Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 13.07.05, 12:15 / Powrót

Wywiad Marka Borowskiego dla PAP

PAP: Ostatnie sondaże pokazują bardzo gwałtowny spadek poparcia dla pańskiej kandydatury, po wejściu do gry Włodzimierza Cimoszewicza. Czy spodziewał się Pan takiego obrotu sprawy?

M.B.: Spodziewałem się tego, że Cimoszewicz wróci do gry i że wtedy moje notowania spadną. Może aż takiego spadku się nie spodziewałem. Ale kampania, która została przeprowadzona przed powrotem Włodzimierza Cimoszewicza do gry, była bardzo specyficzna i trochę nadmuchała poparcie dla niego. To musiało się odbyć moim kosztem.

PAP: Jakie są pańskie atuty, których nie posiada Cimoszewicz? Dlaczego to na Pana ludzie powinni zagłosować?

M.B.: Czy coś jest atutem, czy nie Î ocenią wyborcy. Mogę tylko mówić o tym, czym się różnimy. Ja mam trochę inny życiorys niż Włodzimierz Cimoszewicz. Natomiast po 1989 r. on miał może więcej doświadczeń wynikających z pełnienia różnych funkcji - ostatnio ministra spraw zagranicznych. Ja z kolei mam więcej doświadczenia w pracy parlamentarnej i w pracy z ludźmi, choć też sprawowałem wysokie funkcje.

Te inne doświadczenia rzutują na koncepcję prezydentury. Uważam, że kolejny prezydent powinien się bardziej skoncentrować na sprawach wewnętrznych, a ja jestem do tego przygotowany. Dziś w Polsce główny problem polityczny wynika bowiem z tego, że mamy nadpsute państwo i poważne problemy z bezrobociem.

Po drugie wyzwaniem tej prezydentury, jeśli ma być lewicowa, będą umiejętności koncyliacyjne. Jeśli rząd będzie prawicowy, na co się zanosi, a prezydent lewicowy, to kwestia umiejętności współżycia będzie szalenie ważna. Ja mam opinię człowieka koncyliacyjnego, który ma swoje poglądy, nie ukrywa ich, wiadomo czego można się po nim spodziewać, ale też wiadomo, że można z nim rozmawiać, nawet jeśli jest się z innej opcji. Uważam to za cechę istotną w obecnej sytuacji.

PAP: A Włodzimierz Cimoszewicz też posiada ten atut, czy nie?

M.B.: To wyborcy ocenią. Ja mogę mówić o sobie i za mną stoją twarde dowody - gdy przez 30 miesięcy byłem marszałkiem Sejmu - w Prezydium, gdzie były różne opcje polityczne, żadna decyzja nie zapadła większością głosów ani moją autorytarną decyzją, choć mogłem takie podejmować. Wszystko konsultowałem i doprowadzałem do porozumienia.

PAP: Czy bierze Pan pod uwagę wycofanie się z kandydowania na rzecz Cimoszewicza przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, gdyby pojawiło się zagrożenie, że kandydat lewicy nie wejdzie do drugiej tury?

M.B.: Ja już to powiedziałem i powtórzę: jestem człowiekiem odpowiedzialnym, wiem gdzie jest mój przeciwnik. Włodzimierz Cimoszewicz jest moim konkurentem, a nie przeciwnikiem. Przeciwnikami są kandydaci prawicy i nie zrobię niczego, co ułatwiłoby im zdobycie fotela prezydenckiego.

PAP: Gdyby Cimoszewicz wszedł do drugiej tury, z którymś z prawicowych kandydatów, to poparłby go Pan w drugiej turze?

M.B.: W tej sprawie mam pewien kłopot. Kiedy marszałek Cimoszewicz wchodził do gry, na pytanie czemu się na to zdecydował, odpowiedział, że przyglądając się kandydatom, stwierdził, że nie ma na kogo głosować. Nie powiem, żeby mnie ucieszył tą wypowiedzią; uważam ją za niefortunną.

