Różnice są najbardziej widoczne w wymiarze materialnym. Polska w ciągu tych 5 lat uzyskała wpływy netto rzędu 16 mld euro, czyli po ok. 3 mld euro (ok. 12 mld zł) rocznie. W stosunku do naszego budżetu są to bardzo duże środki. Oczywiście, inna sprawa, na ile efektywnie je wykorzystujemy, ale to już nasze kłopoty i tylko od nas zależy, jak szybko się z nimi uporamy. Tak czy inaczej unijne płatności, otwarcie się unijnych rynków na polskie towary oraz zagraniczne inwestycje kapitałowe dały polskiej gospodarce mocny impuls, który przełożył się na wzrost PKB średnio o 5,3 proc. rocznie oraz wzrost przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia o 650 zł w ciągu 5 lat.
Można też mówić o zmianie mentalnościowej. Polacy nie tylko zostali zmuszeni do otwarcia się na wpływy Unii, czyli całego dorobku i tradycji europejskiej, ale też sami zaczęli wyjeżdżać i to dość masowo. Według danych GUS, które prawdopodobnie są niepełne, każdego roku pracowało w krajach UE średnio 1,3 mln Polaków, co przyczyniło się do spadku bezrobocia. Rzecz jasna, wolelibyśmy, żeby znajdowali pracę w kraju, ale jeśli jej nie ma, to dobrze, że mogą pracować za granicą i to na ogół stosunkowo niedaleko, bo głównie w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Dzięki temu poznają inne mechanizmy, inny sposób zarządzania gospodarką, inne stosunki społeczne. Myślę, że wiele nauczyliśmy się w tym czasie i ta wiedza będzie procentować.
Inna też jest dziś rola Polski w Europie i świecie. Polska zawsze miała ambicje do odgrywania wielkiej roli, ponieważ jesteśmy jako naród dumni z naszych historycznych osiągnięć. Tyle tylko, że osiągnięcia i zasługi historyczne ma prawie każdy większy kraj i nie stanowią one podstawy do pozycji zajmowanej we współczesnym świecie. Na to, byśmy liczyli się tu i teraz, musimy dzisiaj ciężko pracować. Wszystko zależy więc od naszej aktywności, inicjatyw, jakie Polska będzie zgłaszać na forum Unii, a także od umiejętności i zdolności posłów, polityków, czy urzędników, których wysyłamy do Brukseli. Cieszy, że po okresie „rozgrzewki” i rozpoznawania terenu, zaczynamy odgrywać w Unii coraz większą rolę. Mówi się poważnie o polskich kandydatach na różne funkcje. Nawet jeśli jeszcze teraz ich nie obejmą, świadczy to o tym, że jesteśmy już na innym, wyższym szczeblu.
Ciekawe, że teraz prawie każdy, na czele z prezydentem Polski, chce robić karierę na tym, że jesteśmy w Unii Europejskiej, choć przed 2004 r. liczni politycy - ba, całe stronnictwa - albo byli przeciw, albo przestrzegali przed zagrożeniami, które z UE płyną. Samoobrona, Liga Polskich Rodzin, po części Prawo i Sprawiedliwość, stale blokowały obrady Sejmu, a do przyjęcia było 400 ustaw dostosowujących polskie prawo do unijnego. Był to warunek naszego wejścia do Unii i moje główne zadanie jako marszałka Sejmu. Dobrze pamiętam ten horror. Posła LPR, Gabriela Janowskiego - dziś kandydata PiS do Parlamentu Europejskiego(!) - straż marszałkowska na moje polecenie siłą usunęła z mównicy, którą blokował przez 18 godzin! Nie było innej rady. Przeciwnikom Unii chodziło o to, żebyśmy nie zdążyli przyjąć tych ustaw a także ustawy referendalnej na czas. Pracowaliśmy do 2.00 w nocy, przez 4 dni w tygodniu, często dwa tygodnie jeden po drugim…
Trzeba jednak zdać sobie sprawę z jednego: Unia Europejska nie załatwia wszystkiego. Co najmniej połowa decyzji dotyczących losów Polski podejmowana jest w Polsce. Jeśli się wewnątrz dobrze rządzimy, to wspomagamy to wszystko, co zyskujemy dzięki przynależności do Unii. Jeżeli kiepsko, to wtedy coś odejmujemy od tego, co nam daje Unia. Warto o tym pamiętać, i to przed każdymi wyborami.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry