Te refleksje nasunęły mi się po tym, gdy dowiedziałem się o rządowym programie wyposażenia pięciu kolejnych roczników 6-latków w laptopy, co ma kosztować miliard złotych. (Zapłacą operatorzy telefonii komórkowej z opłat koncesyjnych). Rzecz nie w tym, że jest to program nierealny, kiełbasa wyborcza, lecz w tym, że byłyby to zmarnowane pieniądze. Szczęśliwie program „Laptop dla gimnazjalisty” przeminął z wiatrem kryzysu finansowego i naprawdę nie ma sensu go odświeżać w wersji dla młodszych uczniów. Cóż bowiem chcemy w ten sposób osiągnąć? Czy chodzi o to, żeby uczeń był za pan brat z internetem, umiał szukać w sieci informacji, porozumiewać się z innymi internautami, posługiwać się Wordem i Excelem? Tego może się nauczyć na lekcjach informatyki w szkolnych pracowniach komputerowych, a przede wszystkim w domu, bo w prawie trzech czwartych gospodarstw domowych komputer już jest, a w pozostałych niedługo będzie. Dla dzieci obsługa komputera to nie czarna magia. Szybko się jej uczą, podobnie jak operowania telefonem komórkowym, który coraz bardziej przypomina miniaturowy komputer. Te z ubogich rodzin mają oczywiście mniejsze szanse, ale są lepsze i tańsze sposoby ich wyrównywania (szkoła, sekcje zainteresowań, organizacje pozarządowe, pomoc społeczna) niż masowe rozdawnictwo laptopów.
Celem, na który rzeczywiście warto wydać pieniądze i to większe niż przewiduje rząd, jest nie rozdawanie laptopów, lecz E-dukacja.
E – podręczniki mamy i to doskonałe. Polska – o czym mało kto wie – jest w czołówce krajów produkujących nowoczesne, multimedialne podręczniki do nauki wszystkich przedmiotów w postaci programów komputerowych na płytach CD-ROM. Programy są interaktywne, tzn. uczeń na ekranie komputera nie tylko śledzi np. reakcje chemiczne i procesy fizyczne, ale może też sam je kształtować. Kupują je od nas najbardziej rozwinięte kraje świata, ale w Polsce prorokiem zostać najtrudniej, więc nie są na szerszą skalę wykorzystywane. A przeszły pozytywną weryfikację. W 2003r. fundacja Nowoczesna Polska, której wówczas patronowałem, pozyskała od producenta pewną liczbę e-podręczników dla różnych klas oraz przedmiotów i podpisała z kilkudziesięcioma warszawskimi szkołami porozumienia przewidujące ich roczne wykorzystywanie. Mimo że lekcje nie były systematyczne (mogły się odbywać tylko w bardzo obciążonych pracowniach komputerowych), a nauczyciele – choć obeznani z komputerem – nie zostali specjalnie przeszkoleni, ich opinie były wręcz entuzjastyczne. Analizę eksperymentu fundacja przekazała Ministerstwu Edukacji. I co? I nic - albo prawie nic. Chyba nie było zrozumienia, a już na pewno pieniędzy. Jeśli teraz są – wydajmy je sensownie: na komputery – jeden lub dwa na każdą ławkę szkolną, główny komputer dla nauczyciela oraz urządzenia i sprzęt pozwalający połączyć to wszystko w sieć, komplety e-podręczników, szkolenia nauczycieli i większe podwyżki płac dla tych z nich, którzy uzyskają stosowne certyfikaty. I rzutnik poszerzający możliwości dydaktyczne.
Program E-dukacji byłby wdrażany stopniowo. Np. od 1 września 2012r. „uzbrajamy” w komputery, e-podręczniki i przeszkolonych nauczycieli wszystkie czwarte klasy, w 2013r. dodajemy piąte, w następnym szóste itd. czyli trwałoby to 9 lat. Jeśli przeznaczymy więcej środków, możemy „uzbrajać” rocznie dwie klasy. Cel jest tak wielki i oczywisty, że jego realizację warto przyspieszyć wprowadzając np. 1-procentową powszechną składkę od dochodu na specjalny, Narodowy Fundusz Edukacji. Dodatkowy podatek zawsze budzi opory, więc jeśli ten pomysł się nie podoba, to znajdźmy pieniądze gdzie indziej. Przestańmy jednak do licha dąć bez sensu w tę trąbkę. Zacznijmy działać!
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry