Najważniejsze proponowane zmiany to, po pierwsze, uniemożliwienie sprawcom przemocy wspólnego zamieszkiwania z pokrzywdzonymi, a także zakaz zbliżania się i kontaktów z nimi. To nie ofiara byłaby zmuszona uciekać i szukać sobie nowego domu, lecz jej prześladowca musiałby być z niego usunięty. Po drugie, w razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka pracownik socjalny miałby prawo – przy udziale lekarza, ratownika, pielęgniarki lub funkcjonariusza policji - odebrać je rodzinie i umieścić u najbliższych krewnych, w rodzinie zastępczej lub placówce opiekuńczo -wychowawczej. O dalszym losie dziecka decydowałby powiadamiany nie później niż w ciągu 24 godzin sąd. Po trzecie, w ustawie zakazuje się stosowania kar cielesnych, zadawania cierpień psychicznych i innych form poniżania dziecka, choć bez sankcji karnych.
Niekontrowersyjna okazała się tylko propozycja izolowania sprawcy przemocy od ofiary. Pozostałe spotkały się z ostrym sprzeciwem posłów PiS, którzy twierdzili m.in., że ustawa narusza podstawowe zasady prawa naturalnego i że nawet za czasów PRL nie było takich zapisów ograniczających wolność rodziny. Mówili, że projekt godzi w instytucję rodziny i jej święte prawo do wychowywania dzieci, że wywoła falę intryg, donosów (dzieci na rodziców, rodziców na siebie nawzajem, sąsiadów itd.) oraz nadużyć prawa.
Nie są to poglądy odosobnione. W Polsce bardzo wielu zwolenników ma przekonanie, że to co dzieje się w rodzinie, to jej czysto prywatna sprawa, w którą państwu nie wolno wkraczać. Wara od rodziny! – głoszą biskupi, organizacje katolickie, stowarzyszenia rodziców. Nie zgadzam się z taką postawą, ponieważ zakłada ona, że dziecko jest własnością rodziny i może ona robić z nim, co jej się podoba, a więc także maltretować. Z drugiej strony państwo – za wyjątkiem nagłych, uzasadnionych przypadków - nie powinno nadużywać prawa do ingerencji. Chodzi więc o to, by zapisy nowej ustawy były precyzyjne, nie dawały pola do nadużyć, a tym samym oręża do rąk jej przeciwnikom.
Odbieranie dzieci to jest rzeczywiście delikatna sprawa i trzeba tu działać wyjątkowo ostrożnie. Rzecznik Praw Dziecka zaproponował, żeby zamiast „odbierać” napisać „zabezpieczać”, co lepiej oddaje ducha ustawy, natomiast sformułowanie „bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia” jest terminem kodeksowym. Nie ma żadnych wątpliwości, co oznacza i pytanie o to przez posłów PiS tylko ich ośmiesza, albo świadczy o złej woli. Zdarzały się jednak przypadki, media o tym informowały, że dziecko było odbierane rodzicom ze względu na ich trudną sytuację materialną i z tym się trudno pogodzić. Oznacza to porażkę systemu pomocy socjalnej. W takich sytuacjach powinny interweniować zupełnie inne służby i w inny sposób.
Za zakazem stosowania kar cielesnych, zadawania cierpień psychicznych i innych form poniżania dziecka, który w pełni popieram, nie idą sankcje (słusznie!), zatem jest to jedynie publiczne wyrażenie woli, wskazanie, co jest niedopuszczalne. Również w tym przypadku potrzebna byłaby jednak większa precyzja. Jeśli chodzi o kary cielesne, sprawa jest jasna, natomiast zadawanie cierpień psychicznych i inne formy poniżania można różnie interpretować. Granica między środkami pedagogicznymi stosowanymi przez rodziców a środkami przekraczającymi te granice jest dosyć delikatna. Np. czy dopuszczalna jest publiczna połajanka dziecka, która kończy się jego płaczem? Czy przypadkiem nie zostanie to zakwalifikowane jako poniżanie?
Myślę, że warto się jeszcze zastanowić nad kilkoma definicjami i poprawić pewne rzeczy, ale nie można rozmywać tego projektu, bo jest on bardzo potrzebny.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 10 marca 2010
Powrót do "Wiadomości" / Do góry