W Polsce żyje ok. 200 tys. osób narodowości niemieckiej, zaś w Niemczech co najmniej 1,5 mln (mówi się nawet o 2 mln) narodowości polskiej. W 1991 r. oba kraje podpisały Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, w którym stwierdzają m.in., że będą na swoich terytoriach chroniły tożsamość etniczną, kulturalną, językową i religijną grup narodowych oraz tworzyły warunki do wspierania tej tożsamości. W szczególności, będą sobie wzajemnie umożliwiać i ułatwiać podejmowanie działań na rzecz wspierania członków tych grup narodowych lub ich organizacji; dążyć do zapewnienia im odpowiednich możliwości nauczania języka ojczystego lub w języku ojczystym w publicznych placówkach oświatowych; popierać zakładanie i utrzymywanie własnych instytucji, organizacji lub stowarzyszeń oświatowych, kulturalnych i religijnych, które będą miały równoprawny dostęp do środków przekazu oraz będą mogły ubiegać się o pomoc publiczną.
Z Traktatu wynika więc, że obie mniejszości powinny być traktowane tak samo. Niestety, tak nie jest. W Polsce mamy kilkaset szkół i przedszkoli specjalnie dostosowanych do potrzeb mniejszości niemieckiej, w których naukę pobiera 32 tys. dzieci, tj. 80- 90% zainteresowanych. Rząd finansuje gazety w języku niemieckim. Przywilejem, niespotykanym w innych krajach, jest zwolnienie mniejszości narodowych z obowiązku przekraczania 5% progu wyborczego, dzięki czemu przedstawiciele mniejszości niemieckiej (tylko ona z tego przywileju korzysta) są od 18 lat obecni w Sejmie. Nakłady polskiego rządu na edukację, działalność społeczno-kulturalną mniejszości niemieckiej oraz dostęp do mediów wynoszą 15 600 tys. euro rocznie.
W Niemczech języka polskiego uczy się w szkołach publicznych 3,5- 4 tys. dzieci, tj. tylko 2% zainteresowanych. Wydatki rządu federalnego na edukację i na rzecz polskich organizacji wynoszą 1,5 mln euro, czyli są 10 razy mniejsze dla 10-krotnie liczniejszej diaspory polskiej. Organizacje polskie nie mają dostępu do mediów. Istnieje zatem wyraźna asymetria możliwości kultywowania tradycji narodowych przez mniejszości obu krajów.
Ze strony niemieckiej pada często argument, że edukacja, a także różne inne kwestie leżą w gestii landów i z nimi Polska powinna rozmawiać, ale przecież Traktat z 1991 r. został podpisany między rządami. Nie ma w nim mowy o landach.
Polacy mieszkający w Niemczech zwracają też uwagę na nie załatwione wciąż sprawy z przeszłości. Dekretem Goeringa z 1940 r. zlikwidowano prawny status mniejszości polskiej. Liczni obywatele niemieccy polskiego pochodzenia trafili wtedy do więzień, stracili życie lub zdrowie, skonfiskowano ich majątek. W Niemczech przeprowadzono wiele procesów rehabilitacyjnych osób, które były prześladowane, ale akurat nie działaczy polonijnych. Akt ich rehabilitacji byłby symboliczny, lecz niezwykle ważny. Z kolei odszkodowania za skonfiskowany majątek tylko częściowo zostały wypłacone.
Są też w stosunkach polsko-niemieckich problemy wprawdzie marginalne, ale niezwykle bulwersujące. Chodzi o zakaz rozmów po polsku rodzica z dzieckiem, gdy polsko-niemieckie małżeństwo się rozpadnie.
Przyszedł czas na uregulowanie tych wszystkich spraw i dobrze, że dialog na ten temat się rozpoczął. Niedawno odbyło się spotkanie przedstawicieli obu mniejszości i obu rządów w Berlinie oraz wspólne posiedzenie komisji spraw zagranicznych Sejmu i Bundestagu w Warszawie. Warto, by myślą przewodnią tych rozmów był art. 2 Traktatu, w którym strony polska i niemiecka „uznają mniejszości i równorzędne grupy za naturalny pomost między narodami polskim i niemieckim oraz ufają, że te mniejszości i grupy wnoszą cenny wkład do życia ich społeczeństw”. Tak już się dzieje, ten wkład jest widoczny, ale myślę, że ze strony polskiej mniejszości w Niemczech mógłby być jeszcze większy, gdyby jej potrzeby były lepiej dostrzegane i zaspokajane. Mam nadzieję, że tak będzie.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 17 marca 2010
Powrót do "Wiadomości" / Do góry