Agresja, przemoc i wiele innych niepokojących zjawisk nie wybuchło w szkole nagle. One narastały już od pewnego czasu, ale Roman Giertych jakoś ich nie zauważał, a w każdym razie nie proponował środków zaradczych. Zabrał głos dopiero po tragedii w Gdańsku, gdzie uczennica jednego z gimnazjów, upokorzona na oczach klasy przez kolegów, odebrała sobie życie, bo uznał, że może na tym zbić kapitał polityczny. Zgłaszając pomysł rozdzielenia uczniów na „dobrych”, którzy chodziliby do normalnej szkoły i „złych”, którzy byliby izolowani w szkołach pod specjalnym nadzorem, zachował się podobnie jak politycy, którzy po każdej odrażającej zbrodni żądają przywrócenia kary śmierci. Byłaby to droga donikąd, bowiem nasz system resocjalizacyjny jest żaden. Szkoły poprawcze, nie mówiąc już o więzieniach, nie resocjalizują, lecz masowo produkują przestępców. Tu byłoby podobnie.
Tego, co się stało w Gdańsku, a także dzieje się w innych szkołach nie wolno, oczywiście, bagatelizować. Szkoła wymaga gruntownych zmian. Zgadzam się też, że zdemoralizowani uczniowie powinni podlegać karom, naprawiać zniszczone mienie itp. Wielu dyrektorów stosuje zresztą takie metody, nie jest prawdą, że wszyscy są bezradni. Walczyć jednak trzeba przede wszystkim z przyczynami zła, a nie tylko z jego skutkami. Szkoła musi naprawdę wychowywać, i musi to robić wspólnie z rodzicami, trzeba jej jednak zapewnić do tego warunki. Przepełniona, z klasami liczącymi po 40 uczniów, nie daje żadnych możliwości wychowawczych, a po lekcjach uczniowie pozostawieni są na ogół sami sobie.
Zatem zamiast rozbudowanego katalogu kar, pomysłów na godzinę policyjną dla nieletnich, czy szkoły – getta dla młodzieży z problemami, zamiast zakazu używania przez uczniów telefonów komórkowych oraz zobowiązywania nauczycieli – pod groźbą kary – by zawiadamiali policję o tym, że w szkole dzieje się coś złego (dopiero będą mieli problem, czy czegoś nie zlekceważyli, nie przeoczyli) oczekiwałbym od ministra edukacji narodowej wystąpienia z rozbudowanym programem zmian warunków nauczania. W mniej licznych klasach (maksimum 20 uczniów), z uwzględnieniem bogatej oferty zajęć pozalekcyjnych, w tym sportowych oraz możliwością skorzystania z pomocy szkolnego psychologa.
Taki program oczywiście kosztuje. Według moich wyliczeń, ok. 3 mld zł w skali roku. Rządzenie jest jednak sztuką wyboru – także celów, na które przeznaczane są - a zdarza się, że marnotrawione - pieniądze podatników. Niedawno Sejm uchwalił odmrożenie progów podatkowych. Kosztowało to budżet 2 mld zł, które trafią przede wszystkim do ludzi dobrze zarabiających. Stać nas na wysyłanie żołnierzy do Iraku i do Afganistanu, na powiększanie administracji. Powołano dziesięciu nowych sekretarzy stanu w Urzędzie Rady Ministrów, ostatnio pana Filipka z Samoobrony, tylko po to, żeby się wzajemnie pilnowali. Roman Giertych powinien jasno powiedzieć, że jako minister edukacji oczekuje od premiera i reszty rządu, że w budżecie będą określone środki na naprawę polskiej szkoły i wychowanie młodzieży, a jeżeli ich nie dostanie, to nie widzi możliwości sprawowania swojej funkcji. Wtedy byłby wiarygodny. Zgłaszając różne propozycje z szybkością karabinu maszynowego, mniej więcej jedną na tydzień, wiarygodny nie jest, nawet gdy niektóre z tych propozycji są sensowne, np. tanie podręczniki, ponieważ nic nie robi, by zapewnić sobie środki na ich realizację.
Został on jednak ministrem edukacji tak naprawdę po to, żeby Polacy o nim nie zapomnieli, w ramach podziału łupów politycznych.
Marek Borowski
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry