To może jednak forsowane przez TD referendum? W przeciwieństwie do niektórych głosów uważam referendum w sprawie aborcji za dopuszczalne, ale logiczne rozumowanie czyni tę inicjatywę mocno wątpliwą. Teza Hołowni brzmi następująco: zwykłą ustawę Duda zawetuje, ale głos narodu wyrażony w referendum musi uszanować. Po pierwsze, nie musi, co wielokrotnie udowodnił, interpretując konstytucję „na swój strój”. Po drugie, jeśli nawet przypadkiem będzie gotów zachować się zgodnie z prawem, to stanie się tak tylko wtedy, gdy wynik referendum będzie „wiążący”, czyli gdy weźmie w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania (art. 125 konstytucji). Osiągnięcie takiej frekwencji jest praktycznie nierealne – nie udało się jej uzyskać w żadnym z dotychczasowych referendów, z wyjątkiem głosowania w sprawie przystąpienia do UE, a i to z wielkim wysiłkiem, po dwudniowym głosowaniu, uzyskano frekwencję na poziomie tylko 58 proc. Sondaże mówiące o 70-proc. frekwencji można między bajki włożyć, tym bardziej że Kościół i PiS uważają takie referendum za niedopuszczalne i na pewno wezwą do jego bojkotu.
Marszałek Hołownia jest i na to przygotowany. „Połączmy – powiada – referendum z innym głosowaniem i w ten sposób zapewnimy frekwencję”. Dobrze – ale z jakim? Wybory samorządowe i europejskie tuż, tuż – nie zdążymy. Następne, prezydenckie, dopiero za rok i trzy miesiące. Tym samym pierwsze ustalenie już mamy: do połowy przyszłego roku liberalizacji prawa aborcyjnego nie będzie. Dalej też nie wygląda to lepiej. Po co przymuszać Dudę do uznania wyniku referendum organizowanego wraz z wyborami prezydenckimi, jeśli po tych wyborach Duda prezydentem być przestanie? I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy.
Pozytywny wynik referendum nie jest potrzebny polskim kobietom jako bat na Dudę. To referendum potrzebne jest Szymonowi Hołowni, aby – jeśli to on zostanie prezydentem – mógł ugłaskać swoje sumienie! Więc może jednak warto zrobić to referendum wraz z wyborami prezydenckimi? Niestety, jest jedno ale, a mianowicie wspomniany już bojkot, który sprawi, że karty do referendum w najlepszym razie odbierze od 30 do 40 proc. uprawnionych (tak jak to było z referendum 15 października). I choć 90 proc. głosujących poprze liberalizację, to nie będzie to głosowanie „wiążące”. Czy wtedy prezydent Hołownia mimo to podpisze ustawę, czy też sumienie mu nie pozwoli? Pewności nie ma, więc może lepiej wybrać na prezydenta kogoś innego, kto bez gwałtu na sumieniu stosowną ustawę po prostu podpisze. Broń Boże, niczego nie sugeruję. Tak tylko – dla kolegi pytam.
Źródło: Polityka
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|