Czy rzeczywiście "sytuacja w polskim rolnictwie staje się tragiczna", jak pisze J. Kaczyński, czy polscy rolnicy są w Unii dyskryminowani, nie opłaca się im niczego produkować, klepią biedę, rząd ich oszukuje i traktuje rolnictwo po macoszemu – jak pomstowali w Sejmie posłowie opozycji?
Rzekoma dyskryminacja ma wynikać z krzywdzącego i niesprawiedliwego dla Polski systemu dopłat bezpośrednich. Faktycznie polscy rolnicy dostają mniej niż rolnicy z niektórych innych krajów unijnych. Co jednak mają powiedzieć kraje, gdzie dopłaty bezpośrednie są jeszcze niższe? W Polsce są one dziś na poziomie zbliżonym do średniej europejskiej i z roku na rok rosną, zgodnie z harmonogramem przyjętym w negocjacjach akcesyjnych. W 2004 r. stanowiły zaledwie 13,5% dochodów rolników, a następnie wzrosły do 70% w 2010 r. Od przystąpienia do Unii polscy rolnicy otrzymali łącznie w ramach płatności bezpośrednich 64 mld zł. A nie są to przecież jedyne pieniądze, które trafiają z Unii na naszą wieś. Polska korzysta też z środków przeznaczonych na program rozwoju obszarów wiejskich, w ramach którego wypłacane są m.in. renty strukturalne, tworzone są nowe, nierolnicze miejsca pracy, budowana jest i unowocześniana infrastruktura.
Wiadomo, że ukształtowany na podstawie historycznych kryteriów system dopłat bezpośrednich do rolnictwa wymaga zmian. W Unii trwa dyskusja na ten temat i Polska aktywnie w niej uczestniczy. Nie wszyscy są jednak zwolennikami reformy, a już na pewno nie ci, którzy mogą na niej stracić. Trzeba do niej przekonać 26 państw. Moim zdaniem, dążenie do ciągłego zwiększania dopłat jest nieporozumieniem, bo część z nich ma charakter pomocy socjalnej. Dodatkowe środki na rolnictwo powinny mieć charakter strukturalny i służyć modernizacji i poprawie jakości życia na wsi.
Co do opłacalności produkcji rolnej, nie rozumiem lamentów posłów. Na rynkach zagranicznych żywność drożeje ze względu na nieurodzaj zbóż. Z drugiej strony, rośnie popyt u tak wielkich odbiorców jak Chiny i Indie, gdzie następuje poprawa poziomu życia. Możemy więc coraz więcej eksportować i ze statystyk wynika, że wykorzystujemy tę szansę. Jak poinformował w Sejmie minister rolnictwa, Marek Sawicki, wartość eksportu artykułów rolno-żywnościowych z roku na rok rośnie. W 2010 r. odnotowaliśmy w stosunku do roku 2009 wzrost o prawie 15%, a w stosunku do roku 2006 o ponad 54%. Nasza nadwyżka w handlu artykułami rolno-żywnościowymi wynosi 2,6 mld euro, czyli ponad 10,5 mld zł, przy deficytowym całym handlu zagranicznym. Mamy dodatni bilans z Niemcami i Rosją (niestety, cieniem się na nim kładzie embargo na warzywa, ale ma niedługo zostać zniesione). Dobrym partnerem są Wielka Brytania i Czechy. W ciągu ostatnich trzech lat podwoił się eksport do Japonii. Wzrasta dynamicznie sprzedaż do wspomnianych Chin (m.in. drobiu), a także do Korei Południowej, Filipin, Indonezji.
O sytuacji materialnej rolników najlepiej świadczy dynamika ich dochodów w porównaniu z 2003 r., kiedy weszliśmy do Unii. W ciągu 5 lat (2004 – 2008) wzrosły one prawie 3-krotnie (271%), podczas gdy dochody ogółem niespełna 2-krotnie (88%). W efekcie tzw. parytet dochodów rolniczych podniósł się z 70% w 2003 r. do 85% w 2008 r. Nadal dochody na wsi są więc niższe niż w mieście, ale ta różnica wyraźnie zmalała.
PiS zarzuca min. Sawickiemu zbyt małą aktywność w kraju („podróżuje po Europie”), natomiast SLD - nadaktywność, wręcz agresywność zagranicą. Być może chcąc uciszyć krytyków z prawej strony, ma on czasem problem z tym ostatnim i przez to jest mniej słuchany w Unii. Może warto to przemyśleć, panie ministrze? Ale polska wieś ma się całkiem nieźle. Kto ją zna, ten widzi, że to niebo a ziemia w porównaniu z tym, co było przed 7 laty.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry