Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 22.09.98 / Powrót

Jakoś to nie będzie
Dział: O podatkach

"Biała księga", aczkolwiek sprawia pozory rzetelności, wnikliwości i analitycznej głębi, jest dokumentem niechlujnym, pełnym błędów, niejasności i nieuzasadnionych założeń - pisze MAREK BOROWSKI.

Co roku jesteśmy świadkami ostrych debat budżetowych, kiedy wszyscy domagają się środków na ważne cele społeczne. I co roku poszukuje się rezerw, które pozwoliłyby te cele realizować. Tym razem znaleziono je w systemie podatkowym. Z jednej strony w ulgach, których jest zbyt wiele i nie zawsze służą celom, do których zostały ustanowione oraz ludziom, dla których powinny być przeznaczone. Z drugiej strony, w nowych lub zmodyfikowanych tytułach podatkowych, np. podatku katastralnym, podatku od dochodów kapitałowych czy podatku od dochodów rolnych. Wszystkie te źródła mają przynieść określone kwoty, które zostaną albo zaoszczędzone przez budżet przez likwidację ulg, albo pozyskane przez wprowadzenie nowych lub zwiększenie istniejących podatków.

Jak wynika z "Białej księgi", budżet oddał podatnikom z tytułu rozliczeń podatków za 1997 r. ok. 4,5 mld zł. Minister finansów Leszek Balcerowicz uważa, że można zlikwidować wszystkie ulgi w ciągu najbliższych dwóch lat. Jeżeli założymy, że uda się tę całą kwotę odzyskać w ciągu dwóch lat (moim zdaniem to się nie uda), powstaje zasadnicze pytanie: na co ją przeznaczyć?

Balcerowicz proponuje skierować ją na obniżkę podatków, przy czym byłaby ona bardzo niewielka dla osób o zarobkach niższych niż przeciętne, ich dochody wzrosłyby bowiem od ułamka procentu do 5 proc., i bardzo duża dla osób o dochodach wysokich. Np. emeryt z przeciętną emeryturą (700 zł) zyskałby ok. 3,5 proc., czyli ok. 25 zł miesięcznie, natomiast osoby z trzeciego przedziału podatkowego, których przeciętny dochód wyniósł w 1997 r. 8 tys. 500 zł, uzyskałyby aż 12 proc. przyrostu, czyli ok. 1 tys. 50 zł co miesiąc! W dodatku osobom o niskich dochodach korzyści te szybko odebrałby planowany wzrost podatku VAT na artykuły budowlane, nie przetworzone artykuły rolne, artykuły dla dzieci i książki, co dla osób o wysokich dochodach przy takiej skali korzyści nie miałoby większego znaczenia.

W efekcie rozpiętości dochodowe w Polsce - i tak już zbyt duże - jeszcze by się powiększyły.

Propozycja Balcerowicza ma jeszcze jedną cechę szczególną. Przewiduje pewien wzrost opodatkowania podatników zaliczanych do tzw. klasy średniej. A więc kilka milionów ludzi w Polsce, którzy mają niezłe kwalifikacje lub pracują w szczególnie trudnych warunkach, będzie musiało zapłacić podatek wyższy. Nie jest to wprawdzie ciężar znaczący, ale to swoisty paradoks, że ta akurat grupa nic na reformie nie skorzysta.

Tak więc z gmatwaniny obliczeń, różnych obietnic i ideologicznych zaklęć wyłania się prawda dość oczywista: na tej reformie skorzysta wyłącznie górnych 5 proc. społeczeństwa.

W każdym europejskim kraju (także w USA) propozycja, aby ludziom zarabiającym kilkanaście razy więcej od przeciętnej obniżyć podatek z 40 do 22 proc. zostałaby potraktowana jako kiepski żart. W Polsce - gdzie ponad miliona rodzin nie stać na zaspokojenie elementarnych potrzeb, w tym wobec dzieci - można jednak bez żenady ogłaszać takie pomysły, wmawiając zwykłym obywatelom, że to dla ich dobra. Mało tego, media są pełne zachwytów, wygłaszanych przez ludzi, o których bez zaglądania do ich PIT-ów wiadomo, że są tą obniżką bardzo zainteresowani.

Oczywiście, na rzecz tej reformy wysuwane są liczne argumenty. Mówi się m.in., że uprości system podatkowy, ułatwi wypełnianie PIT-ów, z czego ludzie będą bardzo zadowoleni, ograniczy szarą strefę, przyspieszy wzrost gospodarczy, zmniejszy nadużycia podatkowe.

Rzeczowa analiza pokazuje jednak, że argumenty te są bardzo słabe, nierzadko naciągane. Rozpatrzmy je kolejno.

Wzrost gospodarczy

Jest rzeczą oczywistą, że jeśli stawki podatkowe byłyby zbyt wysokie, ograniczyłoby to inwestycje, a w konsekwencji i tempo wzrostu PKB. Ale najwyższa stawka podatku od dochodów osobistych w Polsce jest jednocześnie jedną z najniższych w Europie! Taką samą stawkę jak Polska ma Portugalia i Wielka Brytania, natomiast w Austrii, Belgii, Francji, Hiszpanii, Holandii, Irlandii (na którą tak często powołuje się Balcerowicz), w Niemczech, we Włoszech i innych krajach - najwyższa stawka wynosi między 50 a 60 proc. Co ciekawe, taką stawkę opłacają obywatele, którzy wcale nie zarabiają szczególnie dużo. W Polsce dochód w wysokości czterech przeciętnych wynagrodzeń opodatkowany jest średnią stawką 25 proc. Natomiast w Austrii jest to 41, w Belgii - 47, we Francji i Niemczech - 39, w Holandii 49 proc.

Widać z tego wyraźnie, że Polska stanowi ścisłą czołówkę europejską: mamy jedne z najniższych stawek podatku od dochodów osób fizycznych, a jednocześnie liczba tych stawek - trzy - należy do najniższych w Europie.

Porównajmy teraz tempo wzrostu produktu krajowego brutto z wysokością opodatkowania i liczbą stawek. Najwyższe realne tempo wzrostu PKB w latach 1980-96 osiągnęła Portugalia - 42 i Hiszpania - 37 proc. W Portugalii są cztery stawki (z najwyższą 40 proc.), a w Hiszpanii jest ich 17! (z najwyższą 56 proc.).

?Biała księga? jest pełna sformułowań, w których wybiórczo traktuje się dane, wyciągając tylko te, które są wygodne. Np. podaje się, że Polska jest jednym z najbardziej fiskalnych krajów, tzn. rzekomo ściąga się u nas stosunkowo najwięcej podatków w relacji do PKB. Otóż, po pierwsze, w Polsce budżet ściąga 42,7 proc. PKB (podatki plus różne składki obowiązkowe), co plasuje nas na 15. miejscu wśród 27 krajów OECD, a więc w połowie, a nie na końcu tabeli. ?Biała księga? nie informuje o tym, że przez podatki rozumie się również różnego rodzaju składki, w tym na ZUS, które w Polsce są wyjątkowo wysokie. Gdyby policzyć wyłącznie stosunek podatków do PKB, to okazałoby się, że w Polsce jest on niższy niż przeciętna w krajach OECD. Powie ktoś, że składka na ZUS to też podatek - zgoda, ale Balcerowicz tym podatkiem w ogóle się nie zajmuje.

Również podatek od osób prawnych, nad którego wysokością ?Biała księga? ubolewa, a który w przyszłym roku ma wynieść 32 proc. - postawi nas w czołówce europejskiej. Niższą stopę będą miały tylko Finlandia, Norwegia, Szwecja, Węgry i Czechy. Jak widać po ostatnich wydarzeniach, naszemu południowemu sąsiadowi niewiele to pomogło.

W ?Białej księdze? wysuwa się też tezę, iż w polityce podatkowej należy dążyć do tego, by we wpływach podatkowych coraz większy udział miały podatki pośrednie (VAT, akcyza), a coraz mniejszy bezpośrednie (od dochodów osobistych oraz od osób prawnych). Pomijając, czy to słuszne czy nie, Polska rzekomo ma pod tym względem wiele do odrobienia. Tymczasem na 27 krajów OECD ?lepszy? wskaźnik, tzn. większy udział podatków pośrednich, ma tylko dziewięć krajów. Te wszystkie dane pokazują, że autorzy ?Białej księgi? kierowali się znaną z przeszłości tezą: ilość (argumentów) przechodzi w jakość.

I ja, i moje ugrupowanie polityczne poważnie traktujemy wezwanie Balcerowicza do rzetelnej, opartej na faktach dyskusji nad systemem podatkowym. Ale ta zasada musi dotyczyć obu stron.

Następny argument: dzięki obniżeniu podatku dochodowego przedsiębiorcy będą chętniej inwestować. Po pierwsze, podatek ten dotyczy zarówno osób prowadzących działalność gospodarczą, jak i pracowników najemnych. Jeśli więc chcemy wspomagać inwestycje, to nie należy znosić ulg inwestycyjnych, lecz przeciwnie - wzmocnić je i upowszechnić. Jeśli ulgi te się zlikwiduje, to nie będzie skutecznego instrumentu, który przyciągałby kapitał na obszary szczególnie zagrożone bezrobociem i tereny wiejskie.

Balcerowicz mówi: Inwestujesz czy nie, płacisz 22 proc. A my mówimy przedsiębiorcom: jeśli dużo zainwestujesz, nie zapłacisz podatku w ogóle albo stawkę symboliczną.

Trzeba - i to jest zadanie ministra finansów - tak poprawić przepisy, aby inwestor nie drżał, że urząd skarbowy odbierze mu ulgę pod byle pretekstem. Natomiast dla osób, które nie prowadzą działalności gospodarczej albo nie inwestują, a mają wysokie dochody, stawka 22 proc. to prezent dany z budżetu, nie wiadomo właściwie dlaczego. Tak więc wyższe stopy podatkowe z ulgami inwestycyjnymi mogą bardziej skłaniać do inwestowania niż jednolita stopa podatkowa bez tych ulg.

Mamy za sobą lata doświadczeń. W okresie 1994-96 stawki podatkowe wynosiły 21, 33 i 45 proc., a w 1997 r. 20, 32 i 44 proc. Wtedy Polska osiągnęła najwyższe w Europie tempo wzrostu PKB (co roku 6-7 proc.) i inwestycji (20 proc.) w cenach stałych. Oznacza to, że nasz system podatkowy nie zniechęcał do inwestowania. I nie ma się co dziwić. Rzetelne porównanie systemu podatkowego i stawek w Polsce z obowiązującymi w krajach OECD pokazuje wyraźnie, że były one korzystne dla biznesu.

Wniosek jest taki: argument, że wprowadzenie stawki liniowej, jednej dla wszystkich podatników, jest potrzebne, by zapewnić wysoki wzrost gospodarczy, nie wytrzymuje krytyki ani w świetle teorii, ani praktycznych doświadczeń.

Szara strefa i ulgi

Kolejny argument: jeśli się wprowadzi podatek liniowy, ludzie będą chętniej płacić podatki. Innymi słowy, powodem istnienia szarej strefy miałyby być zbyt wysokie stawki podatkowe. Ta ciągle powtarzana teza jest całkowicie bałamutna. Przekonanie, że obniżenie podatku dochodowego spowoduje ujawnienie się szarej strefy, nie znajduje potwierdzenia w wieloletnich doświadczeniach innych państw, chyba że najwyższa stawka podatku byłaby szczególnie wysoka, a jak już wiemy, w Polsce tak nie jest.

Powtórzmy zatem po raz kolejny: w Polsce główną przyczyną prowadzenia nie rejestrowanej działalności są wyjątkowo wysokie w porównaniu z innymi krajami składki na ZUS (oraz działalność przestępcza).

Co ma z tym wspólnego podatek liniowy? Nie wiadomo. Mówiąc obrazowo, to tak, jakby lekarz, wiedząc, że przyczyną choroby jest żołądek, zabierał się za zdrowe serce tylko dlatego, że jego specjalnością jest kardiologia. Po takiej operacji pacjent będzie bardziej chory niż przed nią. Tezę o dobroczynnych skutkach podatku liniowego dla ograniczenia szarej strefy można by więc potraktować jako ?wypadek przy pracy?. Niestety, ?Biała księga? traktuje ją całkiem poważnie, bo zakłada, że w wyniku wprowadzenia tego podatku wpływy do budżetu wzrosną dzięki ograniczeniu szarej strefy o 4 mld zł (!). To kwota całkowicie księżycowa i jej pojawienie się ma chyba na celu zbilansowanie nie domykającego się rachunku kosztów wdrożenia podatku liniowego. Takie rachunki mocno nadwerężają jednak zaufanie do wszystkich pozostałych obliczeń.

Często przytaczany jest też argument, że aczkolwiek osoby o wysokich dochodach mają stawkę 40 proc., to faktycznie, ponieważ korzystają z wielu ulg, płacą znacznie mniej, więc obniżenie podatku do 22 proc. oznacza dla nich niewielką korzyść. To przewrotne rozumowanie. Zgodnie z oceną zawartą w ?Białej Księdze?są to ulgi, które przez lata były swego rodzaju preferencją dla wysoko zarabiających. Tę preferencję trzeba wreszcie uznać za nieuzasadnioną i odstąpić od niej bez rekompensowania likwidacji ulg obniżką podatku.

Jesteśmy za zniesieniem ulg, które w ?Białej księdze? określa się jako ulgi dla zamożnych. SLD postulował to już w poprzednich latach. Przeciwstawiało się temu jednak silne lobby, któremu przewodzili politycy Unii Wolności. Jeśli więc dzisiaj Balcerowicz widzi bezzasadność utrzymywania owych ulg, to odnotowujemy to jako ważną, pozytywną zmianę stanowiska.

Oprócz ulg inwestycyjnych utrzymać należy jeszcze ulgi za oszczędzanie w kasach mieszkaniowych i ulgę remontową (do czasu jej ustawowego wygaśnięcia). Jest jeszcze kilka ulg, które winny pozostać do czasu zastąpienia ich świadczeniami bezpośrednimi. To np. ulga z tytułu wydatków rehabilitacyjnych dla inwalidów, samokształcenia podatnika (w tym opłaty za studia zaoczne) czy też dojazdów dzieci do szkół poza miejscem zamieszkania. Można je znieść, gdy zastąpimy je inną, pozapodatkową formą pomocy (np. większe dopłaty do biletów miesięcznych).

Proponujemy, aby nie poruszać się w sprawie ulg od ściany do ściany i decyzje o ich likwidacji lub pozostawieniu oprzeć na merytorycznych przesłankach. Przyjęcie tej propozycji spowoduje znaczące i całkowicie wystarczające uproszczenie rozliczeń podatkowych i deklaracji PIT.

VAT i dodatkowe przychody

Dlaczego w tak szybkim tempie Balcerowicz chciałby podwyższyć podatki VAT? Bezkrytyczne powoływanie się na Unię Europejską jest nieuzasadnione, ponieważ sytuacja jest tam niejednoznaczna. Nie jest prawdą, że w ciągu kilku lat, a już na pewno nie w momencie naszego przystępowania do UE, wszystkie kraje będą miały ujednolicony system podatkowy i Polska będzie się musiała do niego dostosować.

To proces długi, trudny i trzeba o tym mówić uczciwie. Dążenie przez Polskę do osiągnięcia za wszelką cenę już w 2003 r. cen krajowych na poziomie krajów UE przez podwyższenie VAT i akcyzy (przy kilkakrotnie niższym poziomie dochodów naszego społeczeństwa) na nierzadko podstawowe dla kosztów utrzymania towary - jest nadgorliwością. Dyrektywa UE powiada, że stawki na konkretne artykuły nie powinny być niższe od 15 proc., ale nie ma żadnego obowiązku, aby w kilka lat osiągnąć ten poziom.

Tymczasem w ?Białej księdze? zakłada się, że dla tak ważnych artykułów, jak właśnie artykuły dla dzieci czy materiały budowlane (a przecież znosi się ulgi!), ten wzrost będzie większy - stawki mają wynieść 22 proc. Zupełnie nie widzimy po temu uzasadnienia.

Balcerowicz zaproponował, aby cały dodat-kowy przychód (różnimy się poglądami co do jej realności) przeznaczyć na koszty wprowadzenia podatku liniowego oraz obniżkę podatku od osób prawnych. Racje społeczne, jakie przedstawia, polegają na tym, że dla większości podatników podatek ulegnie obniżeniu.

Jak już pisałem, obniżka ta pozostaje jednak w rażącej sprzeczności z zasadami sprawiedliwości społecznej, a koncepcja podatku liniowego nie opiera się na żadnych poważnych doświadczeniach międzynarodowych. W zdecydowanej większości krajów funkcjonuje podatek progresywny. Ponadto korzyści osób o niskich dochodach będą minimalne i szybko, z nawiązką, zostaną im odebrane poprzez wzrost cen na podstawowe towary. Niewielka obniżka podatków dla osób nisko zarabiających sprawia wrażenie próby zyskania za wszelką cenę poparcia społecznego dla zamiaru obniżenia najwyższych podatków.

