Tymczasem szykuje się w stolicy kolejna burza. Ratusz zaproponował, by zatrudnionym w komunikacji miejskiej oraz ich rodzinom (dzieci, małżonkowie, konkubenci, rodzice, teściowie) odebrać prawo do bezpłatnych przejazdów a tzw. wcześniejszym emerytom i doktorantom 50% ulgi. Obliczono, że budżet zaoszczędzi dzięki temu 37 mln zł rocznie.
W związku z licznymi protestami skorygowano te propozycje, m.in. pozostawiając 50% ulgę doktorantom oraz przyznając ją wczesnym emerytom, ale tylko b. pracownikom komunikacji. Po tych autopoprawkach (radni mogli zapoznać się z nimi dopiero na sali, o co mieli słuszne pretensje) przewidywane oszczędności zmniejszą się o ok. 3 mln zł.
Sesja była bardzo burzliwa. Zgromadzeni licznie związkowcy i pracownicy komunikacji brali żywy udział w dyskusji nie przebierając w słowach. Nie sposób odmówić im całkiem racji.
O ile jeszcze bym zrozumiał odebranie darmowych przejazdów rodzicom, teściom, a nawet małżonkom czy dzieciom - choć to już trudniej przełknąć, to pozbawianie ich pracowników budzi wątpliwości. Tym bardziej, że kosztują tylko 5 mln zł. W dodatku wcześniejszy emeryt „komunikacyjny” będzie miał ulgę, a pracownik w tym samym wieku – nie. Gdzie tu logika?
Radny Michał Bitner tłumaczył w imieniu klubu PO, że darmowe bilety powinny być składnikiem wynagrodzeń (jak na PKP), zatem powinny być przedmiotem uzgodnień między pracodawcami (czyli spółkami komunikacyjnymi) i związkami zawodowymi. Zapewniał, że zarządy spółek są do tego gotowe. Nie przekonało to jednak zainteresowanych, którzy z okrzykiem „złodzieje” opuścili obrady zapowiadając, że tak sprawy nie zostawią.
Jako polityk rozumiem przesunięcie kosztów przywilejów pracowniczych na poziom spółek, ale jako ekonomista – nie do końca. Wpływy z biletów pokrywają tylko ok. 30% kosztów komunikacji miejskiej. W ub. roku wyniosły 840 mln zł. Zatem przedsiębiorstwa komunikacyjne są na garnuszku miasta, które dopłaca im prawie 2 mld zł. Zysk mają minimalny. Jeśli zostaną zmuszone do przyznania uprawnień i ulg na kwotę kilku milionów, to odbije się to na ich przyszłorocznym funduszu płac - jak podejrzewają pracownicy, albo na inwestycjach. (Na sali nie było szefów spółek, więc nie mogli się na ten temat wypowiedzieć). Jeżeli natomiast budżet da na to dodatkowe pieniądze, to gdzie tu oszczędność? Pewne ulgi i uprawnienia – przynajmniej pracownikom – się należą. I to nie takie, o jakich mówił jeden z dyrektorów, że jak pracownik będzie wykonywał czynności służbowe, to pojedzie za darmo. Trudno, żeby płacił za bilet, jak prowadzi autobus!
Radni opozycyjni byli na ogół zgodni w krytyce, ale jedna z propozycji PiS została przez inne ugrupowania zbyta milczeniem. Chodziło o przyznanie darmowych przejazdów także osobom pokrzywdzonym przez komunizm. Obawiam się, że taka ulga rozsadziłaby nie tylko budżet Warszawy. Wszak zdaniem PiS pokrzywdzony był cały naród.
Marek Borowski
Źródło: "Mieszkaniec"
Powrót do "Publikacje" / Do góry