Pragnąc wejść do Unii Europejskiej, musimy także pamiętać, że choć o terminie i warunkach akcesji Polski decydują rządy państw unijnych, to muszą one w tych sprawach liczyć się z własną opinią społeczną. A jak postrzegają Polskę obywatele państw Unii Europejskiej - opisałem wyżej.
Jeżeli mieszkańcy danego kraju nie mają rzeczowej wiedzy o Polsce, to łatwo im uwierzyć, że przyjęcie Polski do Unii oznacza tylko tyle, że Polacy masowo będą przyjeżdżać do pracy, a fundusze unijne pójdą na polskie rolnictwo. Że Polacy nie mają im nic do zaoferowania. W tym miejscu pozwólcie Państwo na małą dygresję. Na chwilę oddalimy się od ekonomii i zajmiemy się kulturą. Kulturą? Tak kulturą.
Dlaczego na zachodzie tak mało o nas wiedzą? Jest to bez wątpienia wynik zaszłości historycznych, braku informacji i promocji. Ale jest to także wynik tego, iż Polska staje się pustynią kulturalną. Wiem, że to mocno powiedziane, ale będą bronił tego stwierdzenia. W Polsce nie ma bowiem znaczących, międzynarodowych wydarzeń kulturalnych, które - jak wiadomo - możliwe są tylko na bazie wysokiego poziomu rodzimej kultury. Z tym jest kłopot, bo przecież nie mamy wybitnych filmów, którymi świat by się interesował, stale brakuje pieniędzy na teatr, choć w przeszłości miał on liczącą się pozycję w Europie i świecie. Skąd więc mają się brać organizowane w Polsce festiwale filmowe, teatralne, muzyczne. Konkurs chopinowski raz na pięć lat to naprawdę zbyt mało...
W efekcie w świecie o Polsce naprawdę niewiele się wie. Obraz Polski w świadomości przeciętnego Europejczyka jest rozmyty - nie wiadomo, co właściwie w tym kraju się dzieje.
Nie ma okazji, żeby o Polsce mówić. Wszystkie stacje telewizyjne nadają z Pragi, bo tam bez przerwy coś się odbywa - choćby kongresy, przeciw którym tak hałaśliwie protestują antyglobaliści. O Warszawie zaś słyszy się bardzo, bardzo rzadko. W Polsce nie ma nawet porządnego centrum kongresowego, w którym odbywałyby się spotkania polityków, naukowców i specjalistów z całego świata.
W ten sposób koło się zamknęło. Nie słyszą o nas - kultura na wysokim poziomie czy kongresy międzynarodowe dawałyby ku temu wiele okazji - a więc są nieufni i nie chcą nas w swoim gronie. I to jest najlepszy dowód, że mówiąc o perspektywach gospodarki, nie można być jednostronnym, nie można koncentrować się tylko na wzroście wydajności pracy i wskaźnikach PKB. Trzeba spojrzeć szerzej.
Szeroko rozumiana kultura, będąc wartością samoistną (bez kultury człowiek nie może się obejść), pełni także istotne funkcje ekonomiczne, promocyjne. Sukcesy naszych artystów i organizatorów kultury sprawiają, że o Polsce się mówi, Polska budzi zainteresowanie, staje się bliższa innym narodom. Wystarczy się zatem chwilę zastanowić, by dojść do wniosku, że mizerny stan polskiej kultury także ma wpływ na kształt, a zwłaszcza klimat naszych negocjacji w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej.
Promocja i ochrona własnego potencjału
Do przyciągania kapitału potrzebna jest silna, przemyślana, konsekwentnie realizowana promocja. Nie chodzi o billboardy z hasłem "Polska - kraj skrzydlatych jeźdźców", ale o zapraszanie grup biznesu, organizowanie dla nich objazdów, pokazywanie im naszego kraju od strony, jakiej nie znają. Czyli od strony produkcji, partnerów w biznesie, możliwości sprzedaży swoich i zakupu naszych towarów. Największy nacisk trzeba oczywiście kłaść na prezentowanie możliwości inwestowania, budowanie tkanki bezpośrednich, osobistych kontaktów biznesowych.
Głównym czynnikiem budowania konkurencyjności gospodarki i społeczeństwa musi być wspieranie rodzimej przedsiębiorczości. Trzeba ją trochę chronić przed niszczącą, bardzo silną konkurencją, bo jesteśmy przecież krajem wciąż słabym. Jesteśmy na dorobku, różne struktury służące obronie interesów biznesu nie są u nas tak rozwinięte jak na Zachodzie.
Nasze firmy jeszcze nie potrafią same się bronić przed dobrze zorganizowaną, trudną do wykrycia akcją dumpingową.
Tolerowanie nadmiernego przywozu konkretnych artykułów, i to po nienaturalnie niskich cenach, daje korzyść na krótką metę. Przykładem mogą być tekstylia, wiekowe używane samochody. Wprawdzie coś chwilowo jest tańsze, ktoś jest zadowolony, ale to się przekłada na upadek danej dziedziny polskiej wytwórczości, zmarnowanie wieloletnich doświadczeń, dorobku i możliwości ludzkich - inżynierów, techników. To się przekłada na zwiększenie bezrobocia. Potem strasznie trudno taką zrujnowaną, a jednak potrzebną branżę odbudować.
Racjonalna ochrona rynku wewnętrznego jest więc konieczna. To samo dotyczy wsparcia dla małych i średnich przedsiębiorstw, które chcą się unowocześniać. Zabiegają na przykład o znak ISO, który jest dziś niezbędny - umożliwia m.in. eksport na rynki rozwinięte. Te firmy muszą uzyskać wsparcie budżetowe, bo to nam się po prostu opłaci. W tym nurcie mieści się też konieczność uelastycznienia kodeksu pracy, ale te sprawy muszą być wynegocjowane, proponowane rozwiązania muszą być przyjęte przez wszystkie strony. Nie można niczego narzucać. Narzucone - jest nietrwałe, powoduje zniechęcenie i protesty.
Dalej: kwestia funduszy poręczeniowo-gwarancyjnych. Potrzebny jest rozwój instytucji finansowych, które wezmą na siebie ryzyko, zwykle przekraczające możliwości małych i średnich przedsiębiorstw. Oczywiście, to będzie nas trochę kosztować, bo nie wszystkim się uda i ktoś musi te kredyty spłacać. Ale jeśli te firmy mają brać kredyty i inwestować, to państwo musi na siebie pewne ryzyko wziąć.
Polityka pieniężna - razem czy osobno
Na to wszystko nakładają się działania Rady Polityki Pieniężnej. Rada powinna współpracować z rządem. To nie jest areopag mędrców, którzy siedzą gdzieś na Olimpie i od czasu do czasu gromy ciskają. RPP powinna zgrać swój cel inflacyjny z zamierzeniami rządu.
To, co dzieje się teraz - uporczywe dążenie do niskiej inflacji za cenę spadku produkcji i wzrostu bezrobocia - jest nie do utrzymania. To jest błędna doktryna. O tym trzeba mówić głośno. Pewnym, ale tylko pewnym usprawiedliwieniem jest to, że teraz Rada nie ma partnera. Obecny rząd istnieje właściwie na papierze, nie jest w stanie ułożyć sensownego programu. Gdyby było inaczej, to nie doszłoby do uchwalenia tylu kosztownych ustaw, które rozbijają budżet. Te ustawy proponowało i uchwalało zaplecze polityczne rządu w Sejmie, ale i sam rząd też przyłożył rękę do tej nieodpowiedzialnej działalności. Wiele z tych ustaw jest oczywiście potrzebnych, ale w obecnych warunkach budżetowych przewidziane w nich rozwiązania nie mogą przecież być uczciwie zrealizowane.
Na szczęście ta sytuacja braku porządku i logiki w podejmowanych decyzjach nie będzie trwać w nieskończoność. Po wyborach ukonstytuuje się nowy rząd, który będzie miał poparcie społeczne. I ten rząd musi przedstawić konkretny program i rozpocząć merytoryczną dyskusję z Radą Polityki Pieniężnej.
Kredyt w Polsce bez wątpienia powinien być tańszy, ale jakby nie było - szybko tani nie będzie. To zmniejsza możliwość radykalnego zwiększenia popytu wewnętrznego. W najbliższym czasie niemożliwe więc będzie zastosowanie w szerokim zakresie klasycznego instrumentu pobudzenia tego popytu, to jest szerokiej akcji kredytowej (metoda naturalna dla wysoko rozwiniętych krajów zachodnich). Wysoki deficyt obrotów bieżących bilansu płatniczego sprawia, że każda próba przyspieszenia tempa wzrostu PKB przez znaczne zwiększenie popytu wewnętrznego grozi wzrostem importu, przyspieszoną deprecjacją złotego, a nawet kryzysem finansowym.
Jak więc dopomóc polskim przedsiębiorstwom? Na pewno przez ulgi podatkowe, inwestycyjne. Sytuacja budżetu zniechęca do tego, ale trzeba ten instrument stosować, choćby na razie w ograniczonym zakresie. W pierwszej kolejności w regionach szczególnie dużego bezrobocia. W ten sposób - w połączeniu z funduszami gwarancyjno-poręczeniowymi - można będzie stworzyć trochę przestrzeni dla inwestycji. To daje szansę odwrócenia niekorzystnej, spadkowej tendencji w tym zakresie. Trzeba zaś pamiętać, że wzrost inwestycji w każdym przypadku przyczynia się do modernizacji gospodarki. Przedsiębiorca zawsze kupuje coś lepszego, co ma zastąpić istniejący aparat wytwórczy.
Popyt wewnętrzny można pobudzić także przez oszczędności budżetowe. Dzięki temu kredyt może być tańszy, ale zrealizowanie tych oszczędności - choć możliwe i konieczne - wymaga dłuższego czasu. Możliwości zbytu trzeba więc szukać gdzie indziej.
Eksport szansą rozwoju
Wydajne źródła zwiększenia popytu na polskie towary i usługi i napędzania w ten sposób wzrostu gospodarczego są za granicą. To jest popyt olbrzymi, ale nie wystarczy po prostu po niego sięgnąć. Trzeba nań zapracować. Właśnie poprzez promocję eksportu, wspomaganie eksporterów, dopłaty do odsetek od kredytów eksportowych. Polityka taka - jeśli miałaby być trwała, a jednocześnie wolna od negatywnych skutków ubocznych, np. generowania wyższej inflacji - musiałaby wynikać z rosnącej jakości naszych towarów, wykorzystywania nie tylko zagranicznej, ale i rodzimej myśli naukowej i technicznej.
Wysoki eksport to warunek skutecznej walki z degradującym człowieka bezrobociem. W Polsce warunek ten nie jest spełniony. Dziś jeszcze korzystamy ze swoistej "renty niedorozwoju": niższych płac (nawet po uwzględnieniu ich wysokich obciążeń) i niektórych niższych cen (paliwa, energia). Ta względna przewaga zanika, a eksport oparty na mało przetworzonych towarach jest chwiejny, silnie uzależniony od koniunktury na obcych rynkach. Poza tym - trudno go zwiększyć. Konieczny jest więc wzrost udziału w ogólnej produkcji wyrobów nasyconych myślą techniczną, o wysokiej konkurencyjności, wyrobów, które będą poszukiwane przez zagranicznych importerów. Wymaga to współdziałania z nauką. Niestety, kapitał zagraniczny, skądinąd bardzo potrzebny, nie przenosi do Polski działalności badawczo-rozwojowej, przeciwnie - likwiduje laboratoria w kupowanych firmach polskich. Dlatego rośnie rola państwa, które w tej kwestii nie staje, jak dotąd, na wysokości zadania.
Udział nakładów na naukę spadł poniżej 0,5 proc. PKB, co lokuje nas na szarym końcu Europy. To poważny sygnał ostrzegawczy. Bez własnej nauki, bez wsparcia dla prac badawczo-rozwojowych w małych i średnich przedsiębiorstwach - gospodarka Polski, jednego z największych państw Europy, pozostanie silnie uzależniona od zmiennej koniunktury światowej.
Trzeba też rozpocząć rozliczanie polskich placówek dyplomatycznych z ich pracy na podstawie wyników gospodarczych, na podstawie tego, jak dalece udało się zwiększyć polski eksport do danego kraju. W kilku czy w kilkunastu państwach mamy istotne interesy dyplomatyczne, ale w przypadku pozostałych - dominują właśnie interesy gospodarcze. Trzeba zatem zmienić filozofię oceny skuteczności działania naszych placówek zagranicznych. Denerwuje mnie zawsze, gdy ambasador innego państwa interweniuje gdzie się da w sprawie warunków funkcjonowania u nas jakiejś firmy ze swego kraju, bo wtrąca się w ten sposób w nasze sprawy. Ale powiedzmy sobie szczerze - on dobrze reprezentuje interesy swojego kraju. Musimy robić to samo.
Polityka kursowa stwarza oczywiście ogromne trudności eksporterom, ale sukces w eksporcie uzależniony jest przecież od bardzo wielu czynników, nie tylko od zmiennych relacji złotego do innych walut.
Otwarte głowy, czyli edukacja
Ważnym czynnikiem podnoszenia konkurencyjności jest edukacja, nauka, badania i prace rozwojowe. Trzeba zapewnić dopływ do gospodarki ludzi z otwartymi głowami, znających języki obce, umiejących sprawnie poruszać się w świecie technologii informacyjnych. To jest proces na lata. Z tego punktu widzenia tracimy czas, bo reforma edukacji, rozpoczęta z takim hukiem, ma istotne mankamenty. Popatrzmy tylko - tak ważne sprawy jak języki obce, informatyka i komputeryzacja znalazły się na drugim planie! O tym się nie dyskutuje - zajadłe
spory dotyczą natomiast gimnazjów i gimbusów.
Czy społeczeństwo słabo wykształcone może stworzyć gospodarkę bardziej konkurencyjną niż społeczeństwo lepiej wykształcone? Raczej nie. Siła i konkurencyjność społeczeństw - czyli ludzi używających tego samego języka i zamieszkujących to samo terytorium - będzie coraz silniej przejawiać się w ich kreatywności i zdolnościach organizacyjnych. Takich cech nabywa się dzięki dobremu i powszechnie dostępnemu systemowi edukacji, i to edukacji ciągłej, nie kończącej się po opuszczeniu szkoły wyższej. Musimy także zmienić metodę mierzenia postępów w tej dziedzinie - sam procent ludzi po studiach i po liceach już nie wystarczy. Chodzi o jakość, o to, czy młodzi Polacy będą lepiej niż inni rozumieć przyszły świat, czy będą konkurencyjni jako pracodawcy, naukowcy i menedżerowie w zjednoczonej Europie.
Urynkowić gospodarkę, a nie społeczeństwo
Ważnym czynnikiem wzrostu konkurencyjności jest organizacja społeczeństwa. Potrzeba nam więcej solidarności - żeby ludzie czuli się związani ze sobą. Żeby mieli poczucie, że razem mogą więcej. Że jesteśmy jednym społeczeństwem i mamy "jeden interes do zrobienia": pchnąć Polskę do przodu. I każdy musi mieć w tym udział. Zróżnicowany udział - zależny od zamożności. Dlatego m.in. nie można zaakceptować podatku liniowego. Zamożniejszy może więcej, a więc jego udział powinien być większy. Z kolei biedny musi mieć szansę, musi mieć poczucie, że jeśli nie on, to przynajmniej jego dzieci mogą uzyskać wsparcie i poprzez edukację wyrwać się z tej biedy. Brak takiego poczucia jest źródłem beznadziejności, co jest najtrudniejsze do zniesienia.
I oto znów niepostrzeżenie - tak jak w przypadku kultury - znaleźliśmy się na gruncie raczej społecznym niż czysto ekonomicznym. Jeżeli gospodarka jest źle prowadzona, jeżeli nadmiernie rosną różnice dochodowe, jeżeli biedni - nie ze swojej winy - nie mają żadnego wsparcia, to nie ma szans na taką wspólnotę. Ta konstatacja jest ważną wskazówką dla polityki gospodarczej. Uznanie i respekt dla praw i roli rynku powinny iść w parze ze sprawiedliwym podziałem, solidarnością społeczną, polityką równych szans i tworzeniem społeczeństwa obywatelskiego. Te cztery cechy składają się na pojęcie sprawiedliwości społecznej, a gospodarka rynkowa, realizowana z uwzględnieniem zasady sprawiedliwości społecznej - to właśnie społeczna gospodarka rynkowa, którą trzeba w Polsce budować.
Nasza sytuacja ekonomiczna jest bardzo trudna. Pole manewru, warunkujące możliwości wyboru decyzji, uległo znacznemu ograniczeniu. Trudno sobie wyobrazić, by w przyszłym roku czy w dwóch najbliższych latach nastąpiła radykalna poprawa wskaźników ekonomicznych. Trzeba jednak koncentrować się na tych dziedzinach, na tych czynnikach, które pociągną gospodarkę i będą tworzyć podstawy trwałego rozwoju. Celem powinna być konkurencyjność - rozumiana szeroko, we wszystkich ekonomicznych, społecznych i kulturalnych aspektach. Tylko takie podejście pozwoli nam wyrwać się z obrzeży zglobalizowanego świata.
Źródło: "Magazyn Finansowy - Prawo i gospodarka"
Powrót do "Publikacje" / Do góry