Nastawienie wobec czeskiej prezydencji było złe, zwłaszcza na Zachodzie, jeszcze zanim ona wystartowała. W prasie francuskiej wieszczono niemal jej katastrofę. Oceny „po” są skrajnie różne, ale znacznie lepsze w Polsce niż w krajach zachodnich.
Zaczęło się niefortunnie – od gafy w wykonaniu prezydenta Klausa, który w przemówieniu przed Parlamentem Europejskim porównał UE do Związku Radzieckiego. Kontrowersyjne zachowania „głowy państwa” były jednak do przewidzenia i czeski rząd starał się marginalizować jego rolę. Inne wpadki trudno było przewidzieć.
Już na samym początku Czechy nadziały się na dwie „miny” – konflikt w Gazie oraz kryzys gazowy. Wypowiedź rzecznika prasowego ministra spraw zagranicznych, iż izraelska inwazja w Gazie to: „usprawiedliwiony akt samoobrony”, była sprzeczna ze zdaniem rządu i ministra spraw zagranicznych. Zostało to wyjaśnione, ale jako unijny mediator na Bliskim Wschodzie Czesi się nie sprawdzili. Z drugiej strony trudno im z tego czynić zarzut, bo inni, np. Francja, też się okazali nieskuteczni. Nawiasem mówiąc, przemawia to za jak najszybszym przyjęciem Traktatu Lizbońskiego, który zakłada prowadzenie przez Unię wspólnej polityki zagranicznej, a tym samym wzmocni pozycję jej przedstawiciela w negocjacjach ze światem.
Jeśli chodzi o rosyjsko-ukraiński konflikt gazowy, początkowo Czesi go zlekceważyli, uznając za bilateralny problem handlowy. Potem z kolei Rosjanie próbowali ignorować Czechów, a w końcu w jego rozwiązanie udało się – dzięki Czechom - zaangażować całą Unię.
Za sukces Czech uznaje się wizytę prezydenta Baracka Obamy, choć sami Czesi grymaszą, że wolał on spacerować po Pradze niż rozmawiać z ich przywódcami. Cóż się jednak dziwić, skoro premier Topolanek nazwał amerykański program walki z kryzysem „drogą do piekła”? (Podobno słowa te mają inny wydźwięk w Czechach i USA, ale premier Czech chyba ma specjalistów, którzy to wiedzą?)
Na ogół pozytywnie oceniane są też działania związane z Partnerstwem Wschodnim, mimo że na szczycie w Pradze inaugurującym to Partnerstwo z ważniejszych przywódców pojawiła się tylko Angela Merkel, co według niektórych było porażką.
Zdaniem wielu polskich ekspertów, pochwały należą się Czechom za stanowczy sprzeciw wobec protekcjonizmu (Polska też się do niego przyłączyła) jako sposobu walki z kryzysem, który forsowały niektórzy „starzy” członkowie Unii. Poza tym - za uzyskanie większej pomocy finansowej dla państw Europy Środkowo-Wschodniej spoza sfery euro oraz za skuteczne negocjacje w kwestiach energetycznych (na liście dofinansowanych przez Unię projektów znalazł się gazociąg Nabucco, czemu wcześniej byli przeciwni Niemcy). Nie powiodła się natomiast mediacja w sprawie uchwalenia dyrektywy o czasie pracy.
W sumie sporo plusów, trochę minusów. Generalnie jednak, cieniem na czeskiej prezydencji położył się wewnętrzny kryzys polityczny i w konsekwencji upadek rządu w środku jej sprawowania. W rezultacie dobre przygotowanie do prezydencji czeskiej administracji - co podkreślają bez wyjątku wszyscy eksperci, lepsze nawet niż w „starych” krajach unijnych – nie zostało wykorzystane, a wcześniejsze sukcesy zniweczono, bo politycy nie stanęli na wysokości zadania.
Wniosek z tego dla Polski płynie taki, że na czas prezydencji musimy wyciszyć spory wewnętrzne, bo organizacyjnie i merytorycznie myślę, że będziemy dobrze przygotowani. Już teraz rozmawiamy o tym na posiedzeniach sejmowej komisji spraw zagranicznych. Wydaje się, że tym razem nie będzie „partyzantki”.
Problemem są wybory, które zgodnie z Konstytucją powinny się odbyć jesienią 2011 r. Może jednak ugrupowania polityczne dojdą do porozumienia i na przykład je przyspieszą , albo zostawią datę w spokoju, ale jednocześnie podpiszą pakt o nieagresji? Tak czy owak, czeską lekcję mamy do odrobienia.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry