Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Publikacje / 19.10.16 / Powrót

Dobre imię według Ziobry
Dział: O polityce i politykach

Dość bezbarwnie – może ze względu na spór wokół ustawy antyaborcyjnej – przemknęło przez Sejm pierwsze czytanie ziobrowej ustawy o „ochronie dobrego imienia Polski”. A warto się jej przyjrzeć.

W ustawie (której tytuł jest inny, ale o to chodzi) czytamy, że kto publicznie przypisuje Polsce lub Polakom odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie nazistowskie lub inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, ma być ukarany grzywną lub trafić do więzienia nawet na trzy lata, także gdy zrobi to nieumyślnie(!). Sankcje grożą obywatelom polskim oraz cudzoziemcom, z wyjątkiem artystów i historyków, niezależnie od kraju, w którym popełnią przestępstwo i przepisów tam obowiązujących. Powództwo może wytoczyć z urzędu prokurator, IPN oraz organizacja pozarządowa (jest taka, bardzo aktywna: Reduta Dobrego Imienia pod wodzą Macieja Świrskiego).

Ma to być oręż w walce z pojawiającymi się w zagranicznych mediach, a także wypowiedziach polityków (np. Baracka Obamy), sformułowaniami o „polskich obozach koncentracyjnych”, „polskich obozach śmierci” itp. Przez jakiś czas przechodziły one bez echa. Było jasne, że chodzi o obozy, które istniały na terenie Polski. Nam się też zdarzało mówić o „czeskim obozie koncentracyjnym” w Terezinie. Upowszechnienie się jednak takiego nazewnictwa spowodowało – i słusznie – reakcję Polski, ponieważ wyrosłe po wojnie pokolenia mogły, nie znając historii, nabrać przekonania, że Polacy brali udział w Holocauście. W odpowiedzi na polskie interwencje różne organizacje światowe (w tym UNESCO) przyjęły za obowiązujące określenie: „niemieckie nazistowskie obozy koncentracyjne w okupowanej Polsce”, a gazety i czasopisma zamieszczały sprostowania i przeprosiny. Obecny rząd uznał, że działania dyplomatyczne nie wystarczą – z czym bym polemizował, ale też nie protestowałbym, gdyby nowe prawo dotyczyło tylko tego, wyraźnie nazwanego, przypadku.

Tak jednak nie jest. Ustawa mówi o wszystkich, bliżej nieokreślonych „innych przestępstwach”, „pomniejszaniu odpowiedzialności sprawców”, a w końcu – co jest szczególnie kuriozalne – penalizuje także zachowania nieumyślne! Ustawa oszczędza wprawdzie artystów i historyków, którzy będą mogli bezkarnie kalać dobre imię naszego kraju, ale nie bądźmy naiwni. O tym, kto jest artystą lub historykiem, nie mogą przecież decydować sami zainteresowani, bo wtedy każdy wróg dobrego imienia Polski mógłby się tak nazwać. Taki np. Jan Gross – uniwersytet w Princeton zatrudnia go jako profesora, ale prezes IPN Jarosław Szarek nie uważa go za historyka. Pytanie, czy dla prawdziwego Polaka ważniejszy jest p. Princeton czy p. Szarek, ma charakter czysto retoryczny.

Z ustawy wynika także, że każdy, kto wskazuje Polaków jako winnych zbrodni w Jedwabnem, Wąsoszu i kilkunastu innych miejscowościach albo winnych pogromu w Kielcach (a prezes IPN i minister edukacji dali już obowiązującą wykładnię), musi liczyć się z tym, że będzie ciągany po sądach. A jeśli Wacław Berczyński et consortes z podkomisji Macierewicza uchwalą, że Smoleńsk to rosyjski zamach, czyli „inna zbrodnia przeciwko pokojowi”, to czy wskazywanie na winę polskich przecież pilotów i ich szefów będzie jeszcze legalne?

Jest także aspekt międzynarodowy. Polska ustawa chce ścigać nie tylko za oczywiście błędne i niebezpiecznie mylące sformułowanie („polskie obozy koncentracyjne”), ale także za interpretację skomplikowanych wydarzeń historycznych. Turcja stawia przed sądem za obciążanie jej winą za rzeź Ormian, a Ukraina za krytykę OUN i UPA. W Polsce uważamy te przepisy – i słusznie – za antydemokratyczne. Jednak oba te kraje ścigają tylko własnych obywateli. Ciekawe, co byśmy powiedzieli, gdyby – tak jak my – rozciągnęli je także na obywateli innych państw? A gdyby w ten sposób postąpiły inne kraje, bo prawie każdy ma w historii jakieś wątpliwe karty?

Ta ustawa pokazuje jak na dłoni, czym naprawdę ma być polityka historyczna w wydaniu PiS. Ma nie tylko wtłaczać do głów jedynie słuszną wersję przeszłości, ale także stosować swoisty zamordyzm historyczny, aby tej słusznej wersji nikt nie zakłócał.

Ochrona dobrego imienia kraju i jego obywateli jest zadaniem szczytnym i godnym poparcia, ale to dobre imię jest dziś narażane na szwank nie tyle przez przypisywanie Polsce rzekomych zbrodni, ile przez dzisiejsze działania rządu, np. te wymierzone w Trybunał Konstytucyjny, tolerowanie szowinistycznych i ksenofobicznych aktów przemocy czy też przez godzące w inne państwa i instytucje międzynarodowe „niebanalne” wypowiedzi naszych czołowych polityków.

Wydawać by się więc mogło, że w tej sytuacji opozycja powinna krzyczeć. Niestety, tylko miauknęła. Nie po raz pierwszy hurrapatriotyczne frazesy działają na opozycję paraliżująco.

Odwagą wykazała się jedynie Nowoczesna, która w całości zagłosowała za odrzuceniem projektu. PO się wstrzymała, a dobre wystąpienie miał Krzysztof Paszyk z PSL, ale za słowami nie poszły czyny. Czekamy teraz, co wyjdzie z prac komisji. Obawiam się, że potworek.

W ostatnim czasie rozmnożyły się ataki PiS na opozycję, że donosi na Polskę do Parlamentu Europejskiego. Dlatego z uznaniem odnotowałem wpis na Twitterze posłanki Joanny Lichockiej (PiS): „To dobrze, że opozycja zorganizowała wysłuchanie publiczne w Parlamencie Europejskim na temat zagrożenia demokracji. Jesteśmy w Unii, to jest także nasz parlament”. Odważnie i mądrze! Więc jednak – pomyślałem – w tej partii nie o wszystkim decyduje prezes, zdania mogą być tam podzielone. Otrzeźwiałem, gdy dostrzegłem datę wpisu: 11 grudnia 2014 r. Wystarczył rok i „nasz parlament” już nie nasz. Ale zdania w PiS chyba rzeczywiście są podzielone: prezes ma zdanie, a reszta je podziela.

Źródło: Polityka

Powrót do "Publikacje" / Do góry