Agencji Rozwoju Gospodarczego, transakcji Ireneusza Sekuły jako prezesa GUC czy komputeryzacji URM przez Inter-Ams. Mógłbym odpowiedzieć, że za utworzenie ARG odwołany został minister Jacek Buchacz, że Sekuła nie znalazł się na liście SLD w kolejnych wyborach, a sprawa Inter-Ams była jednym z powodów doprowadzenia do ustąpienia premiera Pawlaka.
Byłaby to jednak tylko część prawdy. W czteroleciu rządów SLD-PSL były takie decyzje, które dziś oceniamy krytycznie z punktu widzenia celu, jakim jest budowa państwa uodpornionego na partyjniactwo i korupcję. Mamy pełną świadomość naszej odpowiedzialności w tej kwestii. Zamierzamy w razie wygrania wyborów doprowadzić do tego, by w przyszłym parlamencie i niektórych strukturach państwowych opozycja uzyskała szerokie uprawnienia kontrolne. Chcemy także, by członkowie SLD, zwłaszcza sprawujący funkcje publiczne, oraz ludzie przez Sojusz rekomendowani zasady etyki potraktowali jako jedno z podstawowych wymagań, jakie im się stawia. Nie są to puste zaklęcia. Program dotyczący roli opozycji przedstawimy przed wyborami, natomiast kilka miesięcy temu przyjęliśmy - jako pierwsza partia w Polsce - kodeks etyczny SLD i powołaliśmy Komisję Etyki. Komisja wydała już kilkanaście orzeczeń. Bardzo zdecydowanie - aż do rozwiązania powiatowej organizacji SLD i wykluczenia z SLD włącznie - zareagowaliśmy na kolesiowskie bądź nieetyczne postępowanie naszych członków w województwie kujawsko-pomorskim.
Jesteśmy sporą, bo prawie stutysięczną, partią i takie przypadki będą się zdarzać - nie zamierzamy jednak być wobec nich bierni. Tak rozumiemy swoją odpowiedzialność, takie wyciągamy wnioski z własnych błędów i tak dbamy o swoją wiarygodność już teraz, gdy jesteśmy partią opozycyjną.
A jaką wiarygodnością może pochwalić się AWS? Ugrupowanie to doszło do władzy m.in. dlatego, iż obiecało naprawić państwo, zwalczać partyjniactwo, kumoterstwo, niekompetencję i korupcję. AWS nie zrealizował większości obietnic wyborczych, ale tej sprzeniewierzył się szczególnie gruntownie. Od chwili objęcia władzy w kraju i w województwach trwa bezpardonowa walka poszczególnych frakcji o podział łupów, kryteria partyjne wypierają merytoryczne, niekompetencja na szczytach kosztuje już nie miliony, lecz miliardy złotych. Co najgorsze, konsekwencje wobec odpowiedzialnych nie są wyciągane wcale albo wtedy, gdy już jest za późno.
Przykłady? Proszę bardzo. Oto minister zdrowia, który fatalnie przygotowuje reformę i doprowadza do wielomilionowych strat, trwa na stanowisku co najmniej o pół roku za długo i nie ponosi żadnych konsekwencji za swoje zaniedbania i niekompetencję. Oto jego zastępca, który zmarnotrawił miliony złotych, odchodzi na ciepłą, lepiej płatną posadkę w jednej z kas chorych. Oto prezes ZUS, człowiek bez żadnych kwalifikacji na tak odpowiedzialne stanowisko, ale mocny politycznie, oraz jeszcze ktoś, kogo zapewne wkrótce poznamy - podejmują nieodpowiedzialną decyzję o przyspieszeniu wdrożenia reformy ubezpieczeń społecznych, co powoduje wielomiliardowe straty i wstrząsa podstawami systemu. Oto minister edukacji narodowej, mylący się na 1,2 mld zł i arogancko odrzucający jakąkolwiek wcześniejszą krytykę i ostrzeżenia. Oto minister skarbu podejmujący niewytłumaczalne decyzje kadrowe wobec dokonującego podejrzanych operacji prezesa PZU (zły w PZU, ale dobry w Totolotku) oraz w zarządzie i radzie nadzorczej banku PKO BP. Oto wojewoda bezprawnie użytkujący mieszkanie komunalne i nie wykazujący części dochodów w zeznaniu podatkowym (pan premier taktownie milczy). Oto Poczta Polska przechodząca z rąk do rąk w ramach walk frakcyjnych - już nawet nie w AWS, ale wewnątrz ZChN. Oto kilku posłów AWS: pierwszy pobiera 50 tys. zł odprawy należnej górnikom odchodzącym z pracy w kopalni, drugi oddala się z miejsca wypadku, nie udzielając pomocy, trzeci próbuje skorumpować pracownicę urzędu skarbowego, czwarty popełnia plagiat i ?w nagrodę? zostaje zastępcą Mariana Krzaklewskiego w AWS, piąty pobiera wbrew prawu wynagrodzenie z Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki i ukrywa to, nie odnotowując go w rejestrze korzyści. Uff... wystarczy, choć można by znacznie dłużej.
