Już tylko tydzień dzieli nas od wyborów samorządowych, w których po raz pierwszy będziemy wybierać w bezpośrednim głosowaniu wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Wybory te zupełnie inaczej ustawią polską scenę polityczną - ci, których wyborcy obdarzą swoim zaufaniem, osobiście, własną twarzą będą odpowiadali za to, co obiecali. SLD popierał tę swoistą rewolucję ustrojową, nie ukrywając wszak zagrożeń, jakie ona z sobą niesie. Np. możliwości tworzenia się wokół osób pochodzących z bezpośrednich wyborów swoistych klanów, czy nawet klik dbających przede wszystkim o własne interesy. Dlatego tak ważne jest, kogo wybierzemy.
Jaki prezydent
Największe emocje wzbudzają wybory prezydentów dużych miast, w tym - rzecz jasna - Warszawy. Prezydent stolicy będzie miał bowiem dużą władzę. Będzie zarządzał ogromnym majątkiem.
Zachodzi pytanie, jaki powinien być, co powinno go charakteryzować i wyróżniać?
Najważniejsze wydaje się to, by znał problemy samorządności i problemy, specyfikę samej Warszawy. Następnie - by miał doświadczenie polityczne, nie był nowicjuszem w tej dziedzinie. Dalej, był typem człowieka, który potrafi przyciągać do współpracy nie tylko przedstawicieli różnych środowisk - zawodowych, społecznych, kulturalnych itp., ale także - w sytuacji, gdy będzie to potrzebne dla dobra miasta - polityków różnych partii i opcji politycznych. Powinien też posiadać zdolność współpracy z rządem. Dalej, musi mieć program - trudno go nie mieć - ale program realny. Powinien umieć powściągnąć rozmach w składanych mieszkańcom Warszawy obietnicach. To nie mogą być obiecanki. Musi też być gotów całkowicie poświęcić się pełnionej funkcji.
Nie chcę z punktu widzenia tych kryteriów oceniać rywali Marka Balickiego w wyścigu do stołecznego ratusza. Tę ocenę pozostawiam Czytelnikom. Wspomnę tu tylko, że wśród kilkunastu kandydatów są zarówno osoby mało znane, które w oczywisty sposób nie spełniają tych kryteriów, jak i osoby znane, które spełniają tylko niektóre z nich. Natomiast o kandydacie Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Unii Pracy można powiedzieć najkrócej, że jest kandydatem "innym niż inni".
Polityk "niepolityczny"
Marek Balicki to niewątpliwie polityk, i to polityk dojrzały, doświadczony, nie jest jednak kandydatem, o którym mówi się potocznie: "polityczny". Widać bowiem, że polityka nie jest dla niego najważniejsza. Jest środkiem do realizacji konkretnych celów społecznych, nie służy mu natomiast do osiągania innych, kolejnych celów politycznych.
Ma doświadczenie w pracy samorządowej - był radnym, oraz w zarządzaniu, i to z powodzeniem, dużymi strukturami organizacyjnymi. Będąc dyrektorem Szpitala Bielańskiego w Warszawie wyprowadził go z bardzo poważnych kłopotów finansowych. Był biegłym sądowym, był doradcą prezydenta Polski. Pracował tu, w Warszawie, i dla Warszawy. Nie o wszystkich kandydatach można to powiedzieć. Co więcej - tak powiedzieć można o nielicznych.
Umiejętność przyciągania do współpracy różnych środowisk zawodowych wynika z jego drogi życiowej. Zaczynał jako jeden z czołowych działaczy opozycji demokratycznej, a potem przechodził różne polityczne koleje losu. Niektórzy mają mu to za złe i uważają, że cechuje go niestałość poglądów. Jest akurat odwrotnie. To nie on zmieniał poglądy, lecz partie, których był członkiem.
Człowiek z charakterem
Marek Balicki był od zawsze człowiekiem lewicy rozumianej w najgłębszym socjaldemokratycznym sensie. W sprawach tolerancji światopoglądowej, praw kobiet, interwencjonizmu państwowego czy też polityki społecznej, głosił stale te same poglądy i próbował do nich przekonywać swoich politycznych kolegów, a jeśli to się nie udawało, miał odwagę i charakter, żeby się z nimi rozstać. Właśnie dlatego, że trwał przy swoim systemie wartości. Nigdy nie rezygnował z powoływania się na nie, czy to będąc w Unii Demokratycznej, w Unii Wolności, czy też gdzie indziej, choć niejednokrotnie oznaczało to występowanie wbrew większości.
Ludzi z charakterem trzeba cenić.
Związanie się Marka Balickiego z SLD wynikało z jego świadomego wyboru, z faktu, że jego lewicowe poglądy okazały się w końcu tożsame, spotkały się z lewicowym programem Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Ta droga życiowa i doświadczenie we współpracy z różnymi środowiskami, z ludźmi o różnej orientacji politycznej powodują, że Marek Balicki jest otwarty. Nie jest doktrynalnie uprzedzony wobec jakichkolwiek propozycji, choć ma i zamierza realizować program mieszczący się w kanonach polskiej socjaldemokracji. Jeśli zaś chodzi o zdolność współpracy z rządem, to w przypadku Marka Balickiego jest ona, z oczywistych względów, największa. Za jego prezydentury nie bylibyśmy świadkami żadnych gier politycznych, żadnych podchodów i konfliktów wywoływanych dla celów politycznych, ze szkodą dla mieszkańców stolicy.
Bez obiecanek
Marek Balicki nie składa mieszkańcom Warszawy tzw. obiecanek. Jego siedem zobowiązań świadczy o realizmie i właśnie powściągliwości programowej. Jeśli zapowiada przyspieszenie budowy metra, czy ułatwienie przejazdu przez miasto, to mówi konkretnie o liniach, terminach, sposobach dochodzenia do celu. Jeśli zobowiązuje się do poprawy bezpieczeństwa obywateli, zwiększenia dostępu do lekarzy specjalistów, polepszenia sytuacji absolwentów na rynku pracy, to nie obiecuje cudów, natychmiastowych efektów, ale mówi co zamierza zrobić, aby było lepiej. Jeśli zapowiada otwartość i przejrzystość działania oraz lepszą współpracę z rządem, to wyjaśnia, na czym to będzie polegać.
W przypadku innych kandydatów mamy niestety do czynienia albo z wybujałą fantazją, albo z pewną, dość maniakalną chwilami, jednostronnością. Np. jeden z kandydatów bajdurzy coś, bo trudno to inaczej nazwać, o napowietrznym metrze. Drugi w ciągu 4 lat chce wydać 12 mld zł na obwodnice i autostrady, ale nie mówi, skąd chce te miliardy wziąć. Pewnie powie po wyborach. Z kolei inny skupia się wyłącznie na obietnicach "przecięcia układów", to znaczy chciałby wyrzucić z pracy obecnych urzędników, a przyjąć innych - rzecz jasna, ze swojego "układu". Co jednak zrobi potem, gdy już te stare układy poprzecina i zastąpi je nowymi - niestety, na ten temat już dyskretnie milczy. Kandydat, który ostatnio uzyskał poparcie posła Mamińskiego, przewodniczącego Krajowej Partii Emerytów i Rencistów, wówczas jeszcze członka klubu SLD, powiedział, że nie widzi w tym poparciu nic dziwnego, bowiem dziura w jezdni nie jest ani prawicowa, ani lewicowa.
Dziura nie, ale już np. stosunek do reprywatyzacji budynków mieszkalnych, czy sposób podziału środków budżetowych miasta - tak.
Tylko Marek Balicki mówi o...
Marek Balicki prezentuje się na tle swoich rywali jako polityk odpowiedzialny i twardo chodzący po ziemi. Jego propozycje - wyważone i realistyczne - robią dobre wrażenie. Pamięta też, że jest kandydatem lewicy.
Zapowiedział już, iż po swoim ewentualnym wyborze na prezydenta nie zostawi bez pomocy mieszkańców prywatnych czynszówek, którzy po wyroku Trybunału Konstytucyjnego mogą się znaleźć w dramatycznej sytuacji z powodu niemożności zapłacenia zwiększonego czynszu. Ma w tej sprawie konkretne propozycje. Zamierza także w sposób ciągły interesować się kondycją wielkich zakładów pracy na terenie Warszawy, uznaje bowiem, że problem bezrobocia musi być w centrum uwagi nowych władz miasta. W ramach swoich możliwości i uzasadnionych potrzeb władze te powinny, jego zdaniem, okazywać wsparcie zakładom znajdującym się w trudnej sytuacji finansowej.
Tylko Marek Balicki mówi o ludziach biednych, wymagających pomocy, których w Warszawie nie brakuje. Tylko on widzi problemy mieszkaniowe ludzi przeciętnie zarabiających stwierdzając, że muszą się znaleźć pieniądze na budownictwo komunalne. Tylko on chce zadbać o lepsze funkcjonowanie służby zdrowia. Inni albo w ogóle nie zabierają głosu na te i tym podobne tematy, albo wspominają o nich mimochodem, koncentrując się na roztaczaniu miraży wielkich inwestycji drogowych. Tak więc nie o dziurę w jezdni chodzi, do jej załatania każdy kandydat jest dobry, natomiast o tym, jakie będą priorytety budżetowe miasta zadecydują właśnie poglądy społeczno-polityczne przyszłego prezydenta.
Cel czy trampolina
Sprawa ostatnia, ale nie najmniej ważna dotyczy tego, czym dla kogo jest prezydentura Warszawy. Wyłącznym celem, czy też rodzajem trampoliny do jeszcze wyższej funkcji, jeszcze większej władzy i prestiżu.
Ani Andrzej Olechowski, ani Lech Kaczyński nie ukrywają, że stołeczny ratusz jest miejscem, z którego chcieliby "odbić się" do Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Niby nic w tym złego, rasowy polityk powinien mieć ambicje, ale wypadałoby przynajmniej jedną kadencję przepracować do końca i to na najwyższych obrotach. Tymczasem już w jej połowie obaj wymienieni kandydaci rozpoczną intensywne starania o prezydenturę Polski, sprawy Warszawy zejdą więc w ich myśleniu i rozkładzie zajęć na dalszy plan.
Marek Balicki nie pozostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości: Startuje na prezydenta Warszawy po to, aby służyć stolicy i Warszawiakom do końca kadencji i w pełni rozliczyć się ze swych obietnic wyborczych.
Przez pewien czas wśród sympatyków lewicy w Warszawie dały się słyszeć głosy powątpiewające w to, czy warto stawiać na Marka Balickiego. Dzisiaj nie powinno już być wątpliwości co do tego, że jest to kandydat poważny. Warszawa nie jest miastem, w którym lewica dominuje. Tym bardziej nie ma co deliberować nad szansami naszego kandydata, kombinować, że może ktoś inny byłby lepszy itp.
Jeśli sympatycy lewicy nie zmobilizują się 27 października, to będziemy mieć do czynienia z samosprawdzającą się prognozą, zaś jej mechanizm będzie następujący: Ludzie powiedzą sobie, że kandydat lewicy nie ma szans, w związku z czym nie pójdą do wyborów, i wtedy on rzeczywiści przegra, a ci, co nie poszli na niego głosować będą dowodzić, że od początku mieli rację.
Nie ma się co oglądać na to co mówią inni. Trzeba zmobilizować siebie, swoich bliskich i znajomych, a wtedy okaże się, że jednak nasz kandydat ma szanse. Dlatego 27 października, a potem mam nadzieję także 10 listopada, żaden głos, który mógłby zostać oddany na listę SLD-UP i na Marka Balickiego nie powinien się zmarnować.
Marek Borowski
Poseł m.st. Warszawy
Źródło: "Trybuna"
Powrót do "Publikacje" / Do góry