Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 26.08.11, 11:18 / Powrót

Napieralski powinien być jak Linda

Zamiast labidzić, że Platforma nie chce rozmawiać z SLD, liderzy Sojuszu powinni powiedzieć: I tak nie mamy o czym z wami gadać - mówi w rozmowie z "Faktem" Marek Borowski.
Czy Grzegorz Napieralski to silny polityk? Lider SLD mówi, że jest atakowany, bo jest silny.
– Czy jest silny, to się okaże dopiero po wyborach. Albo SLD będzie w koalicji, albo nie. I w obu przypadkach lider pokaże na co go stać. W koalicji będzie musiał walczyć o postulaty lewicy. Jeśli zaś SLD nie będzie współrządzić, to rozgoryczenie w szeregach będzie duże i wtedy też trzeba będzie pokazać siłę. Może jeszcze większą.

Napieralski zapowiada, że po wyborach ustawią się do niego kolejki petentów. Tymczasem notowania SLD ledwie przekraczają próg wyborczy.
– A co innego miałby mówić? Przecież nie stanie na konwencji wyborczej i nie powie: "nie wiem co będzie, jesteśmy słabi, nie wiem, czy będą na nas głosować". Lider musi mówić, że jego partia wygra wybory (co czasem znaczy uzyskanie wyniku lepszego, niż się wszystkim wydaje) oraz że będą się do niego ustawiać kolejki, bo bez SLD Platformie nie uda się zmienić Polski.

Tymczasem Donald Tusk zakpił z siły Napieralskiego, proponując serię debat tylko PiS-owi. Ryszard Kalisz upomina się, że też chciałby podebatować.
– To niezłe zagranie marketingowe PO. Publiczne żalenie się w stylu: "jaki jestem biedny, nie chcą ze mną rozmawiać" tylko potwierdza, że ten odepchnięty jest mniej ważny. Lepiej byłoby zastosować zagranie w stylu Bogusława Lindy: "I tak nie mamy z wami o czym gadać".

Na konwencji SLD zabrakło Aleksandra Kwaśniewskiego. To kolejny błąd?
– Szkoda. Sojusz powinien korzystać z pomocy i poparcia doświadczonych polityków lewicy, a przede wszystkim powinien mieć takich ludzi w swoich szeregach. Byłoby lepiej, gdyby lewica była szersza – nie tylko o Kwaśniewskiego.

Tymczasem wielu ludzi lewicy pojawiło się np. na listach PO lub przy boku Palikota. Na czym polega problem lewicy, że tak wiele osób od niej uciekło?
– Właśnie na tym, że nie potrafi zagospodarować indywidualności. Wiem, że wielu ludzi w SLD i wokół niego zaczyna dostrzegać ten problem.

Leszek Miller powiedział, że wiele osób uciekło nie tyle od SLD, co od pana. Np. Rosati czy Pinior. To ludzie, którzy byli związani z SDPL–em.
– SDPL nie startuje w tych wyborach, więc ludzie szukają własnej drogi, ale na ogół nie trafiają do SLD.

Leszek Miller ma do pana chyba głęboki żal.
– To jest cyniczna gra, która ma na celu odwrócenie uwagi od tego, że to za jego rządów popularność SLD tak spadła. Miller do dziś głosi, że przyczyną problemów SLD jest powstanie SDPL–u. Tymczasem SDPL powstał, jak Sojusz miał 9-procentowe poparcie. Doceniam zasługi Millera we wprowadzaniu Polski do UE. W innych dziedzinach po prostu mu nie wyszło, ale nie chce się do tego przyznać.

A pan nie czuje się odpowiedzialny za dzisiejszą słabość lewicy?
– Czułbym się, gdybym nic nie robił, aby ten stan zmienić. Podejmowałem jednak szereg prób, żeby było inaczej. Powołałem do życia SDPL. Projekt miał szanse, ale w końcu nie rozwinął się. Podjąłem próbę stworzenia Lewicy i Demokratów. To była bardzo dobra i obiecująca próba. Niestety, liderzy SLD zmarnowali tę szansę. Żal serce ściska. Gdyby LiD istniał nadal, wszystkie duże nazwiska lewicy byłyby dziś w nim. To byłaby zupełnie inna formacja. O dużej wiarygodności i sile oddziaływania. Teraz ci ludzie szukają innego pola do działania, bo z SLD chemii nie czuli. Nie tracę jednak nadziei, że jeszcze się wszyscy spotkamy w jednej formacji.