Nie słyszałem, aby w którymś z tych przypadków ktokolwiek z prominentów AWS - zwłaszcza Krzaklewski - użył słowa ?etyka?, skrytykował, wyciągnął konsekwencje. Najlepszą puentą są trzy zdania z aneksu do umowy koalicyjnej AWS--UW z października 1999 r.: ?Partnerzy będą przeciwdziałać usuwaniu z administracji na wszystkich szczeblach osób kompetentnych. Zbadane zostaną sygnały o działaniach na szkodę spółek z udziałem skarbu państwa. Kryterium doboru na stanowiska państwowe będzie jedynie kompetencja?. Taka szczerość obu koalicjantów po dwóch latach rządzenia powala na kolana.
Tak oto upadła trzecia teza Wiesława Walendziaka. Przy okazji mam dla pana posła dobrą, koleżeńską radę: byłoby roztropniej, aby podobnie jak o ekonomii i gospodarce, nie pisał pan już więcej o etyce, etosie, walce z partyjniactwem i temu podobnych imponderabiliach. Ludzie mogliby wziąć to za felieton satyryczny, a przecież jest pan człowiekiem serio.
Piekło kobiet
I teza czwarta: ?SLD musi stać się niewolnikiem organizacji, które go popierają? - przy czym szczególne zaniepokojenie Walendziaka budzą OPZZ i Demokratyczna Unia Kobiet.
Związkowców zostawmy w spokoju, bo w klubie AWS jest ich ponad dwa razy więcej niż w klubie SLD - niech każdy martwi się o swoich. Pomińmy także prowokację, jakoby SLD zapowiedział ?legalizację związków homoseksualnych oraz adopcję dzieci przez takie pary? - choć prawdą jest, że jako ludzie światli nie zgadzamy się na traktowanie gejów jak chorych lub zboczeńców. Myśli, dzieła i uczynki dr. Kapery są nam najzupełniej obce. Nie zajmę się także kwestią rodzin wielodzietnych, choć mają niewątpliwie rację autorzy ?Powrotu do skrajności?, że nie podoba się nam awuesowsko-zetchaenowska promocja wielodzietności, której podstawowym hasłem i zasadą stało się znane powiedzenie: ?Dał Bóg dzieci, da i na dzieci?.
Zajmijmy się natomiast tym, co Walendziak i jego kolega po piórze, polityk ZChN, mają do powiedzenia na temat kobiet. Otóż mówią to, o co zawsze ich podejrzewaliśmy: Kinder, Kueche und Kirche. Mówią także, że nie lubią pań: Banach, Sierakowskiej, Labudy i Waniek. Potrafię to zrozumieć, gdyż wspomniane panie nie negują wprawdzie żadnego z trzech ?K?, tyle że chciałyby o tym decydować same. Tymczasem jeden z posłów AWS powiedział w Sejmie, że najwyższym przejawem szacunku dla kobiet jest całowanie je w rękę - i to w zasadzie powinno im wystarczyć.
Walendziaka szczególnie drażni zapis w statucie SLD, który zobowiązuje nas do umieszczania na listach wyborczych co najmniej 30 proc. kobiet (?aż 30 proc.? - pisze przerażony Walendziak). Wiem, że zrobię mu przykrość, ale muszę powiedzieć, że Sojusz nie tylko to zapisał, lecz także realizuje ów zapis. Po ostatnich wyborach w gminie Warszawa Centrum 43 proc. naszych radnych stanowić będą kobiety - podczas gdy w AWS i UW tylko po blisko 25 proc. - i jesteśmy z tego dumni.
Walendziak lubi podkreślać znaczenie tradycji dla prawicy. Problem w tym, że są różne tradycje. Jedne są godne kultywowania, inne zaś - wprost przeciwnie. Tradycja traktowania kobiety jako istoty podrzędnej, która ze względu na ograniczenia prawne lub brak odpowiednich warunków materialnych nie może w pełni decydować o sobie, jest właśnie złą tradycją. Europa - nie tylko lewicowa - dawno to zrozumiała. Tak na marginesie - to, co autorzy mają do powiedzenia w ?kwestii kobiecej?, postawiłoby ich poza nawiasem każdej europejskiej prawicy. Cóż, taką to mamy w Polsce prawicę.
Odnoszę wrażenie, że Wiesław Walendziak - przedstawiając swe różnorodne zainteresowania - chciałby zaprezentować się jako polityk wszechstronny, prawdziwy człowiek renesansu. Szczerze mu tego życzę. Po drodze do renesansu jest jednak średniowiecze i trzeba pewnego wysiłku, by się z niego wydostać.
I na koniec uprzejma prośba do Wiesława Walendziaka, aby się zdecydował: czy bardziej należy bać się lewicy, czy Eriki Steinbach, którą ostatnio sztab Krzaklewskiego straszy bardzo intensywnie? Konieczne jest szybkie wyjaśnienie, bo ludzie mają już niezły mętlik w głowach. Wiozący mnie taksówkarz zapytał najpierw, czy ta Steinbach to aby na pewno nie jest z AWS. Gdy go upewniłem, że nie, odetchnął z ulgą: ?To dziękować Bogu, bo już myślałem, że to coś poważnego?. Do zobaczenia 8 października.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|