Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Publikacje / 16.02.11 / Powrót

Mordo ty moja...
Dział: O polityce i politykach

Słynne spoty PiS z kampanii wyborczej w 2007 r. zawierające zwrot „mordo ty moja”, były dla mnie dzwonkiem ostrzegawczym. W zasadzie powinny wszystkich zaalarmować i otrzeźwić, bo partiom nie przystoi w ten sposób zabiegać o głosy wyborców. Nie można grać wyłącznie na emocjach. Politycy to nie proszek do prania. Niestety, cztery lata temu otrzeźwienie nie nastąpiło. Wszystkie ugrupowania poszły w kierunku PR-owskich wyścigów, które angażowały ogromne pieniądze. Chcąc nie chcąc zachowały się więc podobnie jak producenci proszków do prania. Mimo świadomości, że skuteczność telewizyjnych i radiowych reklam jest niska – wielu ludzi nie zwraca na nie uwagi, albo reaguje irytacją - wszyscy czują się zobowiązani je dawać, bo konkurencja nie śpi. Partie też uznały, że jeśli nie usiądą na tej karuzeli, to mogą przegrać wybory. To powodowało sprzężenie zwrotne i nakręcało spiralę wydatków. Inne formy zdobywania wyborców, w tym bezpośrednie kontakty, docieranie z żywym słowem, zostały zaniedbane.
Na szczęście otrzeźwienie przyszło teraz i to nawet wcześniej niż przypuszczałem. Gdy w grudniu ubiegłego roku dyskutowaliśmy nad kodeksem wyborczym i decydowaliśmy o ograniczeniu możliwości reklamowania kandydatów na billboardach (tak jak we Francji będą tylko plakaty, i to w wyznaczonych miejscach) wyraziłem żal, że Sejm nie poszedł o krok dalej i nie zabronił również płatnych reklam telewizyjnych. W gruncie rzeczy odgrywają one rolę ruchomych billboardów, a przy tym są znacznie droższe i premiują ugrupowania, które mają więcej pieniędzy. W dodatku bardzo często wprowadzają w błąd. Miałem nadzieję, że kiedyś to zmienimy i dwa miesiące później zmieniliśmy. Klub PJN przedstawił odpowiednią nowelizację Kodeksu wyborczego, która przy sprzeciwie PiS została uchwalona. Czy będzie obowiązywać już w tych wyborach? PiS zapowiedziało złożenie skargi do Trybunału Konstytucyjnego, bo nowela została uchwalona i podpisana, zanim kodeks wyborczy wszedł w życie, w okresie vacatio legis. Chce się też zwrócić w tej sprawie do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, Parlamentu Europejskiego, OBWE i Rady Europy, gdyż jego zdaniem zakaz reklamy jest zamachem na wolność słowa i wolność obrotu gospodarczego, oznacza „kneblowanie” opozycji i „putynizację” polskiej polityki.
O ile niedociągnięcia legislacyjne i fakt, że nowelizacja ustawy została uchwalona w tak krótkim czasie mogą stanowić podstawę do jej zaskarżenia – choć nie widzę najmniejszego powodu, by czekać z dobrym rozwiązaniem jeszcze 4 lata - o tyle pozostałe zarzuty są absurdalne. Zakładają też istnienie jakiegoś tajnego porozumienia (spisku?) między PJN jako wnioskodawcą nowelizacji i PO, być może z udziałem SLD. Ciekawe tylko, że gdy Sejm głosował nad zakazem reklam na wielkich bilboardach PiS nie grzmiało o ograniczaniu demokracji i było za.
Z demokracją jest tak, że jeśli w jakichś sytuacjach nadużywa się, na przykład wolności słowa, to naturalną reakcją, także w ustroju demokratycznym, jest zastosowanie pewnych hamulców, czy barier, których gdyby nie było nadużyć, nie trzeba byłoby stosować.
Projekt PJN przewidywał zakaz publikacji płatnych ogłoszeń i audycji wyborczych we wszystkich środkach masowego przekazu, jednak Sejm opowiedział się za poprawkami zaproponowanymi przez PO, by partie mogły publikować płatne ogłoszenia w prasie i w internecie. Uważam to za słuszne. Z badań wynika, że gazety czyta dziś ok. 10% obywateli. Można powiedzieć, że w przeciwieństwie do telewidzów są oni świadomymi odbiorcami reklam. Decydują się na kupno określonej gazety i zapoznają z wybranymi przez siebie tekstami. Mają możliwość ich analizy i czas na refleksję. Taka reklama jest więc sensowna, poza tym znacznie tańsza. Kosztuje kilka a nie kilkanaście tysięcy złotych, jak spot telewizyjny, więc także mniejsze, biedniejsze partie mogą sobie na nią pozwolić. Z kolei internet ma słabszą siłę rażenia niż telewizja. Zresztą i tak jest możliwość indywidualnego reklamowania się, np. na Facebooku. A telewizja nie dość, że ma największy zasięg, to wciąga jak narkotyk.
Ograniczenie reklam wyborczych to zatem nie ograniczenie demokracji, jak chce Polakom wmówić PiS, lecz wyrównanie szans wyborczych partii.

Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI

Powrót do "Publikacje" / Do góry