Wymienia się dwa powody budżetowego przyspieszenia: kampanię wyborczą do parlamentu i prezydencję Polski w Unii Europejskiej. Jeżeli chodzi o kampanię wyborczą, to odbywa się ona co cztery lata, a nawet czasami co dwa, zawsze jesienią, i jakoś do tej pory nie przeszkadzało to w przyjęciu budżetu. Zatem gdyby to był jedyny powód budżetowego przyspieszenia, uznałbym go za niewystarczający.
Ważniejszy według mnie jest powód drugi, przy czym nie bez znaczenia jest też to, że oba występują jednocześnie. Nie do końca zdajemy sobie sprawę, jak ogromnego wysiłku ze strony całego rządu, wszystkich ministrów i urzędników wymaga to, by prezydencja była udana. Jeśli chcemy wnieść swój wkład do Unii, realizować podczas prezydencji własne priorytety, sprawić by o nas dobrze mówiono w Europie, ministrowie nie mogą działać na dwa fronty. Nie da się skutecznie rozwiązywać problemów europejskich, zajmować Partnerstwem Wschodnim, sprawami Białorusi itp. i być równocześnie do dyspozycji pracujących nad budżetem komisji sejmowych. Dlatego słuszne byłoby zrezygnowanie z prac nad budżetem w okresie największego zaangażowania polskiego rządu w prezydencję, gdy cała administracja będzie – a w każdym razie powinna być – skupiona na związanych z tym kwestiach organizacyjnych, logistycznych, merytorycznych. Chyba że nam nie zależy na opinii Europy i podobnie jak Węgrzy, czy Belgowie zadowolimy się prezydencją czysto formalną i nijaką. Myślę, że mamy większe ambicje.
Nie mam jeszcze projektu w ręku, nie mogę się więc wypowiadać na temat szczegółów, ale główne założenia makroekonomiczne są znane i nie budzą istotnych zastrzeżeń. Nie jest tak, jak twierdzi opozycja, że „rząd buja w obłokach” „obiecuje złote góry” i „próbuje bałamucić”. Zresztą co mają mówić, jak nie to, że wskaźniki są nierealistyczne, że nie planuje się cięć wydatków ze względu na wybory, a po wyborach będzie bolesna nowelizacja? Zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że nie ma żadnego tematu, który po podjęciu go przez rządzących nie zostałby bezpardonowo skrytykowany przez opozycję. Walka plemienna stała się już naszą specyfiką.
Trzeba pamiętać, że wszystkie tego rodzaju założenia są oceniane przez analityków rynkowych, którzy wcześniej prognozują, czego się można spodziewać w przyszłym roku. W dodatku są one częścią programu wyjścia z nadmiernego deficytu, który Polska musiała przedstawić UE, zatem tam też zostały przefiltrowane.
Można się spierać, czy wzrost gospodarczy wyniesie 4%, jak w projekcie, czy 3,8%, a może 4,2%. Propozycje mieszczą się jednak w granicach przyzwoitości.
Zresztą Ministerstwo Finansów, które opracowuje projekt budżetu, podstawowe założenia przyjmuje już w okolicach maja. To nie jest tak, że w październiku czy listopadzie wszyscy się do tego gwałtowanie zabierają. Ostateczna dyskusja, która odbywa się na posiedzeniu rządu z reguły we wrześniu, dotyczy wewnętrznych przesunięć. Generalnych założeń się nie rusza, bo to spowodowałoby przewrócenie całej konstrukcji.
Co do obiecanek wyborczych, to w sytuacji, gdy minister Rostowski zamierza ściąć deficyt o kilka punktów procentowych (kilkadziesiąt miliardów złotych), w ogóle trudno o nich mówić. Raczej obawiam się, że cięcia, to znaczy brak wzrostu, idą w niektórych dziedzinach za daleko. Dotyczy to zwłaszcza wydatków samorządowych, choć pewne ograniczenia mogą tam mieć miejsce.
Reasumując, uważam, że wcześniejsze uchwalenie budżetu jest możliwe i warto to zrobić. Nie może to jednak być czystą formalnością. Trzeba nad tym budżetem solidnie popracować, a gdyby zabrakło czasu, należy skrócić wakacje. Jeżeli po wyborach okaże się, że zmieniły się warunki makroekonomiczne, nowy rząd będzie mógł spokojnie, bez presji czasu, znowelizować ustawę.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 11 maja 2011
Powrót do "Wiadomości" / Do góry