Minister finansów jak zwykle tryskał humorem i optymizmem. Chwalił rząd za dobrą politykę, a ekonomistom ostrzegającym przed szybko narastającym długiem publicznym zarzucał czarnowidztwo i niekompetencję. Za rok, gdy ich prognozy się nie sprawdzą, oni także powinni, jego zdaniem, przeprosić Polaków. Oby się nie sprawdziły, ale co jeśli się sprawdzą?
Dowiedzieliśmy się też, że Polska jest pracowitą mrówką, która odkłada środki na emerytury, a inne kraje to niefrasobliwe koniki polne, które te środki przejadają. Natomiast rząd PO to Odyseusz, który uniknął Scylli długów, a teraz musi uniknąć Charybdy „zbędnych, szokowych ruchów”, do których namawia go opozycja.
Jak stwierdziła Elżbieta Rafalska z PiS, minister Rostowski zaprezentował „nieznośną lekkość bytu”. Nie jestem pewien, czy Milan Kundera by się pod tym podpisał, ale jeśli pos. Rafalska tak to widzi, to „Wart Pac pałaca, a pałac Paca”. Opozycja nie szczędziła rządowi złośliwości i krytyki, szczególnie za projekt podwyżki VAT i akcyzy oraz brak reformy finansów publicznych, niewielu posłów zgłosiło jednak własne, konkretne propozycje. Istotą demokracji jest debata i dialog między rządzącymi i opozycją, ale dialog nie polega tylko na krytyce. Opozycja, która do powiedzenia ma tylko tyle, że Donald Tusk obiecywał nie podwyższać podatków a podwyższa, po prostu się kompromituje. W sytuacji gdy z powodu ogromnego deficytu budżetowego, do którego na równi z kryzysem przyczyniły się w różnym stopniu wszystkie ugrupowania, grożą nam daleko idące konsekwencje, odpowiedzialna opozycja nie może zarzucać rządowi, że sięga do kieszeni ludzi. A gdzie ma sięgnąć? Zaciskając pasa zawsze sięga się do kieszeni ludzi - bezpośrednio (VAT, PIT), albo pośrednio (opodatkowanie firm z konsekwencjami dla aktywności gospodarczej i bezrobocia, czy cięcia w wydatkach na usługi publiczne). Rzecz tylko w tym, by robić to w sposób wyważony, sprawiedliwy, czyli sięgać do właściwych kieszeni. W krótkim okresie nie da się inaczej „załatać” dziury budżetowej.
Inne propozycje rządu - tzw. reguła wydatkowa, zamrożenie płac w administracji, obniżenie zasiłku pogrzebowego też nie budzą moich zastrzeżeń, ale uważam, że trzeba szukać oszczędności także gdzie indziej. Np. jaki jest sens, by zamożna osoba pobierała tysiąc złotych becikowego albo korzystała z ulgi podatkowej na dzieci? To absurdalne, że z ulgi tej nie mogą skorzystać najbiedniejsi, gdyż nie płacą podatku dochodowego, np. rolnicy i bezrobotni.
Można by też podnieść limit wynagrodzeń, od których nie odprowadza się składek emerytalnych. Dziś to 30-krotność średniej pensji. Dlaczego nie 40- lub 50-krotność?
Ponadto potrzebne są działania, które dadzą mniejsze efekty na początku, ale zaprocentują w przyszłości, np. zniesienie przywilejów emerytalnych dla służb mundurowych, stopniowe, rozłożone w czasie podwyższanie wieku emerytalnego, objęcie najbogatszych rolników podatkiem PIT i składkami na ZUS. Takie zmiany należy wprowadzać łagodnie, ale trzeba je wreszcie zacząć.
Musimy przyjąć do wiadomości, że chociaż Polska lepiej wybroniła się przed kryzysem niż inne kraje, to nie wybroniła się całkowicie, bo nie mogła. W związku z tym mamy problem z deficytem i trzeba poważnie do tego podejść, a nie przerzucać się wciąż oskarżeniami.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry