W badaniu zapytano o uczestnictwo w marszu. „Tak, wziąłem udział” odpowiedziało – uwaga! – 3 proc. pytanych. Przy 30 mln dorosłych Polaków daje to 900 tys. uczestników! Tylu, oczywiście, nie było. Mamy tu do czynienia ze znanym zjawiskiem „podczepiania się pod sukces”. Gdy instytuty sondażowe niedługo po wyborach pytają: „Na którą partię pan/pani głosował(a)”, okazuje się, że do głosowania na partię zwycięską przyznaje się o 30 proc. osób więcej, niż podała PKW, a na przegraną – wyraźnie mniej niż w rzeczywistości. Tak to już jest, że ludzie wolą raczej zaliczać się do tych, co mieli rację albo okazali się zwycięzcami, niż do tych, co się mylili lub przegrali. Jednak bez względu na to, czy pomniejszymy liczbę deklaracji o udziale w marszu o 30 proc. czy nawet o 40 proc. – liczba rzeczywistych uczestników wyniesie co najmniej 500 tys.! Ale to nie wszystko.
Te ustalenia pozwolą wreszcie właściwie interpretować podawaną przez TVPiS liczbę opozycyjnych demonstrantów. Wystarczy ją pomnożyć przez określony współczynnik. Dla TVPiS współczynnik ten wynosi 10 i od teraz zwany będzie współczynnikiem Holeckiej. Tak więc, drogi Czytelniku, od dziś zamiast rzucać kapciem w telewizor – użyj współczynnika. I spoko.
Obiecałem sobie nie wypowiadać się więcej na temat wspólnej listy, bo w końcu jak długo można przekonywać do rzeczy oczywistych. Tłumaczyłem, że jeśli pogoda jest burzowa, a nie chcesz zmoknąć, to są tylko dwie drogi: albo siedź w domu, albo wychodząc, weź parasol. Na to usłyszałem, że jest Trzecia Droga: wychodzimy bez parasola, bo na pewno nie będzie padać. Minęło parę miesięcy i już nie tylko pada, ale zaczyna solidnie lać. Mimo to nadal bym milczał, gdyby nie ostatnie wypowiedzi Szymona Hołowni w sprawie systemu D’Hondta i wspólnej listy. O systemie D’Hondta (cyt. za Onetem): „Wcale nie promuje najsilniejszego. Chodzi o to, żeby tworzyć jak najwięcej list, przekraczających 15 proc., a najlepiej 17–18 proc.”. W swoich założeniach Trzecia Droga miała być tym silnym środkiem (17–18 proc.), co gwarantowało opozycji zwycięstwo. No właśnie – miała być. Czy p. Hołownia nie widzi, że o takim poparciu Trzecia Droga może już tylko pomarzyć? Że obecnie szczytem marzeń jest utrzymanie głowy ponad powierzchnią wody, czyli ponad 8-proc. progiem?! A co będzie, jak i to się nie uda?
Po tej oderwanej od rzeczywistości argumentacji Szymon Hołownia ironizuje, że „Ci, którzy głoszą jedną listę (…), nigdy nie położyli na stole konkretnej propozycji”. Byłem jednym z pierwszych, który głosił potrzebę jednej listy. Pogląd ten prezentowałem w radiu, telewizji i gazetach. Zaproponowałem jednocześnie taki system układania list wyborczych do Sejmu, aby wyborcy PL2050 i PSL nie mieli problemu z odnalezieniem kandydata swojej partii na wspólnej liście, a jednocześnie aby było jasne, że wspólna lista nie oznacza, że PL2050 i PSL rezygnują z własnego programu. Mało tego: ten system gwarantował obu tym partiom – zresztą kosztem KO – więcej mandatów w Sejmie, niż gdyby startowały osobno.
Wszystko to było przedmiotem publicznej ożywionej dyskusji w licznych mediach. Można było wziąć tę propozycję albo opracować własną i pozytywnie odpowiedzieć na apel Tuska o wspólną listę, można też było a priori odrzucić tę ideę, jak to faktycznie liderzy PL2050 i PSL uczynili.
Panie Szymonie, Panie Władysławie – larum grają! Porzućcie złudzenia, myślcie pragmatycznie – jeszcze nie jest za późno!
Polityka 30.2023 (3423) z dnia 18.07.2023
Powrót do "Wiadomości" / Do góry