Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Publikacje / 27.01.09 / Powrót

34 strony antykryzysowego programu PiS. Ilość nie przeszła w jakość
Dział: Makroekonomia

Zbliżające się do Polski skutki światowego kryzysu finansowego wywołały w naszym kraju reakcję podobną do tej, jaką wywołuje zbliżający się huragan. Trwają przygotowania obronne, problem jedynie w tym, że nie wiemy, jak dotkliwe będą skutki żywiołu, czy znajdziemy się w epicentrum, czy też na obrzeżach.

Program antykryzysowy przygotowany przez PiS zakłada, że znajdziemy się w oku cyklonu. Liczy 34 strony i proponuje podjęcie niezwykle szerokiego pakietu działań.
Jest to pierwszy dokument PiS-u, w którym nie ma mowy o układach, spiskach, agentach i otaczającym nas wrogim świecie, ale o tym, co konkretnie zrobić, aby przeciwdziałać spowolnieniu gospodarczemu i jego konsekwencjom w postaci wzrostu bezrobocia. Przeszedł trochę bez echa, a szkoda.

Potrzeba nam poważnej dyskusji o źródłach wzrostu gospodarczego, metodach walki z bezrobociem, o sprawiedliwym sposobie podziału wypracowywanych dóbr. Propozycje PiS-u są pod tym względem mieszaniną najrozmaitszych pomysłów. Faktem jest, że rządowy program antykryzysowy sprawia wrażenie napisanego na kolanie i już mało kto wierzy w jego skuteczność, nie znaczy to jednak, że każde inne rozwiązanie jest słuszne. PiS proponuje wiele drobnych pociągnięć, które trudno kwestionować (ułatwienia dla nowych firm, zmiany w księgowości - pozwalające trochę poprawić rentowność itp.), ale nie mają one większego znaczenia dla poprawy koniunktury. Ich zaprezentowanie sprawia wrażenie, jakby były efektem konkursu "Mam pomysł". Tymczasem dyskusja powinna się toczyć wokół spraw kluczowych. Jedną z nich jest koncepcja pobudzania popytu za pomocą zwiększenia wydatków kosztem deficytu budżetowego. Rzecz jasna, twierdzenie, że zwiększenie tego deficytu o 7 mld zł (co proponuje PiS) zdemoluje finanse publiczne (jak twierdzi PO) albo uratuje gospodarkę (zdaniem PiS-u) - to czysta propaganda.

Chodzi o to, ile naprawdę wzrośnie deficyt w tym roku. Rząd poważnie przeszacował wpływy podatkowe i zawyżył tempo wzrostu PKB. Różne szacunki wskazują, że w budżecie zabraknie co najmniej kilkunastu miliardów złotych (PiS to w dokumencie dostrzega, ale nie wyciąga wniosków). Bez żadnych dodatkowych wydatków szykuje nam się zatem dwukrotny wzrost deficytu.

Alternatywą są cięcia wydatków, ale to tylko pogłębi kryzys, gdyż muszą one spowodować zmniejszenie inwestycji. Pytanie, z jakich źródeł go sfinansujemy. Jeśli sfinansują go nasze banki, to mniej pieniędzy zostanie na kredytowanie gospodarki (tzw. efekt wypychania), a jeśli rząd poszuka pieniędzy na rynkach światowych, to drogo za to zapłaci (Polska nie jest już "trendy", dziś inwestuje się w dolara, funta i euro ), co dodatkowo pogorszy sytuację budżetu. W tych warunkach podejmowanie już dzisiaj decyzji o podwyższeniu wydatków lub obniżeniu podatków byłoby przedwczesne i nieroztropne. Za dwa, trzy miesiące będziemy wiedzieli więcej i łatwiej będzie o sensowną decyzję.

Nie znaczy to jednak, że zgłaszane propozycje są sensowne i muszą tylko poczekać, zanim upewnimy się, że sytuacja wymaga ich wdrożenia. Za interesujące uważam wszystkie propozycje dotyczące wsparcia rynku mieszkaniowego. To najsłabszy punkt programu rządowego i pomysły PiS idą tu w dobrym kierunku. Ich zaletą jest to, że opierają się na finansowaniu pozabudżetowym albo budżetowym, ale odłożonym w czasie (np. gwarancje państwowe). Mogą i powinny być wdrażane od zaraz.

Zdecydowanie gorzej jest z tymi koncepcjami, których celem jest zapewnienie osłony socjalnej. Kwestia ta jest szczególnie bliska socjaldemokracji, którą reprezentuję, ale też bardzo łatwo jest tu uprawiać grę pozorów obliczoną nie na rzeczywistą poprawę sytuacji najbiedniejszych, ale na "kupowanie wyborców". Taki właśnie "merkantylny" (a może tylko nieprofesjonalny) charakter mają niektóre dość istotne i kosztowne propozycje PiS.

Pierwsza z nich to dodatek dla najuboższych emerytów i rencistów - autorzy zaliczyli do nich wszystkich, których świadczenia są niższe od 1300 zł miesięcznie (czyli zdecydowana większość). A przecież głównym zagrożeniem, jakie niesie nadchodzące spowolnienie gospodarcze, jest utrata pracy przez 400-500 tysięcy (bo takie są prognozy) pracowników. Jeśli środki są ograniczone - a są - to na nich przede wszystkim trzeba skoncentrować osłony, a nie na emerytach, którym oczywiście nie jest lekko, ale mają zapewniony stały dochód i waloryzację w tym roku wyraźnie wyższą niż inflacja. Na wsparcie czekają też rodziny wielodzietne, zwłaszcza gdy ojciec lub matka stracą pracę, a także ci emeryci i renciści, którzy takiej pomocy rzeczywiście potrzebują.

Drugi pomysł to obniżenie VAT na żywność z 7 do 6 proc. Jeśli to ma "nakręcić" gospodarkę, to szkoda zachodu. Sami autorzy wyceniają dodatkowy popyt na 1,5 mld zł, a więc kwotę z tego punktu widzenia śladową. A jeśli ma to być osłona socjalna (taki jest tytuł rozdziału), to znowu mamy ten sam problem: częściowo zły adres i za duży rozrzut. Z tańszej żywności (jeśli rzeczywiście potanieje!) skorzystają nie tylko biedni, ale wszyscy - a na to na pewno budżetu nie stać.

Oba te przykłady pokazują, że o osłonach socjalnych i ochronie rynku pracy trzeba rozmawiać po to, aby polityka socjalna była dobrze adresowana i używała skutecznych instrumentów. Propozycje PiS-u tych warunków nie spełniają.

Te pomysły są na ogół tylko nietrafione, ale jeden jest po prostu niebezpieczny. Chodzi o uprawnienie osób ubezpieczanych w II filarze, czyli w OFE, do rezygnacji z OFE i powrotu w całości do ZUS-u. To przepis na kompletną zapaść budżetu za kilka lat. Krach giełdowy rzeczywiście spowodował obniżenie potencjalnych emerytur (na szczęście tylko niewielka część całej emerytury na razie pochodzi z OFE), ale wyjściem nie jest powrót na garnuszek budżetowy, lecz zwiększenie możliwości bezpiecznego inwestowania naszych składek, np. w gwarantowane papiery rządowe takich krajów, jak USA, Wielka Brytania czy kraje strefy euro - a temu właśnie PiS konsekwentnie się sprzeciwia.

Konkludując, choć antykryzysowy program PiS-u liczy dziesięć razy więcej stron niż program rządowy, to ilość nie przeszła w jakość. Fakt ten nie powinien jednak uspokajać Platformy, bo rząd też nie ma się czym chwalić. Zdaje się, że ten rok będzie trudną, ale potrzebną lekcją ekonomii dla wszystkich. Może nawet bardziej interesującą niż dalsze losy Janusza Palikota.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Powrót do "Publikacje" / Do góry