Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 02.12.09, 11:04 / Powrót

Za wcześnie na rewolucję

W Polsce kiedy się nie wie, jak rozwiązać jakiś problem, to się powołuje komisję. Donald Tusk poszedł jeszcze dalej i zaproponował zmianę ustroju - pisze Marek Borowski w TEMI. Nie znaczy to jednak, że jego propozycji nie należy potraktować poważnie. Po prawie 12 latach obowiązywania konstytucji warto się nad nią pochylić niezależnie od tego, jakie intencje przyświecały premierowi, by taką dyskusję teraz wywołać.
Najważniejsza propozycja dotyczy zmniejszenia uprawnień prezydenta, w tym praktycznie odebrania mu prawa do weta. Uważam, że polska demokracja jeszcze do tego nie dojrzała. Doceniam argument, że rząd powinien móc realizować swój program, a opozycja nie może w tym przeszkadzać przy pomocy prezydenta. Czy jednak rzeczywiście aż tak bardzo przeszkadza? Przeanalizowałem wszystkie weta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w tej kadencji. Było ich 17, a faktycznie 15, bo trzy dotyczyły pakietu ustaw zdrowotnych. Z tego 8 zostało odrzuconych, a więc koalicja rządząca mogła skutecznie porozumieć się z opozycją, i to w tak ważnych kwestiach jak np. ograniczenie emerytur pomostowych, rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, czy w sprawie nominacji sędziowskich. Z pozostałych siedmiu w pięciu także możliwe było porozumienie, na ogół z lewicą, w tym w sprawie ochrony zdrowia oraz mediów publicznych, a nie doszło do niego, bo rząd i sam premier nie wykazali ku temu dostatecznej woli.
Moim zdaniem to, że nam się w Polsce różne rzeczy nie udają, nie wynika z tego, że prezydent przeszkadza rządowi albo na odwrót, czy też jakieś przepisy to utrudniają. Przyczyna tkwi w naszej niechęci do kompromisów, które są przecież istotą polityki, w zaszłościach historycznych, a także osobistych urazach i ansach. Polska kultura polityczna, czy należałoby ją raczej nazwać podkulturą, polega na niszczeniu przeciwnika politycznego. Ten kto dochodzi do władzy, „wycina” nie swoich w Sejmie, w przedsiębiorstwach, w różnych instytucjach. Dopóki to się nie zmieni, dopóki partie nie nauczą się współpracować ze sobą w ważnych dla kraju sprawach – a na razie to właśnie prezydent pełni rolę katalizatora takiej współpracy - nie należy wprowadzać koncentracji władzy w jednym ręku. Byłoby to wręcz groźne, ponieważ reformy, które mają charakter długofalowy, muszą być akceptowane możliwie szeroko. W przeciwnym wypadku ryzykujemy, że kolejne ekipy nie będą kontynuować tego, co zapoczątkowali poprzednicy, lecz wymyślą coś zupełnie innego.
Za sensowną i realną uważam natomiast propozycję zmiany ordynacji wyborczej na mieszaną, według modelu niemieckiego, w którym około połowy posłów jest wyłanianych w okręgach jednomandatowych. Przy czym – uwaga! - niekoniecznie by to wymagało zmian w konstytucji. Model ten z jednej strony zachowuje proporcjonalność, czyli odzwierciedla preferencje wyborcze społeczeństwa, z drugiej - daje wyborcom większy wpływ na wygraną konkretnego kandydata oraz szanse na przebicie się nowym politykom. Nie jest to nowa propozycja. W maju 2008 r. razem z Januszem Onyszkiewiczem, wówczas szefem Partii Demokratycznej, zgłosiłem ją w liście do przewodniczących wszystkich klubów, ale jedynie poseł Żelichowski z PSL wyraził wtedy zainteresowanie. Był też w 2003 r. projekt PiS w tej sprawie, który został odrzucony w pierwszym czytaniu. Tylko SDPL go poparła. Rysuje się więc szansa na porozumienie. Jeśli jednak premier dojrzał do ordynacji mieszanej, to nie może jednocześnie postulować zmniejszenia liczby posłów, bo wtedy musiałaby się zwiększyć powierzchnia okręgów jednomandatowych i liczba mieszkańców przypadających na jednego posła w tych okręgach. Jest to zresztą propozycja populistyczna i tak naprawdę nic nie wnosi. To że będzie 360 a nie 460 posłów nie oznacza, że będą oni lepsi, lepiej przygotowani do tej funkcji.
Osobiście nie widzę potrzeby zasadniczych zmian w konstytucji, zwłaszcza na chybcika i z myślą o najbliższych wyborach. Warto byłoby natomiast powołać Radę Konstytucyjną (postulował to kiedyś LiD), złożoną z byłych premierów, marszałków, prezesów Trybunału Konstytucyjnego, przedstawicieli klubów parlamentarnych, która by rozpatrzyła różne - nie tylko te zgłoszone przez premiera - koncepcje jej modyfikacji.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 2 grudnia 2009

Powrót do "Wiadomości" / Do góry