Dodatkowo skłonił mnie do tego list, jaki otrzymałem kilka dni temu, w którym autor pyta, czy istnieją jakieś narzędzia, aby zmusić rządzących do niełamania konstytucji i respektowania orzeczeń TK, obawia się bowiem, że jeśli sytuacja nie zostanie opanowana, to obecna władza pójdzie za ciosem i w niedługim czasie będą tylko jedyna Prawda i nasza Sprawiedliwość.
Spróbuję odpowiedzieć, choć nie będzie to tekst hurraoptymistyczny w duchu „damy radę”. Niestety, demokracja to kruchy ustrój, którego sukces zależy nie tylko od prawa, ale też od obywateli. Podzielam obawy, że władza pójdzie za ciosem, Trybunał Konstytucyjny zostanie w taki czy inny sposób sparaliżowany, a ewentualne niekorzystne dla rządu werdykty będą ignorowane i kwestionowane, jest to bowiem częścią strategii Jarosława Kaczyńskiego. Jej celem jest dojście do państwa autorytarnego, w którym to on będzie ustalał, co jest dobrem narodu, i nikt, żaden Trybunał, nie będzie przeszkadzał w uchwalaniu ustaw temu „dobru” służących.
W tym „zbożnym” dziele ważną rolę odgrywa i będzie odgrywał prezydent Andrzej Duda, który okazał się bezwolnym narzędziem w rękach prezesa PiS. Doprawdy, trudno o szacunek dla głowy państwa, która mniej więcej raz na tydzień brutalnie łamie konstytucję, jednocześnie cynicznie oświadczając, że w ten sposób zaprowadza ład i porządek.
Obrazu dopełniają liczni akolici prezesa bezmyślnie powtarzający bełkotliwe argumenty wyprodukowane przez posła Piotrowicza (cóż za ponura, a jednocześnie groteskowa postać!) lub ministra sprawiedliwości Ziobrę, który wychodzi z siebie, aby ponownie wejść w łaski prezesa.
Dlaczego PiS chce sparaliżować Trybunał
Jest tylko jedna odpowiedź: szykuje kolejne ustawy, sprzeczne z konstytucją. I nie chodzi oczywiście o te sztandarowe, którymi PiS kupił sobie część opinii publicznej i uwiódł wyborców, czyli 500 zł na dziecko, podniesienie kwoty wolnej od podatku oraz obniżenie wieku emerytalnego. Tych ustaw TK nie zablokuje, bo nie ma powodu. W Trybunale nie podejmuje się decyzji ot tak sobie, bez głębokiego uzasadnienia. Tych wątpliwych konstytucyjnie ustaw opinia publiczna jeszcze nie zna. W kampanii wyborczej nie było o nich mowy.
Ich istota wynika z projektu konstytucji PiS z 2010 r., który analizowałem we wspomnianym artykule. Przed długi czas – zanim tuż przed wyborami zniknął – można było zapoznać się z nim w internecie.
Gdyby PiS miał dość głosów, by uchwalić ten projekt, Trybunał Konstytucyjny byłby dla niego niegroźny, ponieważ jednak ma tych głosów za mało, chce go unieszkodliwić.
W projekcie jest mowa m.in. o podporządkowaniu sobie przez władzę wykonawczą władzy sądowniczej. Niepokornych sędziów, którzy podpadną prezesowi, będzie można usuwać za „niezdolność lub brak woli” rzetelnego wypełniania obowiązków. Naruszana będzie wolność sumienia i wyznania (w projekcie konstytucji PiS nie ma przepisu mówiącego o tym, że nikt nie może być obowiązany do ujawnienia swojego wyznania), wolność tworzenia (tu wicepremier Piotr Gliński już pokazał, do czego zmierza), media publiczne ze względnie niezależnych staną się „narodowe”. Można się spodziewać nowej formy lustracji, a służby specjalne już szykują się pod wodzą Mariusza Kamińskiego (a prokuratura pod światłym kierownictwem min. Ziobry) do powrotu do sprawdzonych za poprzednich rządów PiS metod kuszenia, prowokacji, perfidnych polowań na ludzi.
Pojawił się także projekt ustawy, który pod pretekstem „uporządkowania” (dyżurny argument) przygotowuje grunt pod odwołanie rzecznika praw obywatelskich. Prezes jest zapatrzony w Orbána, należy się więc także spodziewać zakazu „obrażania narodu polskiego”, czyli po prostu ograniczenia wolności badań historycznych i wolności słowa. Zdezorganizowany TK nie będzie się mógł temu wszystkiemu przeciwstawić.
Co dalej?
Czy zatem jesteśmy bezradni? Nie do końca, ale jest to ogromne wyzwanie dla opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej. Wiemy, ku czemu zmierza Jarosław Kaczyński, bo to, co robi, jest żywcem wzięte z Węgier. Tak postępuje premier Viktor Orbán. „Drobna” różnica polega tylko na tym, że Orbán ma w parlamencie większość konstytucyjną i choć bezdyskusyjnie narusza europejskie standardy demokratyczne (z niektórych pomysłów musiał się w związku z tym wycofać), to gdy mu się tak podoba, po prostu zmienia węgierską konstytucję.
Kaczyński nie ma takiej możliwości, więc postanowił konstytucję lekceważyć, a broniący jej Trybunał ubezwłasnowolnić. Sytuacja polskiej opozycji jest więc łatwiejsza niż węgierskiej, ale to nie znaczy, że łatwa. Bez precyzyjnie opracowanej strategii w walce z narodowo-populistycznym fanatyzmem sukcesu nie będzie. Wstępnie proponowałbym przyjęcie następujących elementów tej strategii:
* Po pierwsze, w sprawach dotyczących wolności, demokracji, praw obywatelskich, trójpodziału władzy, podstaw ustrojowych państwa demokratyczne partie opozycyjne powinny występować wspólnie. Proponuję powołać Komitet Porozumiewawczy PO-Nowoczesna-PSL (współpracujący także z lewicą pozaparlamentarną) i mówić w tych sprawach jednym głosem, jednakowo postępować, jednakowo głosować (lub nie głosować wcale), razem zwracać się do odpowiednich organów. Przeciwstawienie się rządom zarazem autorytarnym i populistycznym jest niezwykle trudne, stąd mój postulat pewnego sformalizowania i koordynacji tych działań. Zdaję sobie sprawę, że dla opozycji, zwłaszcza dla PO i Nowoczesnej, które teraz toczą ze sobą walkę o rząd dusz w Polsce, będzie to niełatwe do przełknięcia. Proponuję im jednak, by na razie zawiesić tę rywalizację. Jeśli po roku okaże się, że opozycja zyskuje coraz większe poparcie społeczne, można będzie pomyśleć o pięknym różnieniu się. Ale jeszcze nie teraz, bo zostanie to brutalnie wykorzystane przez rządzących.
Opinia publiczna jest chwiejna. Obok zdecydowanych zwolenników i przeciwników PiS jest też wielu niezdecydowanych i zdezorientowanych sytuacją. Gdy widzą spierającą się i rywalizującą między sobą opozycję, to w ich umysłach pogłębia się chaos i rodzi się niechęć do jakiegokolwiek działania.
Partie opozycyjne powinny też mimo dzielących je różnic zajmować – w miarę możliwości – wspólne stanowisko wobec ustaw poważnie zagrażających stabilności finansowej państwa.
* Po drugie, partie opozycyjne powinny poprzez swoich przedstawicieli systematycznie informować Radę Europy, Parlament Europejski i Komisję Europejską o przypadkach naruszania w Polsce prawa i konstytucji przez rządzących. Ostatnio debatę na ten temat odwołano, głównie na skutek stanowiska polskich polityków. Rozumiem to jako gest pokazujący, że do instytucji europejskich odwołujemy się w ostateczności.
Bądźmy jednak realistami: obserwując to, co wyczynia prezydent Andrzej Duda i PiS, należy sądzić, że do takiej debaty prędzej czy później będzie musiało dojść. Trzeba o tym mówić głośno i bez zażenowania, bo Unia Europejska powstała m.in. po to, aby w razie potrzeby przywoływać do porządku te rządy, którym się wydaje, że mając większość, mogą demokrację zamieniać w demokraturę. Argument, że „brudy trzeba prać we własnym domu”, nie ma tu zastosowania. Zwolennikiem tej zasady jest z reguły ten, kto stosuje przemoc we własnym domu i nie chce, aby ktokolwiek mu w tym przeszkadzał.
