W przypadku konfliktu społecznego organy państwa nie mogą z góry zakładać nieczystych i złowrogich intencji protestujących, nawet jeśli są przekonane, że tak właśnie jest. Chodzi bowiem o zdobycie poparcia opinii publicznej dla działań władz, jeśli będą musiały być radykalne. Dla osiągnięcia tego celu potrzebna jest trafna argumentacja i określony tryb postępowania. Mam w tym względzie – oczywiście toutes proportions gardees – pewne doświadczenie, związane z trudną decyzją o użyciu straży marszałkowskiej wobec okupującego mównicę sejmową posła Gabriela Janowskiego.
Zacznijmy od argumentacji. Zwolennicy przeniesienia (bo przecież nie usunięcia!) krzyża w inne miejsce - do których oczywiście i ja się zaliczam - uzasadniają, że Pałac Prezydencki i teren przed nim to urząd publiczny, co wyklucza lokowanie tam symboli religijnych. Całkowicie podzielam ten argument, tyle że trudno liczyć na jego skuteczność, gdy krzyż wisi na sali sejmowej, prawie w każdej szkole, w licznych urzędach. Politycy, którzy aprobowali, a nawet bronili tego stanu rzeczy przez całe lata, nie brzmią wiarygodnie, wypowiadając dziś taki pogląd.
Jest jednak jedna zasadnicza różnica między tymi krzyżami, a krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Te pierwsze znalazły się w tych instytucjach bądź na podstawie prawa (szkoły), bądź przynajmniej za zgodą osób zarządzających lub użytkujących te instytucje. Nie zgadzam się z tym prawem i z tymi decyzjami, uważam je za sprzeczne z ideą nowoczesnego państwa świeckiego i z konstytucją; gdyby magistrat warszawski zdecydował o postawieniu krzyża przed Pałacem Prezydenckim – protestowałbym także przeciwko temu. Ale w tych przypadkach mamy przynajmniej możliwość zaskarżania takich decyzji i sytuacji, odwołując się do procedur państwa demokratycznego.
W przypadku Krakowskiego Przedmieścia jest inaczej. O tym, co można nawet czasowo postawić na terenie należącym do miasta lub Kancelarii Prezydenta decydują odpowiednie instytucje. Wszelkiego rodzaju krzyże, pomniki, czy nawet tablice, wmurowane w ściany domów, wymagają uzyskania zgody właściwego urzędu. O taką zgodę nie wystąpiono i takiej zgody nie uzyskano. Koniec, kropka.
Oczywiście i w tej kwestii trzeba zachować umiar i zdrowy rozsądek. Propozycję Joanny Senyszyn, aby harcerzy ukarać grzywną za „samowolkę budowlaną”, trzeba potraktować jako żart (czy śmieszny, to inna sprawa).
10 kwietnia i potem pod Pałacem Prezydenckim zbierały się tłumy, które na tej samej zasadzie trzeba by potraktować jako nielegalne zgromadzenie. Sytuacja była szczególna, wyjątkowa i nikt o zdrowych zmysłach nie mógł w tym przypadku egzekwować każdej litery przepisów porządkowych. Jednak już po dwóch tygodniach, a na pewno obecnie sytuacja przestała być szczególna i prawo powinno w całej pełni obowiązywać.
Tyle, jeśli chodzi o jasną i przekonującą (oczywiście dla szerokiej opinii publicznej, a nie fanatyków i politycznych graczy) argumentację.
Teraz przejdźmy do oceny postępowania władz, w tym Kancelarii Prezydenta. Wspomniałem , że przy rozwiązywaniu konfliktów władza powinna zabiegać o poparcie opinii, a to oznacza, że nie może sprawiać wrażenia, że spieszno jej do użycia siły. Dlatego porozumienie, podpisane przez Kancelarię Prezydenta z Kurią warszawską i harcerzami było działaniem właściwym. Równie właściwe było odstąpienie od pokojowej co do założenia akcji przeniesienia krzyża w obliczu ryzyka solidnej bijatyki na oczach całej Polski, w trakcie której funkcjonariusze służb porządkowych nie uprawialiby przecież Wersalu. Nie sądzę także, aby w takich warunkach księża i harcerze chcieli kontynuować realizację wcześniej ustalonego planu.