Z całą pewnością żaden poważny problem społeczny - walka z biedą, bezpieczeństwo obywateli, budownictwo mieszkaniowe dla osób o niskich dochodach, dostępność nauki i służby zdrowia - nie zostanie dzięki tej operacji nawet częściowo rozwiązany. Pieniądze zostaną rozproszone, wydane przede wszystkim na konsumpcję. Ludzie o niskich dochodach przeznaczą je po prostu na codzienne życie, nie zauważając, że cokolwiek im się w tym życiu poprawiło.

Balcerowicz forsuje bardzo klasyczny liberalny pogląd: oddajmy ludziom ich pieniądze, bo oni najlepiej wiedzą, co z nimi zrobić. Rzeczywiście, jeśli komuś daje się tysiąc albo dwa tysiące złotych (a niektórym podatek liniowy tyle da), to ten wie, co z tym zrobić. Ale jeśli daje się 10 czy 20 zł, to ten nie tylko nie wie, co z tym zrobić, ale nawet się nad tym nie zastanawia.

Jest to więc klasyczna doktryna wyrażająca głównie interesy ludzi zasobnych. Oni lubią tzw. mały budżet, bo mają dość pieniędzy, aby się bez niego obejść.

Dlaczego progresywny

Rozwinięte kraje kapitalistyczne od dawna hołdują ugruntowanej w wyniku doświadczeń historycznych zasadzie: chcesz żyć dobrze i bogato, to daj żyć innym. Ta zasada spowodowała m.in. powszechne zastosowanie progresywnego systemu podatkowego wraz z ulgami. Tam dawno zrozumiano, że 22 proc. od 800 zł to dla podatnika większy ciężar podatkowy niż 22 proc. od 8 tys. zł. Tu trzeba dodać, że polski system podatkowy - w przeciwieństwie do zachodniego - nie zawiera jeszcze pewnych rozwiązań, które z punktu widzenia zasad sprawiedliwości społecznej łagodziłyby różnice dochodowe między najwyżej i najniżej zarabiającymi i być może w przyszłości umożliwiłyby, co podkreślamy, pewne złagodzenie skali podatkowej.

Chodzi o podatek katastralny i podatek od dochodów kapitałowych. Obywatele płacą dzisiaj od posiadanego majątku nieruchomego bardzo niewielkie kwoty, są to bowiem stawki od metra kwadratowego powierzchni. Podatek katastralny, aczkolwiek trudny do wprowadzenia - trzeba zwłaszcza przypilnować, aby nie działał wstecz - zmierza do przekształcenia podatku od nieruchomości w rodzaj podatku majątkowego, który byłby płacony od wartości nieruchomości. Dochody kapitałowe, często bardzo duże, również osiągają tylko ludzie, których stać na duże oszczędności, a dziś te dochody w ogóle nie są opodatkowane.

Z chwilą kiedy - przewidywane zresztą w ?Białej księdze? - opodatkowanie nieruchomości od wartości i dochodów kapitałowych zostanie w Polsce stopniowo wprowadzone, być może powstaną warunki do pewnego zmniejszenia górnych stawek podatku dochodowego od osób fizycznych. Dopóki to się nie stanie, robić tego nie należy.

Co proponujemy

Z tych wszystkich względów uważamy, że środki, którymi w wyniku zmian w systemie podatkowym możemy dysponować, a więc kwota ok. 5 mld zł (bo na tyle ją realistycznie oceniamy), powinna przede wszystkim trafić do ludzi o niskich dochodach, na cele o dużym ciężarze społecznym. Uważamy, że dziś w Polsce do takich problemów zaliczyć należy dużą sferę niedostatku czy wręcz biedy, a zwłaszcza dotknięte jej skutkami dzieci oraz brak dostępu do mieszkań dla ludzi o dochodach niskich i przeciętnych.

W kwestii pierwszej pojawia się pewna zbieżność poglądów między naszym stanowiskiem a postulatami tzw. polityki prorodzinnej, zgłaszanymi przez część innych ugrupowań. Istnieje jednak dość istotna różnica w podejściu do tego problemu. W ramach tzw. polityki prorodzinnej zgłaszane są propozycje obciążenia systemu podatkowego tzw. ulgami rodzinnymi - ulgami na dzieci. Zgadzając się co do celu, uważamy, że metoda jego osiągnięcia nie jest dobra.

Niezależnie od innych problemów, jakie wywołuje ta forma ulg (np. iloraz rodzinny), komplikując system podatkowy, ich podstawową wadą jest to, że ulgę na dziecko otrzymują także rodziny o wysokich dochodach. Być może jest to nieszkodliwe w krajach bogatych, ale Polska takim krajem nie jest i pieniądze budżetowe trzeba lokować tylko tam, gdzie to jest niezbędne. Odpis od podatku jest także niemożliwy w przypadku rodzin rolników.

Dlatego uważamy, że większe uzasadnienie mają zasiłki rodzinne na dziecko, czyli system obecny - proponujemy go jednak zmodyfikować. Obecnie zasiłki, przysługujące wówczas, gdy przeciętny dochód na rodzinę jest poniżej określonego poziomu, są zróżnicowane w zależności od liczby dzieci. Próg jest ustawiony łagodnie, co powoduje, że 60 proc. rodzin z dziećmi - o dochodach przeciętnych, a nawet trochę powyżej przeciętnych - korzysta z tych zasiłków. Eksperci powiadają, że lepszy jest system, w którym wielkość zasiłków wzrasta w zależności od wieku dziecka. Proponują podział na trzy grupy wiekowe: 0-6, czyli wiek niemowlęco-przedszkolny, 6-15 - szkolny i powyżej 15 lat - młodzież, argumentując, że wydatki rodziny zależą od wieku dziecka i rosną w miarę upływu lat.

Należy przemodelować obecny system w tym kierunku i jednocześnie tak zwiększyć zasiłki, nawet nieco obniżając próg dochodowy, by trafiały rzeczywiście do najbardziej potrzebujących. Dla rodzin, które obecnie pobierają zasiłki, a nie zmieściłyby się w nowym progu dochodowym, należałoby przyjąć okres przejściowy, amortyzujący. Zgodnie z naszym projektem, np. rodzina z czworgiem dzieci w wieku 4, 8, 14 i 16 lat, która obecnie otrzymuje zasiłek w wysokości 154 zł miesięcznie (po 32 zł za pierwsze i drugie dziecko, 40 zł za trzecie i 50 zł za czwarte), otrzymywałaby 326 zł (92 zł za 16-latka, po 82 zł za ośmiolatka i 14-latka oraz 70 zł za czterolatka). Byłaby to więc znacząca, skoncentrowana pomoc, chroniąca dzieci z biednych rodzin, a nie 10- czy 15-złotowa jałmużna, jaką proponuje ?Biała księga?. Rozszerzone zostałyby także świadczenia rzeczowe dla dzieci ze szczególnie biednych rodzin.

Tak powstałby system prorodzinny z prawdziwego zdarzenia. Jego koszt wyniósłby ok. 4 mld zł, z tym że wprowadzanie należałoby rozłożyć na trzy lata, stosownie do tempa uzyskiwania dodatkowych wpływów wynikających ze zmian w systemie podatkowym.

Jeśli chodzi o budownictwo, istnieją w nim obecnie dwa szczeble: budownictwo prywatne dla osób o bardzo wysokich dochodach i TBS-y dla ludzi o dochodach nieco powyżej średniej. Brakuje trzeciego szczebla - budynków komunalnych o niskich czynszach. Ażeby powstał, gminy muszą otrzymać pomoc z budżetu (proponujemy 1 mld zł) - środki na uzbrajanie terenów lub inne formy dotacji. Przyjmując, że gminy także zaangażowałyby się finansowo w stopniu zbliżonym do budżetu państwa, można by wybudować ok. 25 tys. mieszkań, a to byłby znaczący zastrzyk.

Nasza propozycja godzi ze sobą dwie sprzeczne koncepcje wysunięte przez Balcerowicza i AWS. Uwzględnia politykę prorodzinną, a nawet szerzej - najważniejsze potrzeby: zapewnienia podstawowych warunków egzystencji i prawa do mieszkania ludziom o niskich dochodach, ukierunkowując to na rodziny posiadające dzieci, co powinno odpowiadać AWS. Nie rujnuje finansów państwa, czego tak obawia się Balcerowicz, i upraszcza system podatkowy.

Aby ją przyjąć, AWS powinna zrezygnować z koncepcji obciążania ulgami na dzieci systemu podatkowego, bo jest to rozwiązanie ewidentnie gorsze i mniej sprawiedliwe, a Balcerowicz musiałby wycofać się z idei wprowadzenia jednej stawki podatkowej, ponieważ jest to operacja kosztowna, ryzykowna ekonomicznie i wyjątkowo niesprawiedliwa społecznie.

Niechlujny dokument

Pozostaje sprawa czasu realizacji tego przedsięwzięcia oraz jego sfinansowania. Pojawiają się tu poważne problemy. Po pierwsze, jest tak późno, że przeprowadzanie tak szybko tak poważnej reformy byłoby zupełną nieodpowiedzialnością. Można spróbować zacząć likwidować niektóre prostsze ulgi, ale np. w przypadku ulgi budowlanej ten proces musi potrwać dłużej, działa tu bowiem reguła praw nabytych.

Po drugie, i to jest największy mankament, reforma się nie bilansuje. Według ?Białej księgi? koszt reformy ma opiewać na trudno wyobrażalną kwotę 14 mld zł! Wśród dochodów mających sfinansować ten potężny ubytek odnajdujemy jednak kilka pozycji więcej niż wątpliwych: wspomniane już 4 mld zł z szarej strefy, dalej, już w 2000 r., 1,3 mld zł podatku od rolników (czyli 650 zł z każdego gospodarstwa! - ilu rolników będzie w stanie to zapłacić!?), zlikwidowanie wszystkich ulg, w tym budowlanej, w ciągu dwóch lat (kompletnie nierealne).

Mało tego. W 1999 r. przewiduje się poniesienie kosztu w wysokości 2,2 mld zł, pokrywając go m.in. dochodami ze zlikwidowanych ulg. Tymczasem korzystne dla budżetu skutki likwidacji ulg wystąpią dopiero w 2000 r., gdy podatnicy będą rozliczać się z fiskusem. Dotyczy to kwoty 1,1 mld zł - a więc tyle w 1999 r. pieniędzy zabraknie.

Jestem często pytany przez polityków UW, czy popieram obniżenie podatku od osób prawnych (CIT) do 22 proc. Odpowiadam: bardzo się tego boję, bo ubytek dochodów budżetu ma wynieść 4,5 mld zł - i to jest to, co jest pewne. Natomiast przy takim poziomie przeprowadzenia rachunków rysuje się także drugi pewnik: tego się nie da sfinansować i ktoś do tego dołoży. Poza tym bardzo chciałbym poznać doświadczenia jakiegoś kraju, który tak gwałtownie (o 40 proc.) obniżył CIT i dobrze na tym wyszedł.

Tak więc ?Biała księga?, aczkolwiek sprawia pozory rzetelności, wnikliwości i głębi analitycznej, jest dokumentem niechlujnym, pełnym błędów, niejasności i nieuzasadnionych założeń. Są też różne nieścisłości i niekonsekwencje, np. na str. 64 informuje się, że kwota odpisywana od podatku wzrośnie do 792 zł w 1999 r. i do 924 w 2000 r., a w załączniku nr 5 - że wzrośnie do 780 zł w 1999 r. oraz do 950 w 2000 r. Ustawicznie także mylona jest kwota wolna od podatku, wynosząca dziś ok. 1 tys. 700 zł rocznie, z kwotą odpisywaną od podatku przez każdego podatnika (336 zł), do czego ma obecnie prawo. Są też inne ?kwiatki?, ale dajmy już temu pokój.

?Biała księga? powinna zostać dopracowana, należy porządnie wyliczyć wszystkie skutki reformy dla budżetu państwa i różnych grup podatników, rezygnując z ideologii i mitów, które się w niej pojawiają. Dopiero wtedy będzie można o niej poważnie debatować. Mówi się, że plusem propozycji Balcerowicza jest zapoczątkowanie dyskusji o podatkach. Z pewnością jest to jakaś korzyść, ale jeśli już zaczynać dyskusję, to na dobrze przygotowanym materiale.

Niestety, Leszek Balcerowicz przyłączył się do dotychczasowych metod wprowadzania reform przez rząd Jerzego Buzka, a mianowicie: z marszu, byle szybciej, a dalej ?JTB? (Jakoś To Będzie). Tak było przy reformie administracji samorządowej, tak już się zaczyna dziać przy reformie oświaty, teraz podatki. Szkoda, bo do tej pory Leszek Balcerowicz przyzwyczaił nas do innego trybu postępowania.
Marek Borowski

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Powrót do "Publikacje" / Do góry