Plan zaoszczędzenia w administracji 5 mld zł (politycy PO „licytowali” jeszcze wyżej) przy wydatkach wynoszących (w 2005 r.) 8,5 mld zł, jest czystą fikcją. Tym bardziej, że polska administracja nie jest bardzo rozbudowana i nie kosztuje dużo w porównaniu z innymi krajami. Na 1000 mieszkańców przypada u nas niespełna 10 urzędników, podczas gdy na Słowacji - 15, w Czechach - 20, we Francji, Belgii i Danii – 30, a w USA – 33. Wraz z członkostwem Polski w Unii Europejskiej administracji przybyło zadań, trudno więc mówić o nadmiarze urzędników. Być może są natomiast źle rozlokowani i nieracjonalnie wykorzystani. O realokacji i racjonalizacji jednak nie słyszymy (wyjątkiem jest przesunięcie 400 osób z resortu gospodarki do utworzonego przez PiS Ministerstwa Rozwoju Regionalnego), a zamiast oszczędności, które w pierwszym roku realizacji programu taniego państwa miały wynieść 3 mld zł, mamy w budżecie na 2006 r. wzrost wydatków z 8,5 mld zł do 8,7 mld zł.
Jest to związane m.in. z powoływaniem nowych urzędów i zatrudnianiem nowych urzędników, a także rozbudową gabinetów politycznych poszczególnych ministrów i premiera. Obecnie w rządzie jest 24 sekretarzy stanu i 52 podsekretarzy – o 4 więcej niż w rzędzie Marka Belki. W gabinecie ministra rolnictwa jest 7 doradców politycznych, a było 4, w gabinecie ministra spraw wewnętrznych i administracji, który w obecnym rządzie ma bardzo wysoką pozycję polityczną (minister Ludwik Dorn jest równocześnie wicepremierem) jest 8 doradców, a było 4. Przykład płynie z góry. Oszczędny i nadzwyczaj skromny premier Kazimierz Marcinkiewicz planuje zaangażować aż 22 doradców politycznych. Średnie wynagrodzenie doradcy wynosi 8 tys. zł.
W nowo tworzonym Centralnym Biurze Antykorupcyjnym znajdzie zatrudnienie na razie 500, a docelowo 1000 osób. W Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa – około 300. Łącznie będzie to kosztować 120 mln zł. Nie są to jedyne nowe instytucje. Planowane jest jeszcze utworzenie Narodowego Instytutu Wychowania.
Zmniejszenie zatrudnienia w administracji rządowej możemy więc odłożyć między bajki. Nie będzie obiecywanych 400 mln zł oszczędności w administracji skarbowej, nie zostanie zlikwidowana Agencja Nieruchomości Rolnych, dzięki czemu miało zostać zaoszczędzonych 350 mln zł, pozostaną delegatury urzędów wojewódzkich, co akurat jest decyzją słuszną, tyle że sprzeczną z tym co PiS zapowiadało w kampanii wyborczej.
Powtórzę, "tanie państwo" to bubel, hasełko wyborcze. Państwo nie może być
tanie, co najwyżej nie powinno być marnotrawne. W sferze społecznej, bezpieczeństwa i sprawiedliwości musi być sprawne, a jeśli będzie tanie, to znaczy, że nie będzie dobrze wykonywało swoich funkcji. Po to jednak, żeby było i sprawne, i nie marnotrawne musi mieć kompetentnych urzędników – niepartyjną, wolną od politycznych nacisków służbę cywilną. Tymczasem PiS nie dość, że nie ogranicza źródeł marnotrawstwa, to przeprowadza czystki kadrowe. Zwalnia kompetentnych ludzi z kierowniczych, ale bynajmniej nie politycznych stanowisk i obsadza je „swojakami”, których fachowość, a nierzadko także postawa etyczna budzą poważne zastrzeżenia. Zamierza również – taki zapis jest w pakcie stabilizacyjnym z LPR i Samoobroną - zlikwidować jawne konkursy na stanowiska w administracji publicznej, choć głosowało za ustawą - przyjętą na wniosek SDPL we wrześniu zeszłego roku - która te konkursy wprowadziła. Wtedy jednak PiS nie wypadało głosować przeciw. Dzisiaj rządzi, więc chce zmienić to, co dla niego niewygodne. Inaczej nie tylko nie mogłoby zatrudniać swoich ludzi, ale także zapłacić stanowiskami LPR i Samoobronie za poparcie rządu. Czy tak ma wyglądać naprawa państwa?
Marek Borowski
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry