W związku z tym uważam, że nie należy mieć pretensji do rządu i Jacka Rostowskiego o rekordowy deficyt w wysokości 52 mld zł. Nasuwa się tylko pytanie: dlaczego do niego doszło? Dlaczego mamy tak niskie dochody i tak wysokie wydatki? Światowy kryzys nie pogorszył sytuacji Polski aż tak dramatycznie.
Koalicja z opozycją w dalszym ciągu przerzucają się odpowiedzialnością, a sprawa jest prosta i wraca w tego typu debatach tak, jak słynne parę lat temu: „Balcerowicz musi odejść”, czy sięgając w zamierzchłe czasy: „Kartaginę należy zniszczyć”. Otóż w zeszłej kadencji, zgodnym wysiłkiem PiS i PO, obniżano dochody - z tytułu składki rentowej i podatku PIT od najbogatszych, i podwyższano wydatki - w tym na źle skonstruowane ulgi rodzinne (najbiedniejsi nie mogą z nich korzystać, bo nie mają ich z czego odliczyć) i na podwójne becikowe. SLD w niektórych przypadkach też się do tego „dzieła” przyłączał (tylko w sprawie obniżki składki rentowej wstrzymał się od głosu).
W okresie koniunktury takich rzeczy się nie robi! Należy wtedy obniżyć deficyt budżetowy po to, żeby kiedy przyjdzie dekoniunktura spokojnie móc go podwyższyć. Gdyby wtedy politykom nie zabrakło roztropności i gdyby Jacek Rostowski już jako minister finansów nie kontynuował zmniejszania składki rentowej, kondycja budżetu byłaby dzisiaj zupełnie inna. Zatem jeżeli wszyscy są w jakimś stopniu winni, to należałoby w końcu przestać wylewać krokodyle łzy i obarczać się wzajemnie winą. Istotne jest, co z tym fantem dalej robić. Grozi nam bowiem przekroczenie tzw. progu ostrożnościowego, czyli taki przyrost długu publicznego, że jego relacja do PKB wyniesie ponad 55%. Oznaczałoby to konieczność dokonania dużych cięć budżetowych, m.in. obniżenie wskaźnika waloryzacji emerytur. Wysoki deficyt całego sektora finansów publicznych, obejmujący m.in. fundusze państwowe i jednostki samorządu terytorialnego, który sięga blisko 100 mld zł (7% PKB), odsuwa też w czasie nasze wejście do strefy euro.
Niestety, o tym jak uzdrowić budżet państwa po to, żebyśmy nie bali się o progi ostrożnościowe, jak ograniczyć deficyt sektora finansów publicznych po to, żebyśmy stali się wiarygodnym krajem w Europie, wstąpili na ścieżkę do strefy euro i pewnie zmierzali nią do celu mówiło się w Sejmie najmniej. Na próżno oczekiwałem, że minister Rostowski przedstawi program reform na 3-4 najbliższe lata, w tym ograniczenia tzw. wydatków sztywnych i będzie w tej sprawie szukał porozumienia z opozycją, a przynajmniej z tą jej częścią, która chce rozmawiać. Ani dochody nie wzrosną nam przecież gwałtownie, ani wydatków szybko się nie zmniejszy, a wpływów z prywatyzacji, z których rząd chce w dużej mierze sfinansować przyszłoroczny deficyt, w następnych latach już nie będzie. Nie da się też ponownie skorzystać z pieniędzy zgromadzonych na tzw. Rezerwie demograficznej. Przy podobnym, a nawet jeszcze większym deficycie budżetowym jak ten planowany na 2010 r. przekroczenie progu 55% będzie więc gwarantowane.
Zamiast reformować finanse, rząd i koalicja zasłaniają się prezydentem, który „wszystko zawetuje”. Tymczasem w parlamencie jest większość do odrzucenia weta, trzeba się jednak o nią postarać.
Jest czas do końca roku na przedstawienie konkretnych propozycji – minister Rostowski je wstępnie zapowiedział. Dopiero łącznie z nimi będzie można należycie ocenić przyszłoroczny budżet. Prawdziwych reform nie da się jednak wdrożyć bez ponadpartyjnego porozumienia. Odpowiedzialny rząd musi w tych warunkach zwrócić się do opozycji, zaś wyborcy ocenią, czy stanęła ona na wysokości zadania, czy zachowała się w myśl zasady: „im gorzej, tym lepiej”.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry