Od pewnego czasu nie wypada już jednak chwalić się znajomością tych ludowych porzekadeł. Parlament uchwalił ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz o zakazie bicia dzieci. W szczególności ta ostatnia wywołała wiele kontrowersji, domagano się prawnej dopuszczalności klapsa, jako środka wychowawczego. Prawo musi być precyzyjne, więc już widzę odpowiednie artykuły ustawy: „Art. 1. Zakazuje się bicia dzieci. Art. 2. Klaps nie jest biciem. Art. 3. Klapsem nazywamy uderzenie otwartą ręką w pośladki. Nie wolno uderzać kantem dłoni. Art. 4. Siła uderzenia nie może przekraczać 1N (jednego niutona). Art. 5. Minister Edukacji w drodze rozporządzenia określi szczegółowe warunki wymierzania klapsa, a w szczególności ich dopuszczalną liczbę, zarówno jednorazową, jak dzienną i tygodniową”… itd., itp. Na szczęście nie poszliśmy tą drogą. A czy są efekty? Pewnie za wcześnie jeszcze na ogłaszanie sukcesu, ale pierwsze jaskółki już są. W styczniu br. na posiedzeniu senackiej komisji d.s. Rodziny i Polityki Społecznej jeden z senatorów szczerze wyznał: „Jestem tradycjonalistą, kocham swoją rodzinę. Kilka razy zlałem moje córki i one są mi do dzisiaj za to wdzięczne. Ale pogodziłem się z tą ustawą.” Trudny jest los senatora-tradycjonalisty, ale jak widać i jego można przekonać, że bicie dzieci to nie jest dobra tradycja, nawet jeśli córeczki same o to proszą.
Przyjęte ustawy spowodowały wielki ruch w samorządach. Powstały specjalne zespoły do walki z przemocą w rodzinie, ofiarom i sprawcom zakłada się tzw. „niebieskie karty”, które zobowiązują odpowiednie organy do podjęcia działań, jest telefoniczna „niebieska linia”, gdzie przyjmowane są powiadomienia od ofiar lub świadków przemocy. A jak to wszystko działa w praktyce, mogliśmy dowiedzieć się na ciekawej konferencji, przygotowanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich i Burmistrza Pragi-Południe.
Wypowiadali się urzędnicy, prawnicy, policjanci i społecznicy, ale „hitem” konferencji okazało się zaproszenie sześciu pań, ofiar przemocy, które odważnie pokazały swoje twarze, opowiedziały o swojej gehennie, o tym, kto im pomógł, a kto nie i w jaki sposób wyzwoliły się i przerwały przemoc. Ich oceny były surowe, ale sprawiedliwe. Mówiły o dzielnicowych, którzy z zaangażowaniem pomagali, ale i o posterunku, na którym dyżurny radził wrócić do domu i zrobić mężowi kolację. O prokuratorze, który nie chciał podjąć dochodzenia, bo…nie było świadków(!). i o takim, który zapewnił dyskrecję i wykazał się wrażliwością w trakcie przesłuchania. O prawnikach, którzy poświęcają ofierze 5 minut, a potem kierują do swojej prywatnej kancelarii i o innych prawnikach, np. tych z Fundacji Pomocy Kobietom i Dzieciom, kierowanej przez p. Krystynę Żytecką, którzy wysłuchają, napiszą pismo procesowe i jak lew walczą w sądzie, nie pozwalając sprawcy się wymigać.
Konferencja wykazała, że ofiary przemocy w rodzinie mogą tę przemoc przerwać.
Stworzony system pomocy ofiarom i karania sprawców nie jest jeszcze sprawny, ale przynajmniej wiadomo, co szwankuje. Jest jeszcze jeden warunek: nie odwracajmy głowy, gdy jesteśmy świadkami przemocy. Telefon na policję to nie donos – być może właśnie uchroniliśmy kogoś od utraty zdrowia, a nawet życia.
Źródło: "Mieszkaniec"
Powrót do "Publikacje" / Do góry