Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wiadomości / 16.10.02, 10:57 / Powrót

Budżet 2003 r.

Sejm skierował do Komisji Finansów Publicznych projekt ustawy budżetowej na 2003 r. Opozycja skrytykowała zarówno założenia makroekonomiczne budżetu, zwłaszcza wzrost gospodarczy na poziomie 3,5 proc., jak i zaplanowane tempo prac nad ustawą. Komentarz Marka Borowskiego: - Zakładane w budżecie wielkości makroekonomiczne: inflacja, wzrost gospodarczy zadłużenie publiczne - są ze sobą powiązane. Nie planuje się oddzielnie każdej z nich, tylko łączy je za pomocą pewnych modeli matematycznych. Nie są więc, jak twierdzą niektórzy, "wzięte z sufitu". Natomiast czyniąc te założenia można być bardziej lub mniej konserwatywnym, to znaczy wybrać z dwóch możliwych, realnych wskaźników nieco bardziej lub nieco mniej optymistyczny. Poprzedni wicepremier i minister finansów, Pan profesor Marek Belka, był bardziej konserwatywny i mniej optymistyczny niż jego następca, prof. Grzegorz Kołodko, i na tym to polega. Jeśli ktoś twierdzi, że 3,5 proc. wzrostu w przyszłym roku to fikcja, to albo ma złą wolę, albo się na tym nie zna. Można mówić, że budżet jest napięty, ryzykowny, ale nie że jest wzięty z sufitu. Grzegorz Kołodko nie jest zresztą w swych optymistycznych prognozach odosobniony. Jedna z gazet opublikowała niedawno opinie dziewięciu analityków bankowych. Czterech przewiduje przyszłoroczny wzrost na poziomie 3-4 proc. Warto przypomnieć, że minister Belka, mimo iż był w założeniach budżetowych swojego autorstwa konserwatywny, również spotkał się z surową krytyką wielu analityków za rzekomo nadmierny optymizm. Są to często ci sami ekonomiści, którzy dziś krytykują Grzegorza Kołodkę. Myślę, że nie chcieliby, żeby wyciągać ich ówczesne opinie. Minister Kołodko nie jest żadnym "szalonym profesorem", jak niektórzy usiłują go przedstawić. Był ministrem finansów w latach 1994, 1995, 1996 i na początku 1997 r. Wtedy jego prognozy się sprawdzały, dlatego o przyszłoroczny budżet też byłbym spokojny. Sejmowa debata budżetowa była zresztą znacznie spokojniejsza niż można się było spodziewać po pierwszych reakcjach. Po prostu, gdy posłowie wczytali się w rachunki, okazało się, że nie są one takie złe. Co do tempa pracy, to przyjęte w tym roku terminy niewiele odbiegają od ubiegłorocznych. Tyle, że w ubiegłym roku budżet został złożony znacznie później, po 30 września, więc i później go uchwalono. W ostatniej kadencji zresztą tylko raz udało się rządowi złożyć budżet w konstytucyjnym terminie, czyli do 30 września. A przecież po coś ten termin jest. Świadomie wstawiliśmy go do konstytucji. Chodzi o to, aby można było tak zorganizować prace Sejmu, żeby każdy rząd wkraczał w następny rok już z gotowym budżetem. Do tej pory to się nie udawało. Mam nadzieję, że teraz się uda. Jeżeli jednak powstaną jakieś ważne przeszkody, problemy, które wymagają wyjaśnień i prace się przedłużą, to trudno. Nie zamierzamy robić z terminu 31 grudnia fetyszu.

Powrót do "Wiadomości" / Do góry