Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 14.02.11, 12:41 / Powrót

Senatowi nie grozi opanowanie przez celebrytów. Gwiazdy wolą zachować apolityczność

Czynni artyści czy sportowcy chcą zachować apolityczność. W momencie, gdy wejdą do Senatu, musieliby głosować w sprawach, które ulokowałyby ich po określonej stronie sceny politycznej, a po co to na przykład Adamowi Małyszowi - bez względu na to, za którą opcją się opowie, może utracić część kibiców. O tym, co zmieni wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Senatu, w rozmowie z Agatonem Kozińskim z dziennika "Polska" opowiada Marek Borowski.

Wystartuje Pan w tym roku w wyborach do Sejmu, czy Senatu?

Wygląda na to, że do Senatu - w jednym z czterech okręgów w Warszawie.

Czyli nie boi się Pan wprowadzonej niedawno zmiany w ordynacji, która wprowadza w wyborach do Senatu jednomandatowe okręgi? Teraz zwycięzca bierze wszystko.
Trudno, takie będą reguły gry, choć rzeczywiście bardziej mi odpowiadały dotychczasowe zasady wyłaniania senatorów, których przecież i tak się wybierało w wyborach personalnych. Wprawdzie przynależność partyjna miała znaczenie, ale jednak były sytuacje, w których przebijały się osoby ze znanymi nazwiskami.

Użył Pan liczby mnogiej, co jest chyba przesadą - ta zasada dotyczy tylko Włodzimierza Cimoszewicza.

Nie tylko - także np. Zbigniewa Romaszewskiego.

Przecież był kandydatem PiS-u.
Ale w Warszawie PiS nie zdobyłby mandatu senatorskiego, gdyby startował ktoś inny niż Romaszewski. Wprowadzenie jednomandatowych okręgów raczej niewiele zmieni. Osoby, które przy wyborach kierują się partyjną rekomendacją i tak będą to robić. Choć rozumiem, że Platformie Obywatelskiej zależało na tej ordynacji, bowiem chciała w ten sposób wywiązać się z obietnicy przedwyborczej. Nie udało jej się przeforsować tej zmiany przy wyborach do Sejmu - byłoby to zresztą złe rozwiązanie (mniejsze partie nie miałyby szans na zaistnienie, co zmniejszałoby reprezentatywność Sejmu). Senat pod tym względem jest "niegroźny".

Półtora roku temu opublikował Pan u nas tekst, w którym określił Senat "izbą czwartego czytania", zajmującą się tylko poprawianiem błędów posłów. Teraz nazywa Pan go "niegroźnym". Po co więc chce się Pan ubiegać o mandat senatora?
Po pierwsze napisałem wówczas także, że dopóki Sejm nie poprawi jakości legislacji, Senat jest potrzebny. A po drugie , Senat daje możliwość brania udziału w debacie publicznej - oczywiście, jeśli ma się coś do powiedzenia. Zdarza się także, że Senat wnosi wlasne inicjatywy ustawodawcze. Mimo wszystko to coś więcej niż tylko "izba czwartego czytania".

Ale cały czas mało. Jednomandatowe okręgi pozwolą podnieść jego jakość?
Byłoby lepiej, gdyby obowiązywały dwie tury głosowania. Taki system wymusiłby tworzenie koalicji po pierwszej turze, przez co sprzyjałby cywilizowaniu naszego życia politycznego. Natomiast jedna tura może dać przypadkowy wynik. Można będzie zostać senatorem z poparciem rzędu 22-23 proc. Natomiast w przypadku drugiej tury zwycięzca mógłby mieć poparcie rzędu nawet 80 proc. W takiej sytuacji jego mandat miałby całkowicie inną wagę. Niewykluczone, że PO zdecydowała się tak, a nie inaczej ułożyć ordynację wyborczą, wychodząc z założenia, że jako partia przewodząca sondażom w ten sposób zdobędzie najwięcej mandatów. Dopuszczając natomiast do drugiej tury ryzykowałaby tym, że będą się zawiązywać doraźne koalicje przeciw niej. Będą więc powstawać koalicje przedwyborcze, choć będą one trudniejsze, niż te po pierwszej turze w głosowaniu dwuturowym. Pojawi się więcej kandydatów niezależnych, choć liczyć się będą tylko ci najbardziej znani i poważani, a i to nie będzie im łatwo.

Po ostatnich wyborach samorządowych okazało się, że w wielu regionach są bardzo silni kandydaci niezwiązani z żadną partią - by wymienić choćby Rafała Dutkiewicza, Wojciecha Szczurka, czy Tadeusza Ferenca. Pojawiły się też głosy, że ci samorządowcy spróbują stworzyć własne listy w wyborach do parlamentu. Czy zmiana ordynacji pomoże im wejść do Senatu?
Przy poprzedniej byłoby im łatwiej. W każdym okręgu głosowało się na dwóch-trzech senatorów, w Warszawie było ich nawet czterech. W takiej sytuacji wyborca oddawał głos na kandydatów własnej partii, ale często też jeden krzyżyk stawiał przy osobie, które w czasie kampanii przedstawiła ciekawą koncepcję, czy też jej nazwisko dobrze się kojarzyło. Gdyby Dutkiewicz z grupą ambitnych samorządowców, stworzył własny obywatelski komitet wyborczy - zadziałałby właśnie ten mechanizm "ciekawego nazwiska". Mieliby także szanse, gdyby były dwie tury - kandydatowi apolitycznemu łatwiej zbudować koalicję ponad podziałami. Jednak w okręgach jednomandatowych w sytuacji, gdy obowiązuje jedna tura głosowania, może być im trudniej o sukces. Na pewno nowa ordynacja w jakiś sposób zmieni układ sił - ale trudno spodziewać się zmian zasadniczych.

Na pewno każdy senator będzie teraz bezpośrednio odpowiedzialny przed wyborcą.
To prawda. To jest zmiana istotna. Senator teraz nie będzie mógł się schować za plecami kolegów wybranych z tego samego okręgu. Jeśli będzie chciał być wybrany w następnej kadencji, to będzie musiał zabiegać o kontakt z wyborcami. Będzie zresztą o to łatwiej, gdyż znacznie zmniejszają się okręgi wyborcze, tak więc przez cztery lata będzie szansa spotkać się wręcz z każdym wyborcą. A senator, któremu to się uda, ma niemal gwarantowany wybór na następną kadencję. W ten sposób zresztą działa to w USA. Tamtejsi senatorowie wypracowali całe strategie i stworzyli specjalne techniki kontaktowania się z wyborcami. Oddzielna sprawa, że mają na to nieporównywalnie większe budżety niż senatorowie w Polsce. U nas za te pieniądze wiele zrobić się nie da. Trzeba nadrabiać ściskaniem rąk i pokazywaniem, gdzie się da, ale to mniej służy załatwianiu spraw ludzi.

A nie ma obawy, że wybory do Senatu zamienią się w konkurs popularności, a mandaty zdobędą najpopularniejsi w poszczególnych okręgach? A potem ławy senackie zapełnią się emerytowanymi piłkarzami i przebrzmiałymi gwiazdami programu "Big Brother".
Gdyby taka wizja sprawdziła się w 100 proc., byłby to koszmar. Ale nie boję się tego. Owszem, takie sytuacje się zdarzały, ale na szczęście rzadko. Gwiazdy najczęściej się nie kwapią do takich zajęć. Także dlatego, że czynni artyści czy sportowcy chcą zachować apolityczność. W momencie, gdy wejdą do Senatu, musieliby głosować w sprawach, które ulokowałyby ich po określonej stronie sceny politycznej, a po co to na przykład Adamowi Małyszowi - bez względu na to, za którą opcją się opowie, może utracić część kibiców. To dla gwiazd zbyt duże ryzyko - dlatego m.in. nie garną się gremialnie do polityki. Przecież mogli oni walczyć o mandaty w Senacie już teraz, a jednak nie było zbyt wielu chętnych.

Mimo to wybory w jednomandatowych okręgach zdają się być domeną polityków o temperamencie Janusza Palikota. Nowa ordynacja zmieni polską politykę?
Taki typ wyborów sprawia, że kandydaci mocniej szukają kontaktu z mediami. Nie ma bowiem szans, by wyborca postawił krzyżyk przy nazwisku, którego nie zna. Ale praca we własnym okręgu cały czas będzie ważna. Ktoś, kto postawi tylko na media, nie ma gwarancji sukcesu. W mediach łatwo zaistnieć ekscentrykom pokroju Palikota - ale taki sposób zachowań wiąże się z dużym elektoratem negatywnym. Lepiej więc stawiać na kontakt bezpośredni z wyborcą. Odwiedzać bazary, szkoły, przedszkola, domy kultury - wszędzie tam, gdzie spotykają się ludzie. To też dobry sposób na zdobycie lokalnej popularności. A cztery lata takiej pracy może się okazać skuteczniejsze niż brylowanie w telewizji. Podsumowując, mimo pewnych uwag krytycznych i wątpliwości, okręgi jednomandatowe dają szansę na lepszy Senat - pod "banalnym" warunkiem, że partie wysuną lub poprą kandydatów zarazem popularnych i kompetentnych.

Rozmawiał Agaton Koziński
14 lutego 2011

Powrót do "Wiadomości" / Do góry