Wśród tych koncepcji jedna z najbardziej kontrowersyjnych dotyczy wprowadzenia bonu oświatowego. Zróżnicuje on szkoły i uczniów na lepszych i gorszych, a w konsekwencji spowoduje likwidację setek małych szkół (zabraknie im pieniędzy na funkcjonowanie) i pogorszenie warunków nauczania (zagęszczenie) w większości pozostałych.
Nie mniejszy niepokój budzi koncepcja posłania do pierwszej klasy wszystkich sześciolatków już w 2009 r. W szkołach nagle pojawi się 700 tysięcy zamiast 350 tys. dzieci! Nie są do tego przygotowane ani szkoły, ani nauczyciele, brakuje pomieszczeń i odpowiedniego wyposażenia. W dodatku rząd nie deklaruje przeznaczenia dodatkowych środków na upowszechnienie wychowania przedszkolnego. Operacja ta powinna zostać rozłożona na dwa lub trzy lata, w przeciwnym wypadku słuszny pomysł obniżenia wieku szkolnego zostanie skompromitowany i odrzucony ze szkodą dla wyrównywania szans dzieci z różnych środowisk.
Padła też bulwersująca zapowiedź likwidacji kuratoriów oświaty. Kurator nadzoruje pracę nauczycieli, realizację programów nauczania i wychowawczych, rozpatruje skargi rodziców, kontroluje wypoczynek wakacyjny dzieci – obozy i kolonie. Bez jego zgody nie można zamknąć szkoły. Pozbycie się kuratoriów oznacza demontaż polityki oświatowej w Polsce.
Mamy zamieszanie z kanonem lektur, bo pani minister wpadła na pomysł, by dzieci nie czytały całych dzieł tylko fragmenty. Mamy szereg zaskakujących decyzji, np. oddanie kierownictwa Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w ręce aktywistów Ligi Polskich Rodzin. Mamy wreszcie, z powodu zaniedbań kierownictwa resortu, sfrustrowanych maturzystów oraz gimnazjalistów. Pierwszym dano do rozwiązywania zadania z błędami, drugim – oparte na lekturze, której nie znali, bo była nieobowiązkowa.
Pani minister sypie pomysłami, ale nie ma odpowiedzi na jedno z największych zagrożeń polskiej oświaty - pełzającą prywatyzację. Samorządy - aby nie dokładać do państwowej subwencji oświatowej - przekazują szkoły i przedszkola prywatnym fundacjom bądź stowarzyszeniom i wbrew prawu nie sprawują nad nimi nadzoru. Nauczycielom odbierana jest ich autonomia i pogarszane są warunki pracy. Mimo negatywnego stanowiska Naczelnego Sądu Administracyjnego w tej sprawie, proceder ten jest przez ministerstwo tolerowany, a minister Hall nie ma sobie nic do zarzucenia.
W sumie, jej dotychczasowe zaniechania i zapowiadanie działania prowadzą do trwałego zróżnicowania szans edukacyjnych dzieci i młodzieży. Chyba nie o to chodzi rządowi?
Katarzyna Hall jest kolejnym ministrem edukacji nieprzygotowanym do swej funkcji, traktującym powierzony sobie resort jak poletko doświadczalne. Uprawia je poniekąd w tajemnicy, nie zwykła bowiem konsultować swoich pomysłów ani też przedstawiać swoich racji innym gremiom. Gdy je ogłasza, nawet premier jest zaskakiwany, nie mówiąc o Sejmie czy związkach zawodowych, z którymi wyraźnie unika kontaktów. Tymczasem reformy w edukacji powinny być wynikiem daleko idącego konsensusu, bo wykraczają poza jedną kadencję Sejmu i rządu.
Za opisany stan rzeczy odpowiedzialna jest nie tylko Katarzyna Hall, ale także premier Donald Tusk, który jej praktyki i zaniechania toleruje. Co więcej – składa kolejne obietnice dofinansowania oświaty, w tym znaczącego podwyższenia płac nauczycieli, które nie zostaną dotrzymane, bowiem polityka finansowa rządu ustawicznie zmniejsza dochody budżetowe i zapowiadane są cięcia wydatków w przyszłorocznym budżecie.
Dlatego Socjaldemokracja Polska wezwała premiera do przerwania stanu marazmu i nadania edukacji rzeczywistego priorytetu w polityce budżetowej i programie działań Rady Ministrów.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|