Marek Borowski:– Podobieństwo jest takie, że w jednym i drugim przypadku wywierano wpływ na kształt ustawy, wtedy medialnej, teraz o grach losowych, w celu osiągnięcia korzyści politycznych. W przypadku sprawy Rywina była jeszcze propozycja praktycznie łapówkarska, czyli korupcyjna. Tym razem, przynajmniej na razie, o korupcji trudno mówić. Wygląda to na klasyczną aferę kolesiowską, choć trudno przewidzieć, co się jeszcze okaże. Kolejna różnica jest taka, że w obecnej aferze były próby oddziaływania na kształt ustawy drogą – by tak rzec – pozaregulaminową, a główny administrator tej ustawy nie reagował i jej tekst nie ulegał zmianom. W przypadku sprawy Rywina takie próby były. W trakcie prac nad nią w punkcie dotyczącym dekoncentracji mediów zapisy ulegały zmianom – raz łagodzono, raz zaostrzano projekty i było to związane z rozmowami z jednym z uczestników rynku medialnego.
Czy polityczne ciężary gatunkowe obu spraw są porównywalne?
– Na ten moment można uznać, że ciężar gatunkowy sprawy Rywina był większy. Co do obecnej sprawy, to trzeba jeszcze wyjaśnić sprawę przecieku, też różniącego ją od rywinowskiej. Być może jakieś dalsze dochodzenia wykażą, że te starania, które czynili Chlebowski i inni, były jakoś wynagradzane.
Niektórzy zwracają uwagę na obyczajowy koloryt obu spraw, na elementy języka knajackiego, wulgarnego. Jak to wpływa na Pana optykę patrzenia na obie sprawy?
– Nie to jest najważniejsze. Jak mówi prof. Bralczyk, wulgaryzmy wymyślono po to, by ich czasem używać. Problem polega na tym, jak polityk reaguje na natarczywość danego biznesmena i czy pozwala mu sobą kierować, a czasami nawet pomiatać. To nie powinno mieć miejsca, bo świadczy o tym, że relacje są dokładnie odwrotne niż powinny być.
Jakie wnioski wyciąga Pan z reakcji na te sprawy sił rządzących wtedy i dziś?
– Reakcje były podobne i w obu przypadkach błędne. Leszek Miller popełnił poważny błąd, ponieważ w momencie, gdy Adam Michnik przedstawił mu nagranie, powinien natychmiast skierować sprawę do prokuratora. Z kolei Donald Tusk powinien sprawę ujawnić, powiedzieć o spotkaniu z Mariuszem Kamińskim i zdymisjonować Chlebowskiego oraz Drzewieckiego jako osoby zamieszane, a ponadto zapowiedzieć publicznie, że będzie prowadził postępowanie wyjaśniające. Tymczasem Tusk dał się złapać w pułapkę, którą zastawił na niego Kamiński mówiąc, że nie ma sprawy karnej, tylko trzeba zabezpieczyć ustawę, a działalność operacyjna będzie dalej prowadzona. Kamiński prosił też premiera o dyskrecję, której ten dochował, ale doczekał się publikacji stenogramów w „Rzeczpospolitej”. Moją linię rozumowania w tej sprawie przedstawiam pełniej na moim blogu.
Czy konsekwencje tej sprawy będą podobnie poważne jak tamtej sprzed siedmiu lat, która mocno przeorała polskie życie polityczne?
– Zaryzykuję tezę, że nie musi tak się stać, a to z tego względu, że Donald Tusk już podjął działania oczyszczające, choć to jeszcze o wiele za mało. Jeśli będzie działał zdecydowanie i transparentnie, to choć tej partii szachów już nie wygra, to może zremisować.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Lubczyński
"Trybuna" - 7 października 2009
Powrót do "Wiadomości" / Do góry | | | |
|