Najpoważniejszy dotyczy jego bezprecedensowego ataku na telewizję publiczną. Ustawa o radiofonii i telewizji miała zabezpieczyć telewizję przed bezpośrednimi ingerencjami rządu lub innej władzy wykonawczej czy większości sejmowej. Stworzony system zapewnia wewnętrzną, wzajemną kontrolę różnych sił politycznych i choć ludzie kierujący telewizją mogą być łączeni z pewnymi ugrupowaniami, rząd lub inna władza nie może nikogo odwoływać, powoływać, czy doprowadzić do czystki wewnątrz telewizji.
System ten jest bardzo kruchą "roślinką", która być może nie rozwija się dokładnie tak, jak chcieli jej twórcy, ale chcąc ją uzdrowić, można ją łatwo zniszczyć. Min. Wąsacz jednak, zamiast stać na straży ustawy i tym samym niezależności telewizji, dopuścił się poważnego jej naruszenia, inspirowany politycznie przez partyjnych kolegów. (Szczególnie jednego posła, który lubi przemawiać w imieniu narodu, choć wszedł do Sejmu z listy krajowej uzyskując w wyborach 355 głosów).
Ministrowi nie podoba się program telewizyjny. Mnie też nie, ale to nie powód, by wywierać nacisk na zmianę ustawy i władz telewizji. Mówi, że spółka jest źle zarządzana, ale równocześnie daje jej pokwitowanie. Wreszcie jako Walne Zgromadzenie, nie mając ani wniosku zarządu spółki w tej sprawie, ani opinii rady nadzorczej (a ustawa w tej kwestii jest wyjątkowo precyzyjna) narusza prawo przeznaczając ok. 30 proc. zysku Telewizji Polskiej SA na Fundację Pomoc Polakom na Wschodzie, (czym sama Fundacja jest zresztą zaskoczona). Zrobiła się z tego publiczna awantura, aż w końcu sąd uznał, że działanie ministra było bezprawne.
Koalicja SLD-PSL, mając w Sejmie większą przewagę niż obecna, nie usiłowała wymieniać prezesa telewizji, którym był wówczas jak najbardziej "polityczny" W.Walendziak. Nie domagała się też równowagi politycznej w jej władzach tylko dlatego, że telewizja miała skrzywienie prawicowe. Teraz działania takie podejmuje się jawnie, bez żenady. Ktoś musi wreszcie powiedzieć "stop".
Na drugim miejscu w hierarchii zarzutów postawiłbym politykę prywatyzacyjną. Minister nie ma priorytetów w tej dziedzinie (dla komisji sejmowej, która obradowała nad kierunkami prywatyzacji nie znalazł czasu). Po likwidacji w Ministerstwie Skarbu departamentu prywatyzacji jego zadania przejęły wszystkie departamenty, czyli nikt, a cały wysiłek intelektualny i organizacyjny skoncentrowano na nadzorze spółek, co owocuje wymianą "niesłusznych" politycznie rad nadzorczych i zarządów. (Na marginesie, E.Wąsacz został przewodniczącym rady nadzorczej jednego z narodowych funduszy inwestycyjnych za koalicji SLD-PSL, która jak widać go nie prześladowała). Nie jest realizowana, przyjęta przez poprzedni parlament, ustawa o funduszach przemysłowych, która miała służyć do prywatyzacji i restrukturyzacji hutnictwa, przemysłu chemicznego, spirytusowego oraz energetyki. W miejsce tej ustawy min. Wąsacz zaproponował inną - o funduszach uwłaszczeniowych. W budżecie na 1998 r. przygotowano nawet pieniądze na ten cel. Minął rok, nie ma ani ustawy, ani pieniędzy. Agencja Prywatyzacji nie działa, sprywatyzowano zaledwie 8 spółek. Jeżeli minister uważa, że jest ona niepotrzebna, powinien wnieść wniosek o jej likwidację. Delegatury terenowe ministerstwa też nie pracują - nie są prywatyzowane małe i średnie przedsiębiorstwa. Zastrzeżenia budzi prywatyzacja banków - udział w nich kapitału zagranicznego już jest zbyt wysoki, a wygląda na to, że będzie jeszcze wyższy. Publicznie dyskryminowane są próby udziału Banku Handlowego SA w prywatyzacji Pekao SA.
Kolejny zarzut dotyczy rekompensat wynikających z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Mijają dwa lata od podjęcia ustawy w tej kwestii. Obecny rząd kilka razy przesuwał termin jej wprowadzenia w życie - najpierw miał to być lipiec br., potem jesień, następnie 1 stycznia 1999 r., teraz jest mowa o połowie 1999 r. W jakimś momencie - w charakterze kiełbasy wyborczej przed wyborami samorządowymi - obiecano wypłacać gotówkę, co zaraz po wyborach oczywiście odwołano. Wszystko to dowodzi wyjątkowego lekceważenia emerytów i pracowników sfery budżetowej.
Sprawę Domów Towarowych Centrum postawiłbym na końcu. Niezależnie od tego, czy sprzedane zostały za dobrą cenę, czy nie, bo to jest zawsze dyskusyjne, naruszono ustawę prywatyzacyjną, bowiem firma, która te domy kupiła, nie uczestniczyła w żadnej z przewidzianych w tej ustawie form negocjacji, a na inną drogę prywatyzacji nie było zgody (minister Wąsacz o nią nie wystąpił) Rady Ministrów. Minister zlekceważył przy tym negatywne opinie w tej sprawie zarówno Departamentu Prawnego Ministerstwa Skarbu, jak też Najwyższej Izby Kontroli, przekazywane mu przed podjęciem decyzji.
W sumie zarzutów poważnego kalibru jest sporo. Min.Wąsacz wydaje się mieć problemy zarówno z zarządzaniem ministerstwem, jak i polityką prywatyzacyjną oraz przestrzeganiem prawa. Piszę to z pewną przykrością, bo znając pana ministra nie posądzam go o złe intencje. Chodzi jednak o politykę i obowiązki wobec społeczeństwa. Komentując wniosek o wotum nieufności dla siebie min. Wąsacz powiedział, że właściwie jest mu wszystko jedno, czy zostanie odwołany, czy nie. Jeśli nie, to będzie dalej służył rządowi, a jeśli tak, to zajmie się rodziną, która tego bardzo potrzebuje. Po tej dość nonszalanckiej wypowiedzi usłyszałem w kuluarach Sejmu pogląd, że prywatyzacją na pewno może zająć się ktoś inny, ale rodziną ministra Wąsacza już tylko on sam, więc może odwołanie go z funkcji ministra byłoby najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę prorodzinne skłonności AWS.
Źródło: "Nowe Życie Gospodarcze"
Powrót do "Publikacje" / Do góry