Nierzadko spieraliśmy się na posiedzeniach zarządu. Wkraczał wtedy z marsową miną, ale tak naprawdę żartował, choć niektórzy nie zdawali sobie z tego sprawy. Tak jakby mówił: panowie, nie wygłupiajcie się…
Bardzo dobrze sprawdził się w roli ministra obrony. Uosabiał rozważną, mądrą twarz lewicy. Nie podejmował szybko decyzji, wolał je przemyśleć. W ostatnim okresie był w SLD największym autorytetem.
Oprócz wojska kochał koszykówkę, którą zajmował się we Wrocławiu oraz tenis, w którym reprezentował Sejm w meczach z innymi parlamentami. Jeśli przegrywał, to tylko z Jolantą Szymanek-Deresz, znakomitą tenisistką i bardzo dobrą prawniczką.
Poznaliśmy się, gdy prowadziła kancelarię prezydenta Kwaśniewskiego i była apolityczną urzędniczką. Jako posłanka specjalizowała się w polityce zagranicznej. Cechowała ją wielka kultura osobista i wyważony sposób porozumiewania się z opinią publiczną. Jako wiceprzewodnicząca komisji spraw zagranicznych wiele wniosła do jej prac. Widać było, że bardzo dużo czyta i stara się dogłębnie poznać każdy temat. Precyzyjnie przygotowywała swoje wystąpienia. Była przy tym uroczą kobietą podobnie, jak Izabela Jaruga-Nowacka.
Iza prezentowała sobą inny typ polityka. Pasjonowała się działalnością społeczną. Bezkompromisowo, z wielkim zaangażowaniem walczyła z dyskryminacją, wykluczeniem, biedą, przemocą w rodzinie. Organizowała na ten temat konferencje naukowe, pisała artykuły. Była przy tym urodzoną polemistką. Choć niewybrednie atakowana, potrafiła utrzymać nerwy na wodzy. Wiele się od niej uczyłem. Pytając o sytuację w dziedzinach, którymi się zajmowała, zawsze mogłem liczyć na kompetentną informację.
Obie, podobnie jak Grażyna Gęsicka i Aleksandra Natalli-Świat z PiS, były wspaniałym dowodem na to, że potrzeba nam więcej kobiet w polityce.
Gdy Maciej Płażyński sprawował funkcję marszałka Sejmu, byłem wicemarszałkiem. Choć z różnych obozów politycznych, rozumieliśmy się dobrze. Był politykiem małomównym, wyciszonym, rzadko przemawiał z trybuny. Zarazem cechowały go trzeźwy umysł, rozsądek, wyraziste przekonania, których się trzymał. Dlatego wystąpił z PO, gdy było mu z nią nie po drodze i pozostał posłem niezależnym. Od 2008 r. przewodniczył „Wspólnocie Polskiej”, więc jako szef Komisji Łączności z Polakami za Granicą miałem z nim wiele kontaktów. Wspólnie wyjeżdżaliśmy za granicę, dużo rozmawialiśmy o koleżankach i kolegach z ław poselskich. Był bardzo rzetelny w ich ocenie. Polubiliśmy się.
Andrzej Przewoźnik był wyjątkową postacią, wzorem urzędnika państwowego, który pracuje dla kraju, a nie dla określonej partii czy rządu. Jako sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa uczynił wiele, by rozrzucone po świecie groby ludzi, którzy walczyli o Polskę, były otoczone należną im opieką. Kierowałem do niego wiele spraw. Zawsze starał się znaleźć ich rozwiązanie.
Władysław Stasiak potrafił wylać oliwę na wzburzone fale politycznych kłótni i bez zacietrzewienia wyjaśniał racje prezydenta. Bardzo rozsądny, rzetelny i solidny. Załatwiliśmy wspólnie nominację generalską dla mieszkającego w USA Juliana Starosteckiego - bohatera spod Kocka i Monte Cassino, człowieka o niesamowitej biografii, jednego z konstruktorów pocisku "Patriot”. Trzeba było zmienić ustawę, żeby awansować go do stopnia generała.
Andrzej Kremer był dyplomatą w każdym calu, bardzo kompetentnym, a jednocześnie otwartym na sugestie i rady innych. Specjalistą od trudnych problemów w stosunkach Polski z Białorusią, Rosją czy Niemcami. Potrafił ostudzić nazbyt gorącą często atmosferę na posiedzeniach Komisji ds. zagranicznych. Ostatnio został wyznaczony do kontaktów z rządem Łukaszenki w sprawie konfliktu wokół Związku Polaków na Białorusi. Niełatwo go będzie zastąpić.
Ze Stanisławem Zającem siedzieliśmy naprzeciw siebie w Prezydium Sejmu, gdy marszałkiem był Płażyński. Miał bardzo wyraziste poglądy prawicowe (wicemarszałek AWS), więc początkowo stosunki między nami były chłodne. Stopniowo nabraliśmy jednak do siebie przekonania. Ceniłem go za słowność, rzetelność, rzeczowość, pragmatyzm. Ostatnio miałem okazję dłużej z nim rozmawiać podczas podróży do i po Argentynie, gdzie z okazji 11 listopada spotykaliśmy się z Polonią (Maciej Płażyński też był). Były to sympatyczne i pouczające rozmowy na temat naszej rzeczywistości politycznej z człowiekiem bardzo ideowym, który różne sprawy widzi z dystansu. Jestem wdzięczny losowi, że mogłem z nim spędzić ten czas…
Tych ludzi oraz wielu innych nie ma już między nami. Ale pozostali w pamięci.
A kto pozostawił po sobie pamięć, nie odszedł do końca, „nie wszystek umarł”.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry