Czytałem wiele jego oficjalnych wypowiedzi. Gdziekolwiek się nie znajdzie i z kimkolwiek nie rozmawia, mówi o pokoju i współczuciu, o nieagresji i solidarności, o wspólnej odpowiedzialności za świat oraz oczyszczaniu umysłu z gniewu. Jego zdaniem, konieczne jest nie tylko rozbrojenie militarne, ale także "rozbrojenie duchowe" w stosunkach człowieka z człowiekiem oraz edukacja dla pokoju.
Za najważniejsze swoje zobowiązanie uważa promowanie ludzkich wartości oraz harmonii między różnymi religiami. Podkreśla, że mimo różnic doktrynalnych i filozoficznych niosą one to samo przesłanie miłości, współczucia, tolerancji, umiaru i samodyscypliny. Wszystkie też chcą pomagać ludziom żyć szczęśliwie.
Oczywiście, najbardziej leży mu na sercu los Tybetańczyków. Przeciwstawia się chińskiej polityce wobec Tybetu widząc w niej zagrożenie dla dalszego trwania narodu tybetańskiego i jego jedynej w swoim rodzaju kultury i tożsamości. Niezmiennie jednak podkreśla, że w interesie Tybetu jest pozostać w granicach Chin. Domaga się jedynie zapewnienia Tybetańczykom rzeczywistej autonomii, którą gwarantuje im konstytucja ChRL.
Władze Chin przestrzegają inne rządy przed spotkaniami z nim. Do Polski również trafiły protesty i wyrazy „głębokiego niezadowolenia”. Dla mnie spotkanie i rozmowa z Dalajlamą to kwestia zwykłej przyzwoitości i honoru.
Podczas niedawnego wystąpienia w Parlamencie Europejskim opowiadał o panującej w Tybecie atmosferze strachu. Zamieszki, do jakich doszło w marcu br., pociągnęły za sobą wiele ofiar śmiertelnych. Tysiące Tybetańczyków odniosło rany i trafiło do więzień, a o losie wielu nic nie wiadomo. Liczne regiony Tybetu pozostają pod kontrolą paramilitarnej policji oraz wojska. Równocześnie nie ma tam żadnych międzynarodowych obserwatorów, dziennikarzy ani nawet turystów, którzy patrzyliby władzom chińskim na ręce.
Tegoroczne, kolejne już rozmowy wysłanników Dalajlamy z rządem w Pekinie, skończyły się fiaskiem. Z największym sprzeciwem Chin spotkał się apel o uznanie prawa Tybetańczyków do ustalania własnych zasad osiedlania się na ich terytorium i prowadzenia działalności gospodarczej osób z innych regionów Chin. Padło oskarżenie o czystki etniczne. Tymczasem, jak twierdzi Dalajlama, nie chodzi o wydalanie nie-Tybetańczyków, lecz przerwanie pobudzanego sztucznie napływu wielkiej liczby Hanów, a także przedstawicieli innych nacji zamieszkujących Chiny, do wielu regionów Tybetu. Marginalizuje to bowiem rdzenną ludność, prowadzi do jej asymilacji oraz jest zagrożeniem dla środowiska naturalnego. Liczni Tybetańczycy są przekonani, że celem Chin jest siłowa, ostateczna asymilacja oraz wchłonięcie Tybetu, a nie wypracowanie korzystnego dla obu stron rozwiązania. Postawa chińskich przywódców umacnia ich w tych podejrzeniach.
Dalajlama podkreśla, że kwestia Tybetu ma aspekty i konsekwencje znacznie szersze niż los 6 mln Tybetańczyków. Po pierwsze, przez stulecia Tybet był pokojowym buforem rozdzielającym dwa najludniejsze kraje świata, czyli Indie i Chiny. Po drugie, Płaskowyż Tybetański jest źródłem głównych rzek Azji, a jego lodowce stanowią największą bryłę lodu poza biegunami. Po trzecie, dziedzictwo tybetańskiej kultury stoi na gruncie buddyjskich zasad współczucia i niestosowania przemocy. Ma więc znaczenie dla ponad 13 mln mieszkańców całych Himalajów.
Dalajlama jest przekonany, że – niezależnie od obecnej sytuacji w Tybecie oraz impasu w rozmowach z Chinami - w przyszłości Tybet i Chiny przezwyciężą obecny brak zaufania i zbudują stosunki oparte na wzajemnym szacunku i uznaniu wspólnych interesów. Tym bardziej, że coraz więcej Chińczyków okazuje Tybetańczykom zrozumienie i solidarność. Dla rozwiązania problemu Tybetu kluczowe znaczenie będzie jednak miała postawa społeczności międzynarodowej wobec Chin, nacisk na dalsze demokratyczne przemiany w tym kraju i poszanowanie praw człowieka.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry