Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Publikacje / 12.03.08 / Powrót

Mój Marzec
Dział: Inne

8 marca 1968 roku milicja i uzbrojony w pałki tzw. aktyw robotniczy brutalnie zaatakowali studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Wielu ciężko pobito. Wszystko dlatego, że studenci stanęli w obronie wyrzuconych z uczelni kolegów, m.in. Adama Michnika i protestowali przeciwko zdjęciu przez cenzurę „Dziadów” granych w Teatrze Narodowym. Był to piątek. Gazety oczywiście tego wszystkiego nie napisały, wspomniano tylko o jakichś chuligańskich zamieszkach. Wieści jednak rozchodziły się szybko i dotarły także do mojej uczelni – SGPiS, dziś SGH.
Kiedy pojawiłem się tam w poniedziałek, oburzeni studenci gromadzili się w holu. Skrzyknąłem kilku kolegów i poszliśmy do rektora, Wiesława Sadowskiego, z żądaniem umożliwienia i nam zwołania wiecu. Po krótkim wahaniu zgodził się. Prowadziłem ten wiec. Główna aula była wypełniona po brzegi. Wypowiadali się studenci, pracownicy naukowi. Wszedłem w skład komisji do opracowania rezolucji, którą potem upowszechniliśmy. Domagaliśmy się w niej rzeczy na owe czasy niemożliwych: ukarania winnych brutalnego pobicia studentów, wolności słowa, wypuszczenia zatrzymanych z aresztu, przywrócenia relegowanych.
Przez dwa dni trwał jeszcze strajk studencki. A potem zaczęły się represje i sankcje. „Nieznani sprawcy” napadali na uczestników tych wydarzeń. Rozpętała się też na nich nagonka prasowa w różnego rodzaju biuletynach partyjnych, gdzie szkalowano ich i zohydzano wobec opinii publicznej.
Nie wyleciałem z uczelni tylko dlatego, że w zasadzie ją skończyłem. Byłem na piątym roku handlu zagranicznego i miałem już napisaną pracę magisterską. Wręczono mi za to kartę powołania do wojska na dwa lata. Zebrałem rzeczy, pożegnałem się z płaczącą matką i razem z innymi zesłanymi „w kamasze” czekaliśmy przed uczelnią na transport. W ostatniej chwili wybronił nas rektor Sadowski.
Ukarano mnie inaczej. Po pierwsze, musiałem pożegnać się z asystenturą w Katedrze Stosunków Międzynarodowych, co było wtedy wielką nobilitacją, a byłem murowanym kandydatem na asystenta. Po drugie, wydano mi zakaz pracy w moim zawodzie, to znaczy w handlu zagranicznym oraz zakaz wyjazdów za granicę.
Oczywiście, o tych zakazach nie wiedziałem. Nieświadomy niczego przez 8 miesięcy szukałem pracy, choć w tamtych czasach było jej przecież dość. Zawsze brakowało ludzi. Odwiedziłem kilkanaście central handlu zagranicznego i innych przedsiębiorstw. Pierwszego dnia witano mnie z otwartymi rękami podkreślając moje wysokie kwalifikacje, a gdy następnego dnia przychodziłem z wypełnioną ankietą personalną dowiadywałem się, że zaszło przykre nieporozumienie, bo wolnych miejsc nie ma.
Byłem wtedy jednym z nielicznych bezrobotnych w PRL.
W końcu zdecydowałem się pójść tam, gdzie zatrudnianie nie było kontrolowane i akceptowane przez komitety partyjne i SB. Zostałem zwykłym sprzedawcą w Domach Towarowych Centrum. Służby jednak nadal się mną interesowały. Przy okazji obowiązkowej lustracji kandydatów na prezydenta w 2005 r. dowiedziałem się, że jeszcze przez 10 lat byłem inwigilowany i podsłuchiwany.
8 marca 1968 r. i kilka dni, które nastąpiły potem, kompletnie więc zmieniły moje życie. Ale nie żałuję tego. Ojciec mi zawsze powtarzał: Jak nie wiesz, jak się zachować, zachowaj się przyzwoicie.
W 1992 r. w Sejmie rozległ się chichot historii. Poselskie ławy dzieliłem z kolegą z tego samego roku studiów, Jerzym Kropiwnickim, z tym że on był - jako działacz ZChN - w koalicji rządowej, a ja w głębokiej opozycji. W 1968 r. pełnił na SGPiS nie byle jaką funkcję - przewodniczącego wydziałowej organizacji Związku Młodzieży Socjalistycznej (!) i bronił mnie przed represjami.
W 1992 r., w rocznicę Marca, koledzy z „Solidarności” oskarżyli go, że w 1968 r. wskazywał władzom tzw. wichrzycieli. Jego sytuacja była fatalna. Nie miał szans udowodnić swojej niewinności - był przecież wtedy szefem ZMS. Po 24 latach mogłem więc mu się zrewanżować. Nie mogłem milczeć, chociaż stał się moim zagorzałym przeciwnikiem politycznym. Zwołałem konferencję prasową i powiedziałem, jak było naprawdę. Ojcowska zasada nie straciła na ważności.


Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI

Powrót do "Publikacje" / Do góry