Abstrahując od pana Kaplera i tego czy dobrze wykonał swoje zadanie, czy nie, zastanawiałem się nad tym, jak w ogóle wynagradzać menedżerów, których się zatrudnia do wielkiej inwestycji, czy też innego wielkiego zadania - np. organizacji czegoś. Zadania, którego wykonanie trwa rok, dwa czy trzy lata, a potem się kończy. Wiadomo, że w sumie trzeba im zapłacić spore pieniądze. Nie może to być miesięcznie przeciętna krajowa. Jeżeli przyjmiemy, że prezes NBP zarabia 40-50 tys. zł, prezes banku (nie Narodowego) 200 tys. zł, a prezes spółki niepaństwowej 100 i więcej tysięcy złotych, to nie zdziwiłbym się, gdyby zatrudniono pana Kaplera i powiedziano mu tak: będzie pan dostawał 40 tys. zł miesięcznie przez 3 lata. Załóżmy sytuację, że wykonanie jest kiepskie, ale on już pieniądze pobrał. W związku z tym lepsze jest rozwiązanie, kiedy się mówi inaczej: będzie pan dostawał 25 tys. miesięcznie, a 15 tys. zł razy liczba miesięcy przepracowanych czy zakontraktowanych to będzie pańska premia. Oczywiście, ona wyniesie 500 tys. zł, ale czy to jest grzech? Nie. To jest właśnie lepsze rozwiązanie. Pod jednym warunkiem – że faktycznie będą ustalone kryteria. To znaczy on może te dodatkowe pieniądze dostać, ale nie musi. Może otrzymać mniej w zależności od tego, jak ocenimy wykonanie tej pracy. Tak więc sama kwota premii mnie nie porusza, bo uważam, że lepiej, iż tak to ustalono niż gdyby mu płacono miesiąc w miesiąc 40 tys. zł. Natomiast teraz zaczyna się, i to rzeczywiście może budzić wątpliwości i sprzeciw, dochodzenie przy pomocy prawników, jak mu tej premii nie wypłacić i czy w kontrakcie zapisano jakieś warunki. Muszę powiedzieć, że to jest dziwne. Trzeba było te warunki zapisać.
Powrót do "Wiadomości" / Do góry