Pod koniec rozmowy Dorn od ćwiczeń intelektualnych przeszedł do ćwiczeń z polityki praktycznej i wtedy zrobiło się naprawdę ciekawie.
Nigdy wcześniej żaden z głównych ideologów PiS tak jasno nie wyartykułował tego, o co tak naprawdę chodzi jego formacji: o zatomizowanie polskiego społeczeństwa, o przekupienie całych grup zawodowych, o to by korzystając z władzy zapewnić sobie miejsce na scenie politycznej przez uzależnienie losów poszczególnych obywateli od poparcia danej partii. Nigdy wcześniej metody segregacji nie uznano za uprawnioną i jedynie słuszną.
Nie ma znaczenia, jaki był przewodni temat wywiadu. Kontekst jest bez znaczenia, jeśli opinie są tak jednoznaczne i jednocześnie tak skandaliczne.
Ludwik Dorn mówi wprost: inteligencja humanistyczna jest dla PiS stracona. Jest stracona, bo ma to do siebie, że myśli, że traktuje rzeczywistość jako problem złożony, gdzie ścierają się różne idee i trudno znaleźć jedną opisującą tę rzeczywistość. Ten sposób myślenia prowadzi według Dorna do samozagłady: „Mówię o dużych grupach, o tych absolwentach i absolwentkach psychologii, marketingu i zarządzania - mówię o wartościach moralnych. Inteligencja humanistyczna to oczywiście jest pewna figura, ale dla mnie przykładem jej skłonności do samozatraty są idące w dziesiątki studentki psychologii, etnografii, antropologii, socjologii, które dały się wykorzystać seksualnie Simonowi Molowi. W tej grupie łatwo jest upowszechnić różne mody ideologiczne, aż do zaniku instynktu samozachowawczego”.
Czyli ci ludzie myślący to grupa bez wartości moralnych, bez kręgosłupa. Co innego studentka elektroniki albo mechaniki pojazdowej: one na pewno odrzuciłyby zaloty Kameruńczyka.
Dziwnymi zaiste drogami biegnie strategiczna (?) myśl Ludwika Dorna. Nie wiadomo, czy to na serio, czy na żarty? Dalej jest już mniej śmiesznie, ale za to po bolszewicku szczerze.
Dorn mówi: „Jeśli chodzi o mój zakres działań, to najważniejszym celem, jaki sobie postawiłem, jest przeciągnięcie na naszą stronę inteligencji technicznej, bo na inteligencję humanistyczną już machnąłem ręką...” Wicepremier rządu po prostu „macha ręką” na iluś obywateli, ponieważ mu „nie pasują”. Przydatni są tylko ci, którzy nie mają wątpliwości i gotowi są pójść za przywódcami, nie zadając zbędnych pytań.
Jak widać PiS dewizę „dziel i rządź” rozumie szerzej niż wynikałoby to z dotychczasowej praktyki: należy podzielić nie tylko naród, ale też konkretne grupy, np. „wykształciuchów”. Humanistyczni są źli, techniczni cacy. Mówi Dorn: „Przy rządzeniu państwem to jest wygodniejszy sojusznik. To nie jest kwestia oportunizmu, ale także wartości i tradycji. Pewna niewyrżnięta część inteligencji technicznej chowała dzieci po katolicku, patriotycznie, ale nawet z komunistami potrafiła negocjować na gruncie zawodowym. Nie było wśród nich „pryszczatych” ani mód ideologicznych. Kompromis technicznej inteligencji z władzą w PRL wyglądał tak: most musi być, droga musi być, elektrownia musi być. Dla takich ludzi władza to jest naturalny partner”.
Okazuje się więc, że rzesze ludzi, którzy nie mieli za ojców i matki inżynierów, nie zostały tym samym wychowane w duchu patriotycznym, katolickim, polskim. Mają wadę genetyczną: nie wywodzą się ze słusznej inteligencji! PiS-owcy kochają genetykę - na swój sposób. Nieoceniony poseł Marek Suski za godnych kandydowania z list PiS-u uznał osoby genetycznie wywodzące się z AK. Dorn uściślił: z AK, ale musi być też budowniczym autostrad. Zdaje się, że autostrad jeszcze długo nie będzie.
Przepraszam kombatantów AK i inżynierów drogowych, że używam ich życiorysów w politycznej polemice, ale ja tylko reaguję na idiotyzmy wymyślone przez polityków PiS.
Wróćmy do myśli wybranych Ludwika Dorna, które pędzą szybciej niż on sam na ulubionych wrotkach. Jak zdobyć przychylność „właściwej” inteligencji? Dorn i tu mówi bez ogródek:
„Po pierwsze reformę szkolnictwa wyższego, po drugie plan informatyzacji państwa. To wielkie przedsięwzięcie oznaczające jednocześnie pieniądze i zatrudnienie dla całej masy dobrze wykształconych ludzi, dla firm informatycznych. Do tego autostrady i coś, co przez pierwsze lata będzie miało kadrowo skromny wymiar, ale będzie miało znaczenie symboliczne, a potem obrośnie w ogromne inwestycje - to znaczy program rozwoju w Polsce energetyki jądrowej. W dwudziestoleciu międzywojennym było tak, że humaniści to byli raczej liberałowie i lewica, a politechnika zawsze była prawicowa czy endecka. Ja to też wyczuwam i wyczuwa to Jarosław Kaczyński”.
Chodzi więc o pozyskanie elektoratu, a nie o uzdrowienie państwa. To drugie ma sens o tyle o ile przynosi korzyść partii. Filozofia, socjologia, psychologia, nauki polityczne, dziennikarstwo, itd. nie mają na co liczyć. Władza ich nie potrzebuje – za dużo myślą, a według Dorna techniczni nie myślą. I nie trzeba ich przekonywać. Wystarczy przekupić stanowiskami i ofertą zatrudnienia. Oto koncepcja organizowania społeczeństwa przez PiS. Po prostu społeczna korupcja.
Można by jeszcze długo cytować. Po tej lekturze robi się nie tylko śmiesznie, ale i trochę straszno. Jeśli czytelnikowi wyda się, że gdzieś już słyszał o takiej ideologii i o tym, do czego ona doprowadziła narody Europy – nie będę się upierał, że to niemożliwe. Wtedy też wskazywano grupy i jednostki społecznie użyteczne. Inne eliminowano. Różnica polega tylko na jednym: Dorn oczywiście nie zamierza ich eliminować. On je uważa za non est, za nieważne.
Moi drodzy koledzy wykształciuchy, ci z uniwerku i ci z polibudy (niejedną noc przedyskutowaliśmy razem o Polsce, a Dorn uważa was za bezmyślną masę, której tylko kasa w głowie): łączcie się! Poglądy polityczne macie różne, ale nie pozwólcie podzielić się na przydatnych i niepotrzebnych. Jesteście elitą intelektualną Polski, w przeciwieństwie do Ludwika Dorna, który – przy całym swoim potencjale intelektualnym – stał się częścią łże-elity.
Marek Borowski
Źródło: Gazeta Wyborcza
Powrót do "Publikacje" / Do góry