Dopalacze, czyli produkty zawierające środki psychotropowe i odurzające, sprzedawane są w Polsce od dwóch lat – legalnie, nie są bowiem narkotykami, ale co dokładnie zawierają – nie wiadomo. W ciągu tych dwóch lat posłowie składali liczne interpelacje, że są to substancje niebezpieczne, zagrażają życiu i zdrowiu, więc rząd powinien coś z tym zrobić. SLD nawet złożył – półtora roku temu – projekt ustawy, która miała przeciwdziałać temu zjawisku. Nie podjęto nad nim prac, bo był rzekomo niezgodny z prawem europejskim. Teraz nagle rząd problem dostrzegł - zdaniem opozycji, z powodów czysto pijarowskich, ze względu na zbliżające się wybory samorządowe - i przedstawił własny projekt zakazujący produkcji i handlu dopalaczami, a posłowie – choć narzekali, że mieli tylko parę godzin na zapoznanie się z nim – na tym samym posiedzeniu Sejmu niemal jednogłośnie go uchwalili.
Opozycja została w jakimś stopniu usatysfakcjonowana, bo jej projekty - SLD z 2009 r. i PiS zgłoszony na zasadzie „my też” równocześnie z inicjatywą rządu - były rozpatrywane w komisjach wspólnie z projektem rządowym. Ale to ten ostatni zdecydował o obliczu ustawy, która - niewątpliwie słuszna co do intencji – wzbudza wiele zastrzeżeń ekspertów, w tym senackiego biura legislacyjnego, które wskazało na jej niezgodność z konstytucją. Co ciekawe, podczas debaty PO i PiS wymieniły się rolami. Ze zdumieniem słuchałem, jak posłowie PO opowiadali się za restrykcyjnym prawem, a poseł Piecha z PiS powoływał się na zasadę domniemania niewinności.
Moim zdaniem handel dopalaczami powinien być zakazany. Argument, że handlarze zejdą do podziemia jest nietrafny, bo tak rozumując należałoby dopuścić też sprzedaż heroiny czy morfiny. Dyskusja może dotyczyć jedynie marihuany. Definicja dopalaczy (w ustawie używa się terminu „środek zastępczy”) jest jednak bardzo pojemna. To, co mnie niepokoi, to przepis, który umożliwia inspektorowi sanitarnemu wycofanie podejrzanego produktu ze sprzedaży na czas niezbędny do przeprowadzenia jego badań. Może to być nawet półtora roku i może – w przypadku, gdy podejrzanych towarów jest więcej - oznaczać konieczność zamknięcia sklepu. Ale właściwie skąd sprzedawca ma wiedzieć, że towar, którym handluje zawiera niebezpieczne substancje? Uważam, że on także powinien mieć możliwość skierowania pewnych produktów do badań i uzyskiwania na nie certyfikatu. Zaproponowało to PiS w swoim projekcie, ale rząd z tej propozycji nie skorzystał.
Mam też - w nawiązaniu do porównania zagrożenia dopalaczami do klęski powodzi - przykre poczucie, że próbujemy powstrzymać falę, a nie jesteśmy w stanie odprowadzić wody. Zgadzam się z ekspertami, którzy twierdzą, że za popularność dopalaczy odpowiada obowiązująca od 10 lat ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii, która karze za posiadanie nawet niewielkiej ilości narkotyków. Dużo osób zostało skazanych z tego tytułu. To trzeba zmienić – karać należy sprzedających, a nie kupujących i uzależnionych. Tych ostatnich trzeba leczyć, a ponadto stosować szeroką profilaktykę i akcję ostrzegawczą, w szkołach i w mediach. Eksperci podkreślają też, że polskie standardy leczenia uzależnień są tak niskie, że ściągają na nasz kraj krytykę ze strony ONZ.
Naukowcy, uczestnicy zwołanego przez Polską Sieć Polityki Narkotykowej okrągłego stołu w sprawie dopalaczy stwierdzili, że ustawę uchwalono w atmosferze histerii i zaapelowali do premiera o powołanie niezależnego zespołu ekspertów, który podjąłby się rozwiązania problemu dopalaczy opierając się na rzetelnych danych naukowych, zgodnie z "panującymi w Europie standardami" oraz w ramach "przemyślanej, kompleksowej reformy polityki narkotykowej", która nie będzie miała charakteru "doraźnych i przypadkowych działań, jak to ma miejsce obecnie".
Ja też się podpisuję pod tym apelem.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry