W Komisji Konstytucyjnej toczyły się wtedy merytoryczne dyskusje, jakich dziś w parlamencie nie uświadczysz. Wśród nich na plan pierwszy wybija się zdecydowanie debata wokół preambuły. Nabrała ona szybko charakteru symbolicznego, tekst preambuły jest często cytowany jako przykład porozumienia ludzi różnych poglądów i światopoglądów – warto zatem opisać kulisy powstania jej ostatecznego kształtu.
Projekt, oparty na tekście krakowskiego publicysty Stefana Wilkanowicza, przedstawił Tadeusz Mazowiecki. Klub SLD był sceptyczny wobec jakiejkolwiek preambuły, niemniej – dostrzegając pewne zalety tej idei – upoważnił mnie do prowadzenia w tej kwestii rozmów i uzgodnień. W tym celu spotykałem się z Tadeuszem Mazowieckim w Sejmie, ale często uzgadnialiśmy tekst, podróżując samochodami po Polsce i posługując się telefonami komórkowym, a że tzw. pole często zanikało – uzgadnianie nierzadko zajmowało sporo czasu. Mazowiecki jako katolik (naciskany także przez Kościół) chciał, aby preambuła zawierała odwołanie do Boga i chrześcijańskich korzeni naszego narodu i państwa. Rozumiałem to i akceptowałem, ale uważałem, że powinniśmy zadbać, aby przyjęte sformułowania, satysfakcjonując wierzących, nie dyskryminowały niewierzących i areligijnych. Chodziło o to, aby kwestia wyznawania lub niewyznawania religii nie dzieliła Polaków, a żaden z systemów wartości, które wierzący i niewierzący wyznają, nie był konstytucyjnie określany jako system lepszy lub gorszy. Poniższe przykłady pokażą, jak wyglądało „ucieranie” tekstu.
Najpierw kluczowy fragment projektu: „My obywatele polscy, wierzący w Boga, który jest źródłem prawdy, dobra i piękna…”. Zwróciłem uwagę, że sformułowanie „który jest źródłem…” sprawia wrażenie, że to Konstytucja definiuje cechy Boga, a jednocześnie przesądza, że innych niż Bóg źródeł nie ma. W zasadzie trzeba by napisać „wierzący w Boga, który dla nich jest źródłem”, ale nie byłoby to ani poprawne gramatycznie, ani eleganckie. Po dyskusji uzgodniliśmy sformułowanie: „wierzący w Boga będącego źródłem…” (uwaga: bez przecinka między „Boga” a „będącego”!), co lepiej oddaje, że to wierzący, a nie sama Konstytucja, obdarzają Boga tymi właściwościami, a zarazem nie zamyka to dostępu innym do innych „źródeł”.
O tych „innych” mówiło następne zdanie, ale po różnych przekształceniach też wymagało korekty, bowiem początkowo brzmiało następująco: „…jak i nie podzielający tej wiary, a wyznawane przez siebie wartości wywodzący z innych źródeł”. Zauważyłem, że takie sformułowanie sugeruje, że niewierzący niekoniecznie wyznają takie wartości, jak prawda, dobro i piękno. Mazowiecki przyjął tę uwagę i po zmianie oraz dodaniu do cech „boskich” jeszcze „sprawiedliwości” uzyskaliśmy końcowy, naprawdę piękny i wyważony tekst: „My, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i powinnościach….”.
Były między nami jeszcze inne dyskusje, jak np. dotyczące passusu o „kulturze, zakorzenionej w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu”, co oczywiście było prawdą, ale nie całą. Wydyskutowaliśmy „kulturę, zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach”.
Ostatnia kwestia, jaka nam pozostała, związana była z następującym fragmentem: „My..obywatele...w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem i własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję….”. Takie sformułowanie oznaczało, że wszyscy obywatele głosujący za Konstytucją, zarówno wierzący, jak i niewierzący, biorą (poza sumieniem) także Boga na świadka. Nie mogłem zaakceptować takiego zapisu, a i mój klub na pewno by go nie przyjął. Zaproponowałem małą poprawkę: „…przed Bogiem lub przed własnym sumieniem…”. Rozwiązanie to było krytykowane przez przedstawiciela Episkopatu, podnoszącego że wierzący będą musieli wybierać między Bogiem a sumieniem. Nie był to zarzut prawdziwy, gdyż „lub” to nie to samo, co „albo – albo”. Jest to tzw. alternatywa łączna, czyli może zajść tylko jedno z dwóch zdarzeń, ale mogą też zajść oba. Krytyków nie było jednak łatwo przekonać. Mazowiecki miał wszakże tę cechę, że jeśli już gdzieś doszliśmy do kompromisu, to brał na siebie zadanie jego obrony. To, co powiedział w tej sprawie, najlepiej go charakteryzuje: „Jeżeli chodzi o sprawę wyrazu „lub” , to wiem, że dla części członków Zgromadzenia Narodowego jest to sprawa zasadnicza. Osoby, które nie wierzą w Boga, nie chcą, aby im przypisywano, że zwracają się do Boga. Z tych powodów nie mogę zmienić tej formuły. Ponadto chcę dodać, iż jako człowiek nie mam prawa przymuszać nikogo, aby pod przymusem zwracał się do Boga. Takie są moje chrześcijańskie przekonania.”
Taki był Tadeusz Mazowiecki. I tak powstała preambuła, która - w kraju, gdzie nadal można usłyszeć (w tym z ambon), że prawdziwym Polakiem i człowiekiem moralnym może być tylko katolik i gdzie politycy lekceważą neutralność światopoglądową państwa – uparcie przypomina, że wszyscy ludzie, bez względu na wyznanie, są równi i jednako zasługują na szacunek. Dlatego dziś, kiedy w bezprecedensowym dokumencie Episkopatu o patriotyzmie czytam: „…obok katolickiej większości dobrze służyli naszej wspólnej ojczyźnie i nadal jej służą Polacy prawosławni i protestanci, wyznający judaizm, islam i inne wyznania oraz ci, którzy nie odnajdują się w żadnej tradycji religijnej.” – to widzę w tym triumf preambuły, Tadeusza Mazowieckiego i wszystkich nas, którzyśmy ten tekst cyzelowali. Dlatego dziś, gdy prezydent Duda wzywa do opracowania nowej konstytucji, pytam: kto w ekipie rządzącej jest w stanie pełnić rolę Mazowieckiego, jeśli nawet Pan Naczelnik, Pan Prezydent i Pani Premier razem wzięci nie sięgają Mu choćby do ramion?
Źródło: Polityka
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|