* Po trzecie, opozycja powinna się ustosunkować do populistycznych propozycji PiS. Te propozycje mają to do siebie, że trudno być po prostu przeciw nim. Jak ktoś komuś coś daje – a PiS daje wyjątkowo szczodrze – ograniczenie się do tłumaczenia, że nie ma pieniędzy, do wielu ludzi nie dociera. Dotyczy to głównie 500 zł na dziecko, podniesienia kwoty wolnej od podatku czy bezpłatnych leków dla niektórych emerytów. W jakiejś mierze stanowią one próbę udzielenia odpowiedzi na rzeczywiste problemy – bytowe lub demograficzne – więc nie można ich lekceważyć. Jednak propozycje PiS są nie tylko rozrzutne, ale przede wszystkim nie rozwiązują skutecznie przedstawionych problemów, przy okazji tworząc nowe. Dlatego w tych sprawach nie wystarczy powiedzieć „nie”. Opozycja musi wysunąć kontrpropozycje zawierające inne, racjonalne odpowiedzi na społeczne oczekiwania.
Jeśli 500 zł na dziecko ma być wsparciem dla uboższych rodzin (zwłaszcza dla posiadających trójkę i więcej dzieci), to dlaczego ten dodatek ma być dla wszystkich? Jeśli zaś ma to być instrumentem pronatalistycznym, to nie tędy droga. Potrzebne są bardziej kompleksowe instrumenty i na nie także trzeba przeznaczyć pieniądze. Wychodząc z tych założeń, można i trzeba skonstruować inny, znacznie bardziej sensowny i nie tak bardzo rozrzutny projekt. Wtedy z czystym sumieniem można głosować za odrzuceniem populistycznej propozycji rządu.
Podobnie gdy chodzi o kwotę wolną od podatku. Nie ma potrzeby wprowadzania powszechnej obniżki podatku dochodowego, a tym właśnie jest tak znaczne (jak proponuje Andrzej Duda) podwyższenie kwoty wolnej. Nie stać nas na to. Są inne, znacznie tańsze niż wydawanie 20 mld zł, sposoby, by zadośćuczynić wyrokowi TK w tej sprawie i pomóc najbiedniejszym podatnikom (jak choćby zwrot podatku), nie narażając przy tym samorządów na poważne straty finansowe.
A bezpłatne leki dla emerytów powyżej 75. roku życia? A jeśli emeryt ma 73 lata, niską emeryturę i stan zdrowia wymaga, aby przyjmował drogie leki, na które go nie stać – to co? Także tu potrzebna jest inna propozycja.
Warto przypomnieć, że rządząc w latach 2005-07, PiS także zgłaszał populistyczne propozycje i PO (a częściowo także SLD) je wtedy niestety bezrefleksyjnie popierała, co potem, gdy sama objęła rządy, długo jej się odbijało czkawką. Mam tu na myśli np. obniżenie podatku dla najbogatszych, ulgi podatkowe na dzieci (z których uboższe rodziny nie mogły skorzystać) czy obniżenie składki rentowej (z czego się potem rakiem wycofywano). To powinno być nauczką dla obecnej opozycji – trzeba mieć własne koncepcje, bo bez nich sprzeciw wobec uprawianego przez rządzących rozdawnictwa ustawia opozycję w roli „psa ogrodnika”.
* Po czwarte, partie opozycyjne muszą stale się odwoływać do opinii publicznej, pokazywać, jak PiS lekceważy i łamie konstytucję, niszczy trójpodział władzy, wprowadza duszną atmosferę w kraju, dzieli i skłóca społeczeństwo, nie potrafi rozwiązać ważnych dla Polaków problemów. Kaczyński chce przedstawiać obecną sytuację jako konflikt elit z narodem. Trzeba zatem znaleźć nowe albo aktywniej stosować znane sposoby powiadamiania społeczeństwa o swoim stanowisku politycznym czy propozycjach społeczno-gospodarczych. Demokratyczna opozycja powinna także, co oczywiste, wspomagać nowo powstały Komitet Obrony Demokracji, nie próbując jednak uczynić z niego przybudówki żadnej partii. KOD stanowi szansę na pobudzenie aktywności obywateli, którzy niekoniecznie chcą się utożsamiać z partiami politycznymi.