Czyje interesy reprezentuje dziś SLD? Mniejszości seksualnych?
– Jeśli chodzi o politykę socjalną, to w programie Sojuszu jest sporo haseł i pomysłów skierowanych do ludzi przeciętnie i słabo zarabiających, do bezrobotnych, do wykluczonych. Sojusz chce reprezentować ich interesy.

Słabo to wychodzi.
– To jest problem. Sojusz nie ma pomysłu, jak dotrzeć do tych ludzi i przekonać ich, że występuje w ich interesie. Sojuszowi ciągle pamięta się cięcia, likwidację ulg i skrócenie urlopów macierzyńskich. Jeśli SLD uda się zdobyć władzę i będzie zabiegał konsekwentnie o te grupy, może uda się je przekonać, że jest partią reprezentującą ludzi słabszych. Sam program tego nie załatwi.

Tym bardziej, że ten program to koncert życzeń, bez wskazania źródeł finansowania obietnic. Już Leszek Miller obiecywał gruszki na wierzbie. Dziś Napieralski robi ten sam błąd.
– Partia to program, ludzie i wizerunek. SLD program ma i widać, że włożono w niego sporo pracy. Jeśli chodzi o ludzi, to tu nie wszystko wiadomo. Może Sojusz chowa gdzieś na zapleczu osoby, które mogłyby pełnić funkcje ministerialne, ale ich nie ujawnia. To osłabia oddziaływanie na wyborcę, który chciałby wiedzieć, kto miałby rządzić. Podobnie robi PiS, które nic nie ujawnia. Przeczytałem program SLD i póki co, to jest najbardziej rozbudowana oferta dla wyborców. PiS ma program: po wyborach wam pokażemy. PO programu nie potrzebuje. Mówią za nią dokonania, błędy i ludzie, którzy rządzą.

Napieralski zapowiada, że nie da ruszyć KRUS, Karty Nauczyciela, publiczne przedszkola będą bezpłatne, podręczniki szkolne będzie można ściągać z internetu, a PKB będzie rosnąć w tempie 3,5–7 proc. Do tego refundacja antykoncepcji, wyższa płaca minimalna. I jeszcze załata dziurę budżetową. Cudotwórca po prostu.
– To jest kwestia wiarygodności. Wszystkie partie już rządziły i miały jakieś programy, a potem robiły co innego. PiS przed wyborami deklarował się jako partia prosocjalna, która pochyla się nad biednymi. Gdy tylko doszło do władzy, obniżyło podatki dla najbogatszych, składkę rentową, z
czego najwięcej skorzystali ci, co płacili większą, wprowadziło podwójne becikowe i ulgę prorodzinną, z której biedni nie mogą skorzystać, bo nie mają jej od czego odpisać. W Polsce partie mają dużą łatwość pisania programu, o którym zapominają zaraz po wyborach. Z tego powodu tak wiele osób nie głosuje, bo po prostu nie wierzą partiom. Z drugiej strony przywykli, że tak się dzieje i coraz mniejszą uwagę przywiązują do programów.

Wspomniał pan o wiarygodności. I tu znów zgrzyt. SLD niby chce walczyć o prawa kobiet, ale nie mógł się porozumieć z Wandą Nowicką, itd.
– To utrudnia ofensywną kampanię. SLD ciężej będzie przekonać, że walczy np. o prawa kobiet.

Wyobraża pan sobie koalicję SLD z PiS–em?
– Z wielką trudnością, ale kiedyś nie uwierzyłbym, że Andrzej Lepper mógłby być wicepremierem, a był. Jak władza zapachnie, a jedyną możliwością zdobycia jej będzie koalicja z PiS, to doły partyjne jej zażądają – tako rzecze Leszek Miller.

Startuje pan do Senatu. Popiera pana PO i SLD. Sprytne.
– Taki sprytny to ja nie jestem. To raczej wynik mojego sposobu uprawiania polityki. Zawsze starałem się zachowywać umiar i obiektywizm. Wobec wszystkich stosowałem życzliwość i zasadę zaufania. SLD wie, że moje poglądy na prawa człowieka, mój światopogląd nie zmieniły się. I w tych sprawach może liczyć na moje poparcie. Platforma wie, że jeśli PO robi sensowne rzeczy, np. podejmuje decyzje, które skutecznie chronią nas przed skutkami kryzysu, to ja takie decyzje publicznie popieram. Dlatego PO popiera teraz mnie. Żadnego cyrografu z nikim nie podpisywałem. Myślę, że te partie wiedzą, że będę zachowywał się tak, jak dotychczas – z rozwagą i odpowiedzialnością. No i przyzwoicie.
Rozmawiała Dorota Łosiewicz
"Fakt" - 26 sierpnia 2011

Powrót do "Wiadomości" / Do góry