Kto zatem wygrał, a kto przegrał tę batalię? Wbrew temu , co czasem słyszymy, „obrońcy krzyża” nie są zwycięzcami. Choć krzyż stoi, przegrali to co najważniejsze: poparcie opinii publicznej – polskiej, a warszawskiej w szczególności. Odrzucając propozycję kurii i ubliżając najgorszymi wyzwiskami księżom (co słyszała cała Polska) udowodnili, że tu nie chodzi o żadne uczucia religijne. Wielu znanych księży, zakonników, hierarchów kościelnych ostro skrytykowało „obrońców krzyża”. To niezwykle znaczący i ważny fakt w naszej polskiej rzeczywistości.
Dlatego właśnie państwo tej batalii nie przegrało i nie przegra, jeśli będzie umiejętnie postępować w najbliższym czasie.
Co to znaczy? Przede wszystkim nie może przystać na transakcję „najpierw pomnik, potem krzyż”. To pułapka. Gdyby Kancelaria Prezydenta dała się wciągnąć w tego typu negocjacje - właściwie nie wiadomo z kim - to właśnie wtedy byłaby to porażka państwa. Mielibyśmy neverending story na temat miejsca i kształtu pomnika, treści napisu itp. Przecież w porozumieniu podpisanym z kurią i harcerzami jest mowa o tablicy upamiętniającej i to powinno wystarczyć. O tym jak ma ona wyglądać trzeba natomiast rozstrzygnąć w drodze konkursu. Niech wypowiedzą się na ten temat architekci, plastycy, konserwatorzy zabytków itp.
Ze swej strony chciałbym jedynie zauważyć, że jeśli coś należałoby w tym miejscu upamiętnić, to nie tyle prezydenta i pozostałe ofiary katastrofy (taki pomnik mógłby np. powstać na Powązkach), ile rzeczywiście niezwykłą reakcję Polaków na tę bezprecedensową tragedię (tego zresztą chcieli harcerze). Byłem tam w pamiętną sobotę z całą rodziną, pełniłem wartę honorową przy trumnie prezydenta (do którego miałem przecież stosunek krytyczny) – więc wiem, o czym mówię.
„W tym miejscu, 10 kwietnia 2010 r. i w kolejnych dniach, dziesiątki tysięcy Polaków – niezależnie od swych poglądów politycznych i przekonań światopoglądowych - jednoczyły się w bólu po stracie Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i 95 pozostałych ofiar katastrofy lotniczej w Smoleńsku. W tych dniach, w tym miejscu wszyscy odczuwaliśmy, że Państwo Polskie, nasze państwo, poniosło niepowetowaną stratę” – tak przykładowo mogłaby brzmieć inskrypcja. Jest to jednak sprawa do spokojnego dalszego rozważenia, bez uprawiania szantażu dalszą „obroną” krzyża.
Jest jednak ktoś, kto przegrał – to Kościół. Niestety, sam jest sobie winien. Przez lata tolerował o. Rydzyka, pozwalał na hodowanie fanatyzmu, całkiem niechrześcijańskie traktowanie bliźnich i na tworzenie państwa w państwie. Dziś spija to gorzkie piwo. To doświadczenie może być jednak oczyszczające, jeśli tylko hierarchowie wykażą odwagę i konsekwencję, zwłaszcza w najbliższych dniach, gdy będą podejmowane dalsze działania zmierzające do przywrócenia porządku prawnego.
Oczekuję bowiem i mam nadzieję, że takie działania będą przez właściwe organy władzy podjęte (są sposoby, aby przy tej okazji nie wyprodukować nowych „męczenników za wiarę”), bo w przeciwnym przypadku teza o „przegranym państwie” stanie się prawdziwa i dla państwa niszcząca.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|