Zaczęło się przed wyborami. Z liczącego 144 strony programu PiS wybrałem 17 najbardziej konkretnych propozycji, które zmierzały do załatwienia różnych problemów gospodarczych i społecznych, ażeby sprawdzić co się z nimi dzieje. Otóż nad większością z nich zapadła głucha cisza. Nad budową 3 mln mieszkań, które to miliony skurczyły się do 350 tys. nie będę się rozwodził. Sprawa jest znana. Ale miały być np. w ramach walki z bezrobociem co miesięczne 1000 zł dopłaty dla firm za każdego nowo zatrudnionego pracownika oraz zwolnienie nowo zatrudnionych z ZUS, w kwestiach podatkowych - miał być obniżony PIT do 18 proc. i do 32 proc., miało nie być podatków – od lokat i giełdowego. Obiecywano większe zasiłki na dzieci (o 50 zł na 1 dziecko, 200 zł na dwoje, 100 zł – na następne), znaczący wzrost płac nauczycieli, dopłaty do stypendiów samorządowych, przeznaczenie 1 proc. z PiT na kluby sportowe, zaspokojenie potrzeb materialnych kombatantów. Nikt nie próbuje wracać do tych propozycji, ale nic dziwnego, skoro zamierzano je sfinansować z oszczędności uzyskanych dzięki radykalnemu zmniejszeniu administracji. Niedawno pisałem co się stało z PiS-owską ideą „taniego państwa” – nastąpił wzrost nakładów i wzrost zatrudnienia w administracji, a ministrowie otoczyli się wysoko opłacanymi doradcami i podsekretarzami stanu.
Obchodząc uroczyście 100 dni swojego rządu zadowolony z siebie premier Kazimierz Marcinkiewicz stwierdził, że wykonał 90 proc. zadań. Z moich obliczeń wynika, że 2 na 17. Wydłużone zostały o 2 tygodnie urlopy macierzyńskie i wzrosły o 200 mln zł wydatki na naukę, ale tylko dlatego że zostało to zapisane w budżecie, jaki pozostawił Marek Belka. Dwa na siedemnaście to zaledwie 12 proc. – z pozostałych już zrezygnowano.
W składaniu nowych obietnic przoduje minister zdrowia Zbigniew Religa– zapowiedział wzrost wydatków na zdrowie do 6 proc. PKB, czyli o 5 mld zł w przyszłym roku i 10 mld zł w następnych latach. Druga w rankingu jest minister finansów Zyta Gilowska. Jej propozycje będą kosztować w przyszłym roku 11 mld zł, niestety pani minister na razie nie potrafi wskazać źródeł ich pokrycia. Kolejne miejsce zajmuje minister transportu i budownictwa Jerzy Polaczek, który chce wydać na autostrady, drogi ekspresowe i mieszkania 3,3 mld w 2007 r. i 6,7 mld zł w następnych latach. Czwarty, minister pracy Krzysztof Michałkiewicz proponuje PIT rodzinny, który ma promować rodziny wielodzietne – koszt 4 mld zł, kolejny – minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro – zamierza budować więzienia, co będzie nas kosztować 2,2 mld zł.
Razem na realizację tych i innych obietnic trzeba by wyłożyć w 2007 r. 25,5 mld zł, a w następnych latach dodatkowo 19,3 mld zł. Tymczasem z ustawy budżetowej wynika, że na koniec 2006 r. stosunek długu publicznego do PKB wynosił 54,6 proc., a 55 proc. jest tzw. granicą ostrożnościową, powyżej której trzeba wprowadzać różne ograniczenia budżetowe. Zatem to wszystko jest nierealne i niewykonalne, a w związku z tym rząd prawdopodobnie będzie mamił opinię publiczną kolejnymi obietnicami. Być może któraś zostanie zrealizowana – Marek Belka zostawił w budżecie na 2006 r. 5 mld zł do wydania – ale wkrótce tych zaskórniaków już nie będzie.
Tak jak grze w pokera przyjdzie moment, kiedy społeczeństwo powie: sprawdzam. Nastąpi on w momencie, gdy minister Zyta Gilowska przedstawi projekt budżetu na 2007 r. Wtedy już nie będzie można dłużej oszukiwać wyborców. Co więcej, nie tylko te wszystkie obiecanki okażą się nierealne, ale trzeba będzie ciąć wydatki. Tego „pakt stabilizacyjny” już nie przetrzyma.
Marek Borowski
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry