Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Publikacje / 14.12.05 / Powrót

Budżet z prywatyzacją w tle
Dział: O rządzie

Wprawdzie Romanowi Giertychowi nie udało się zablokować sejmowej debaty budżetowej – domagał się, by poprzedziła ją informacja rządu o planach prywatyzacji elektrowni Dolna Odra, ale i tak sprawa prywatyzacji – nie tylko tej konkretnej, ale w ogóle, znowu stanęła na porządku dziennym i jak zwykle poróżniła polityków. LPR wycofała z tego powodu swoje poparcie dla rządu, a premier Kazimierz Marcinkiewicz zapowiedział, że Dolna Odra nie zostanie w tym roku sprzedana, co tylko rozsierdziło dotychczasowych sojuszników PiS, bo przecież koniec roku tuż, tuż.
Co dalej, nie wiadomo. Decyzja ma zapaść w styczniu.
Problem prywatyzacji Dolnej Odry łączy się oczywiście z debatą budżetową – są to określone wpływy, które albo zostaną osiągnięte, albo nie i w tym drugim wypadku trzeba je będzie czymś zastąpić. Równocześnie jednak są to dwie różne sprawy, ponieważ zapewnienie dochodów budżetowi państwa nie jest głównym celem prywatyzacji. Tym celem jest lepsze zarządzanie, a także inwestycje – modernizacyjne i rozwojowe, na które państwa nie stać. Polska energetyka wymaga takich inwestycji – niedługo zostanie uwolniony rynek energii - a w budżecie rząd nie przewiduje na to pieniędzy. Rząd musiałby podnieść podatki. Zatem solidny inwestor zagraniczny jest w tej branży potrzebny.
To prawda, że energetyka jest sektorem strategicznym, na który państwo powinno wywierać swój wpływ, ale to wcale nie wyklucza jego prywatyzacji. W wielu krajach energetyka jest prywatna, a rynek jest regulowany przy pomocy ustaw. Prywatny właściciel jest ustawowo zobowiązany do określonych działań, a innych, np. wyłączania prądu, mu się zabrania. Kontroli podlega też poziom cen.
Poprzedni rząd znalazł odpowiedniego inwestora, hiszpańską firmę Endesa Europa, obecny - parafował projekt umowy sprzedaży 85 proc. akcji. Miały się zacząć negocjacje w sprawie pakietu socjalnego. I wtedy wybuchła burza. Związkowcy zapowiedzieli, że nie będą rozmawiać z inwestorem, dopóki strona rządowa nie udzieli im odpowiedzi na pytania dotyczące m.in. jego wiarygodności, a także bezpieczeństwa energetycznego kraju. Sejmowi koalicjanci PiS - LPR oraz Samoobrona - postanowili zaś przypomnieć się opinii publicznej i zażądali wstrzymania prywatyzacji w energetyce.
Praźródłem całego zamieszania jest program PiS – partia szła do wyborów m.in. z hasłem spowolnienia prywatyzacji. Co prawda minister skarbu, Andrzej Mikosz niekoniecznie się w ten program wpisywał, wcześniej dał się bowiem poznać jako zdecydowany zwolennik prywatyzacji. Teraz właściwie trudno go pod tym kątem oceniać. Faktem jest, że swoimi ostatnimi, niezbyt chyba przemyślanymi wypowiedziami, zaczął wprowadzać dość nerwową atmosferę. Stwierdził np. że pakiet socjalny to rodzaj korumpowania załóg i on jest temu przeciwny. Ręce opadają. W jaki sposób zamierza więc przekonać pracowników Dolnej Odry, że nieprawdą jest, iż za chwilę stracą pracę?
Zabrakło też podstawowej informacji na temat samego pakietu inwestycyjnego – i posłowie, i załoga elektrowni uzyskali pewne wyjaśnienia dopiero post factum, gdy premier Marcinkiewicz już wstrzymał prywatyzację.
Warto zwrócić uwagę, że wszystko to dzieje się w rządzie kierowanym przez partię, która w Sejmie poprzedniej kadencji zaproponowała uchwałę – przyjętą zresztą – że prywatyzacje mają być przejrzyste, odbywać się przy otwartej kurtynie.
Co do budżetu, premier tłumaczył, że tak właściwie jest to projekt rządu Marka Belki, bo nie było czasu na jego radykalną zmianę. Mam pewne doświadczenia w tym zakresie. Jako minister finansów w rządzie Waldemara Pawlaka przyniosłem do Sejmu budżet zmieniony według programu, z którym szliśmy wówczas do wyborów, dlatego śmieszą mnie takie argumenty. Czasu było dość, wystarczyło tylko porządnie przysiąść fałdów. Tym bardziej, że PiS długo przygotowywało się do rządzenia. To, że nowy rząd zadowolił się jedynie skromną autopoprawką wynika z czego innego. Lista obietnic, jaką premier złożył w expose, ale przede wszystkim - jaką PiS złożył w kampanii wyborczej, była nie do zrealizowania. Brak czasu jest więc wygodnym alibi dla premiera.
Zamiast realizować program, PiS dokonuje natomiast skoku na wszelkie możliwe stanowiska.

Marek Borowski

Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI

Powrót do "Publikacje" / Do góry