Ale ja kieruję się zasadami, a nie emocjami. I dlatego chcę powiedzieć, że oczywiście jeśli w drugiej turze znajdzie się Włodzimierz Cimoszewicz i kandydat prawicy, to poprę i wezwę do poparcia Cimoszewicza.

PAP: Czy możliwe jest jeszcze przed wyborami nawiązanie przez was współpracy z SLD?

M.B.: Nie widzę takiej możliwości. Zmiany w SLD nastąpiły za późno. My do nich wzywaliśmy wcześniej. Reakcje oczywiście były negatywne. Wreszcie dokonano tych zmian, ale jeszcze nie wiadomo, jak to się skończy.

PAP: A po wyborach?

M.B.: Okres rozbicia na lewicy chcemy stopniowo likwidować po wyborach. Ale po pierwsze, musi być dokonana ocena przyczyn klęski, a tego nadal nie ma. Przeciwnie, pojawiają się zachowania i wypowiedzi, świadczące, że w sposobie myślenia działaczy SLD niewiele się zmieniło. Po drugie, listy wyborcze SLD muszą zostać oczyszczone z osób, odpowiedzialnych za porażkę i tolerujących nieprawidłowości. Po trzecie ci, którzy zostaną wybrani, muszą mieć wolę zmian. Ja mam taką wolę. Misją SdPl nie było dokonanie rozłamu, a następnie żeglowanie samemu przez wieki. Naszą misją była naprawa lewicy, wygonienie z niej upiorów, oczyszczenie, zlikwidowanie patologii, zablokowanie możliwości ich powrotu. Jeśli to się dokona we wszystkich nurtach lewicowych, to droga do porozumienia będzie otwarta. Ale jak szybko to nastąpi, dziś trudno powiedzieć.

PAP: Kandydatów do Senatu wystawicie wspólnie z SLD?

M.B.: SdPl stoi na stanowisku, że porozumienia muszą być zawierane na poziomie lokalnym. Spotykaliśmy się na poziomie ogólnokrajowym, tylko niewiele z tego wynikło, bo ja nawet nie znam tych kandydatów. Umowa polega na tym, że rozmawiamy lokalnie o ewentualnym wystawianiu w okręgach tzw. wspólnych kandydatów.

PAP: Ostatnie sondaże nie dają Socjaldemokracji szansy na wejście do parlamentu. Czy bierze Pan pod uwagę taki scenariusz?

M.B.: Nie biorę. Zresztą ostatni sondaż CBOS jest już lepszy. Nie możemy działać w cieniu sondaży.

PAP: Czy wychodząc z SLD i zakładając SdPl, liczył Pan na większy sukces?

M.B.: Liczyłem na to, że możemy osiągnąć 8-10 proc. i nadal uważam, że to jest realne.

PAP: Takiego wyniku spodziewa się Pan w wyborach do parlamentu?

M.B.: Właśnie takiego - 8-10 proc.

PAP: Z którymi ugrupowaniami dopuszcza Pan współpracę w przyszłym parlamencie?

M.B.: Jeśli chodzi o SLD, to nie wiadomo, w co on się "przepoczwarzy", bo cały czas ten proces tam trwa. Więc współpraca z SLD po wyborach będzie możliwa, jeśli udowodni on, że stanowi nową jakość. Chodzi o rozliczenie się z przeszłością, ale także o ludzi. Jeżeli znowu na listach, a potem w Sejmie, będą ci sami "baronowie", którzy hamowali przemiany, liderzy, którzy pogrążyli SLD, to pewnie będzie trudno o porozumienie. Choć w konkretnych sprawach można się porozumiewać i już dziś do tego dochodzi.

Sporo nas łączy z Partią Demokratyczną, choć w programie gospodarczym jest trochę rozbieżności - oni się nagle opowiedzieli za podatkiem liniowym.

PAP: A co z PSL, Samoobroną?

M.B.: Z Samoobroną nie. A PSL jest partią zmienną - kiedyś bardziej chłopsko-lewicowa, potem - chłopsko-prawicowa. Więc to zależy od PSL - ja z nimi współpracowałem parokrotnie. Dodam, że nie byłem zwolennikiem zrywania koalicji SLD z PSL w 2003 r.; zresztą w grupie liderów SLD byłem w tym odosobniony.

