Powstaje pytanie, dlaczego bałamutne i szkodliwe społecznie tezy uzyskują tak wielu chętnych słuchaczy? Zapewne przyczyn jest wiele, ale jedna wydaje się szczególnie istotna: poziom wyedukowania społeczeństwa i jakość kształcenia. W ostatnich latach próbujemy odrobić opóźnienia, ale przeszłość ciąży. Według danych z narodowych spisów ludności przeprowadzanych w latach 2001 - 2002 (Rocznik Demograficzny 2006) w Estonii i Irlandii blisko 24% ludzi legitymuje się wyższym wykształceniem, w Finlandii ponad 23%, na Litwie i w Norwegii – ponad 20%, w Holandii, Danii, Szwecji, Wielkiej Brytanii i Niemczech – ok. 18%. W Polsce - 10,2%, a na początku transformacji, w 1988 r.- 6,5%(!). Nawiasem mówiąc, podważa to tezę, że jednym z osiągnięć powojennego 50-lecia było radykalne podniesienie poziomu wykształcenia. Owszem, zlikwidowano analfabetyzm i zapewniono, ale tylko gdzieś do 1960 r., większe możliwości nauki i awansu społecznego młodzieży ze wsi i z miejskich rodzin robotniczych - jednak niewiele ponadto. W ciągu trochę ponad 40 lat, do 1988 r., wyższe studia ukończyło ok. 2 mln ludzi, a w ciągu kolejnych 17 - aż 2,5 mln. To pokazuje zarówno wielki sukces III RP - nawet gdy uwzględnimy często nie najwyższą jakość tego kształcenia - jak i skalę naszego zapóźnienia. W okres transformacji wkraczaliśmy z 20 mln ludzi z wykształceniem zasadniczym i niższym (blisko 69 proc.), a dziś jest to ciągle jeszcze ok. 17 mln (53 proc.).
Niski poziom wykształcenia ma wielorakie skutki. Większą szansę na wybór i decydowanie o Polsce dostają demagodzy, ludzie niekompetentni i zwykli szarlatani polityczni. Wygłaszając absurdy, kłamstwa i teorie spiskowe przekonują do siebie wyborców, bo trafiają na podatny grunt. Skłonność do przyjmowania mitów za prawdę powstaje albo w warunkach szczególnego zagrożenia, a takie w Polsce nie występuje (chyba że chodzi o wspólnotę o. Rydzyka, gdzie stan zagrożenia jest sztucznie wywoływany), albo w sytuacji niskiego poziomu wiedzy o otaczającym świecie, mechanizmach polityki i gospodarki, prawdziwej naturze problemów społecznych itd. Nawet niepełna wiedza pozwala bowiem bardziej krytycznie spojrzeć na to, co jest nam przekazywane i wyzwala samodzielność myślenia. Ci, którzy są jej pozbawieni, pozwalają natomiast sobą manipulować.
Tak więc warunkiem koniecznym, choć zapewne niewystarczającym do rozwiązania problemu braku więzi społecznych, jest uczynienie z edukacji - poczynając od przedszkola, przez szkołę średnią, studia wyższe, aż po tzw. uniwersytety III wieku - priorytetu narodowego. Nie wystarczy jak mantrę powtarzać, że gospodarka powinna być oparta na wiedzy, najważniejsza jest edukacja itd. Trzeba przyjąć ambitny program jej upowszechniania oraz radykalnego podniesienia jakości – wraz ze środkami na ten cel. Potrzeba nam znacznie więcej wykształciuchów i łże-elit!
Na obecną ekipę rządzącą, zwłaszcza ministra edukacji, Romana Giertycha, nie ma co liczyć. O tym, czy tak się stanie, zadecydują politycy dzisiejszej opozycji - pod warunkiem, że chociaż w tej jednej sprawie zechcą zaprzestać wzajemnej walki podjazdowej i działać razem. Cud? Na pewno, ale przecież wiara czyni cuda.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry