Bardzo dobrze rozumiem frustrację związaną z umorzeniem przez prokuraturę śledztwa w sprawie raportu Macierewicza o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Raport w wielu miejscach okazał się nieprawdziwy, szkodliwy i naruszał dobra osobiste wielu ludzi i instytucji. Krótko mówiąc, był taki jak wszystko, do czego zabiera się Antoni Macierewicz, że przypomnę tylko brzemienną w skutki lustrację agentów z 1992 r. czy aktualnie wystawianą przez niego wraz z zespołem żenującą tragifarsę na temat katastrofy smoleńskiej. Jak mówi ludowe porzekadło - ten typ tak ma.
Oczywiście to nie znaczy, że mamy przechodzić nad tym do porządku dziennego. Zwykłe poczucie sprawiedliwości każe zapytać: czy człowiek, który ujawnia tajemnice istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa publicznego i niesłusznie pomawia wielu ludzi o czyny niegodne, ma pozostać bezkarny? Prokuratura - wprawdzie z ubolewaniem - stwierdziła, że nie może postawić zarzutów, bo raport to nie dokument, Macierewicz to nie funkcjonariusz publiczny, a kłamstwa były nieumyślne.
Takie stanowisko wzbudziło zdumienie i protesty, ale nieraz już się przekonaliśmy, że litera prawa jest niekiedy sprzeczna z potocznymi wyobrażeniami i definicjami. Sprawdźmy zatem, czy tak jest i tym razem.
Na pierwszy ogień weźmy kwestię funkcjonariusza publicznego. Art. 115 par. 19 kodeksu karnego stwierdza, że funkcjonariuszem publicznym jest m.in. "osoba będąca pracownikiem administracji rządowej". Niewątpliwie Antoni Macierewicz, będąc wiceministrem obrony narodowej, spełniał to kryterium. Mało tego. Art. 115 par. 19 kk informuje, że "osobą pełniącą funkcję publiczną jest funkcjonariusz publiczny a także inna osoba, której uprawnienia i obowiązki w zakresie działalności publicznej są określone lub uznane przez ustawę ".
Likwidacja WSI i weryfikacja pracowników tych służb była, co oczywiste, działalnością publiczną, a uprawnienia i obowiązki Macierewicza jako przewodniczącego Komisji Likwidacyjnej i Weryfikacyjnej dość szczegółowo i w kilku artykułach (art. 58, 61, 62, 63) określała ustawa z dnia 9 czerwca 2006 r. "Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego itd." Był więc Macierewicz funkcjonariuszem publicznym wykonującym funkcję publiczną określoną w ustawie. Twierdzenie prokuratury, że nie jest funkcjonariuszem publicznym ten, kto nie pobiera za swą działalność wynagrodzenia, być może jest zasadne (choć dziwaczne), tyle że nie dotyczy Antoniego Macierewicza, który przecież nie trudził się społecznie. W tym czasie pobierał bowiem wynagrodzenie wiceministra obrony narodowej, które dawało mu materialne zabezpieczenie na czas zajmowania się likwidacją WSI i weryfikacją ich pracowników.
Przejdźmy teraz do tezy prokuratury, iż raport nie jest dokumentem, lecz jedynie opisem analitycznym. Wspomniany już art. 115 kk, par. 14 definiuje dokument jako "zapisany nośnik informacji który ze względu na zawartą w nim treść stanowi dowód prawa, stosunku prawnego lub okoliczności mającej znaczenie prawne". Można się zgodzić, że raport nie dowodzi niczyjego prawa do czegokolwiek ani nie tworzy stosunku prawnego, ale z całą pewnością opisuje okoliczności "mające znaczenie prawne". Raport stawia wielu osobom zarzut postępowania niezgodnego z prawem albo stygmatyzuje je, co mogło stać się podstawą np. do zwolnienia takiej osoby z pracy bądź odmowy zatrudnienia.
Argumenty powyższe wskazują, że przesłanki, jakimi kierowała się prokuratura, umarzając śledztwo, były co najmniej wątpliwe, a uzasadnienie tej decyzji karkołomne. W tej sprawie wypowie się jeszcze sąd rozpatrujący zażalenie na umorzenie, poczekajmy zatem na jego decyzję.
W tym kontekście pojawia się wniosek o powołanie komisji śledczej. Mam poważne wątpliwości, czy byłoby to działanie skuteczne. Gdyby prokuratura uznała zarzuty wobec Antoniego Macierewicza za bezpodstawne, czyli pozytywnie oceniła jego działalność - komisja mogłaby się okazać przydatna, pokazując, że w rzeczywistości było inaczej. Prokuratura musiałaby rozważyć argumenty komisji i być może zmienić ocenę pozytywną na negatywną, a w konsekwencji postawić Macierewiczowi zarzuty i skierować sprawę do sądu. Problem jednak w tym, że prokuratura - jak wynika z doniesień prasowych - oceniła działalność Macierewicza wysoce negatywnie (podawał nieprawdziwe informacje, przekroczył uprawnienia, działał na szkodę interesu publicznego i prywatnego, nie dopełnił obowiązku rzetelności i staranności). Cóż więcej może ustalić komisja śledcza? Kłopot polega na tym, że prokuratura, formułując te wszystkie negatywne oceny działalności Macierewicza, uważa, że z powodów wyżej omówionych nie może on stanąć przed sądem. Stanowisko to osobiście uważam za błędne, ale nawet komisja go nie zmieni. Komisja nie może też ominąć prokuratury przez skierowanie sprawy do Trybunału Stanu, bo Antoni Macierewicz nie był członkiem Rady Ministrów. W tym stanie rzeczy posiedzenia komisji byłyby jedną wielką awanturą, a jej wiarygodność osłabiłby fakt, że wynik będzie z góry wiadomy, wystarczy spisać zarzuty z uzasadnienia prokuratury.
Dlatego moim zdaniem nie ma wyjścia - trzeba cierpliwie czekać na rozpatrzenie zażalenia przez sąd.
A tymczasem, nie czekając na decyzję sądu i bez względu na jej treść, wszystkie ugrupowania polityczne, które nie godzą się na metody stosowane przez Macierewicza w jego politycznej działalności, powinny oświadczyć publicznie, że teraz i w przyszłości sprzeciwiać się będą sprawowaniu przez tego polityka jakichkolwiek funkcji parlamentarnych pochodzących z wyboru, jego udziałowi w komisjach specjalnych i nadzwyczajnych oraz reprezentowaniu parlamentu w jakiejkolwiek formie. Antoniemu Macierewiczowi należy się po prostu polityczna banicja.
"Gazeta Wyborcza" - 21 stycznia 2014
Powrót do "Wiadomości" / Do góry