PAP: A LPR, PiS?

M.B.: O LPR w ogóle nie mówmy. Nie ma o czym mówić. Jeżeli chodzi o PiS - też nie. PiS jest zwolennikiem daleko idących zmian konstytucyjnych, pewnego autorytaryzmu w rządzeniu krajem. Jest też niebezpieczny jeśli chodzi o nasze stosunki zagraniczne - ta partia gotowa jest skłócić nas i z Niemcami i z Rosją. Natomiast zawsze jesteśmy gotowi popierać wysuwane przez PiS rozsądne propozycje zmierzające do naprawy państwa i likwidacji patologii. Na lewicy jesteśmy jedynym ugrupowaniem, które tak twardo walczy o naprawę państwa. W tej dziedzinie szukamy sojuszników wszędzie.

PAP: A PO? Krytycznie się Pan do niej ostatnio odnosi. Czy to teraz główny przeciwnik dla SdPl?

M.B.: Krytycznie się odnoszę do programu PO. To program neoliberalny, moim zdaniem nieprzemyślany. Jeżeli to jest program oparty na 3 razy 15 (podatek PIT, CIT i VAT - PAP), to bardzo przepraszam, ale on jest zły. Zresztą, moim zdaniem, Platforma sobie z tego zdaje sprawę, ale nie wie już, jak z tego wyjść. Wadą programów prawicowych jest lekceważenie przyszłości. Oni się skupiają na rozliczeniach, szukaniu winnych. SdPl, poza naprawą państwa, koncentruje się na nowej szkole, postępie technologicznym Î na przyszłości.

PAP: Ale czy widzicie jakieś pola współpracy z PO, czy nie?

M.B.: Oczywiście, że widzimy. Chodzi np. o działania na rzecz rozwoju przedsiębiorczości.

PAP: Czy jest Pan za likwidacją Rady Polityki Pieniężnej i Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji?

M.B.: Likwidacja RPP to absurd. A jeśli chodzi o KRRiT - ona jest absolutnie polityczna. Ale takie ciało musi istnieć, by strzec ładu w eterze, tylko trzeba je maksymalnie odpolitycznić. Można np. pokusić się o to, by członków KRRiT Sejm wybierał większą niż bezwzględna większością, np. 60 proc. głosów.

PAP: Czy jako prezydent podpisałby Pan liberalizację ustawy antyaborcyjnej?

M.B.: Podpisałbym. Celem powinno być to, żeby aborcji było jak najmniej. Powinien on być osiągany poprzez wprowadzenie edukacji seksualnej, łatwą dostępność środków antykoncepcyjnych oraz wprowadzenie instytucji rozmowy np. psychologów, lekarzy z kobietą, która chce usunąć ciążę.

PAP: A ustawę o eutanazji - podpisałby Pan?

M.B.: Nie, nie podpisałbym takiej ustawy, wezwałbym najpierw do dyskusji publicznej na ten temat.

PAP: Czy jest Pan za legalizacją związków homoseksulanych?

M.B.: Tak, ale nie mówimy tu o małżeństwach, nie mówimy także o adopcji dzieci.

PAP: A więc 9 października, w dniu wyborów prezydenckich, Pańskie nazwisko znajdzie się na liście kandydatów?

M.B.: Moją intencją jest, aby się znalazło, ale jak powiedziałem, gdyby to miało pomóc jakiemuś kandydatowi prawicy, to będę się poważnie zastanawiał.

PAP: Na jaki ewentualnie wynik liczy Pan w pierwszej turze?

M.B.: Wszystko jeszcze przed nami. Tu się będą różne rzeczy działy, których żaden pisarz jeszcze nie opisał. To nie będzie kampania w białych rękawiczkach. Nie ukrywam, że nie umiem końcowego wyniku tych wyborów, ani zwłaszcza mojego, określić.

Rozmawiały: Sonia Termion i Anna Staszkiewicz

Powrót do "Wiadomości" / Do góry