Akt I zaczął się od informacji zza kulis, że Pan - prezydent Lech Kaczyński jest bliski skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania przedterminowych wyborów. Decyzję miał ogłosić za kilka godzin. Dla wasali, którzy po to, by uniknąć wyborów, w których mogliby przepaść, podpisali tzw. pakt stabilizacyjny, było to jak grom z jasnego nieba. Na wyprzódki zaczęli zapewniać, że dla dobra Rzeczypospolitej (czytaj: swoich foteli sejmowych) gotowi są ponieść wszelkie ofiary. Nie zależy im ani na posadach, ani na własnych projektach.
W akcie II na scenie pojawił się Pan - Jarosław Kaczyński. Łaskawie wysłuchał wasali i podsunął im do podpisania kolejny akt wiernopoddańczy, tzw. aneks. Po czym pojechał przekonywać brata- prezydenta, by jednak parlamentu nie rozwiązywał.
W akcie III, najbardziej dramatycznym – była głównie pustka na scenie i nerwowe oczekiwanie na Lecha Kaczyńskiego, który się spóźniał. W końcu wkroczył i też okazał się dobrym Panem. Wasale mogą spać spokojnie, bo – jak oznajmił – choć problem jest, to zawinili inni - Platforma, której na scenie nie widzieliśmy.
Sejm ocalał. Kurtyna opadła. Inaczej jednak niż w teatrze, oklasków nie było. Gdy już widzowie ochłonęli, powszechną reakcją był niesmak. Czego bowiem tak naprawdę byliśmy świadkami? Zachowanie Lecha Kaczyńskiego potwierdziło obawy, że Prezydent Polski staje się narzędziem w grze politycznej uprawianej przez swojego brata Jarosława. Tym razem celem tej gry było jeszcze większe zwasalizowanie Samoobrony i LPR. Aneks do tzw. paktu stabilizacyjnego, który sam w sobie jest groźny dla demokracji, a zatem dla Polski, przewiduje, że także poprawki do projektów ustaw mogą być zgłaszane tylko za zgodą wszystkich uczestników paktu.
Przy okazji prezydent z widoczną przyjemnością „kopnął” niedoszłego koalicjanta PiS, czyli Platformę Obywatelską, przypisując jej całą odpowiedzialność za układ polityczny z Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem. A wszystko to w anturażu męża stanu, który kieruje się dobrem państwa. Tak naprawdę, Lech Kaczyński nie zdecydował się na rozwiązanie parlamentu, bo byłoby to ryzykowne. Prezydent wie, że naruszał konstytucję twierdząc, iż budżet powinien być uchwalony do końca stycznia, a nie do 19 lutego. Poza tym ostatnie sondaże nie dają już PiS tak świetlanych perspektyw. PO depcze po piętach, a czasem plasuje się nawet przed PiS, zatem w wyniku nowych wyborów PiS mógłby stracić. Również lewica wypadłaby lepiej.
Samo podpisanie aneksu do umowy stabilizacyjnej da partii braci Kaczyńskich niewiele, ale dzięki Lepperowi i Giertychowi kilka ustaw powiększających imperialną władzę PiS uda się przepchnąć. Poczucie zagrożenia i strach przed wyborami szybko jednak miną i obaj „koalicjanci” zażądają stanowisk i synekur w administracji publicznej i firmach państwowych. W ten sposób zapoczątkowany już przez PiS proceder psucia państwa i prawa nabierze tempa.
Najsmutniejsze jest to, że rządzący politycy PiS, Samoobrony i LPR pokazują całemu światu, iż Polską, jednym z największych europejskich państw, rządzi się przy pomocy podstępów, szantaży politycznych i podwórkowych zagrywek.
Prezydent wydaje się zdawać sobie sprawę , że hasła odnowy moralnej i naprawy państwa, niezależnie od ich małej wiarygodności w wydaniu PiS, brzmią zupełnie groteskowo, gdy w skład koalicji wchodzą Andrzej Lepper i Roman Giertych. Nie potrafi się jednak temu przeciwstawić i woli winą za ten stan rzeczy obarczyć innych. To na nic. Odpowiedzialność za negatywne skutki sprawowanych rządów obciąży tych, którzy określają cele i metody ich realizacji – czyli PiS i jej liderów.
Marek Borowski
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry