Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 03.10.05, 17:36 / Powrót

Opowiadam się za Polską i solidarną, i liberalną - w sensie wartości

Główna możliwość, jaka mi została pozostawiona, to organizowanie konferencji prasowych, na których się mogę odnieść do pewnych stwierdzeń, poglądów, wystąpień i wizji, przedstawianych przez tych kandydatów, z którymi nie mam możliwości zetrzeć się w bezpośredniej dyskusji - powiedział Marek Borowski podczas konferencji prasowej, która odbyła się 3 października, w dniu, w którym miała się odbyć debata telewizyjna między nim a Lechem Kaczyńskim, ale została przez telewizję odwołana, pod pretekstem, że... Lech Kaczyński przekroczył już swój limit obecności w telewizji publicznej (sic!).

- W ostatnich dniach miało miejsce kilka wydarzeń, wykreowanych przez Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska, w trakcie których przedstawili swoje wizje prezydentury. Obie wywołują liczne znaki zapytania, a w wielu przypadkach budzą sprzeciw.

Wyprawa do Brukseli

Najpierw mieliśmy wyprawę do Brukseli, gdzie obaj kandydaci pojawili się w tym samym czasie i chodzili sobie niemal po piętach. Nie ma nic złego ani dziwnego w tym, że kandydaci na prezydenta udają się do Brukseli, chciałbym jednak zwrócić uwagę, że Donald Tusk i Lech Kaczyński musieli pojechać do Brukseli, ponieważ ich dotychczasowa działalność, a także działalność ich partii wywoływała zaniepokojenie Unii Europejskiej. Zastanawiano się tam, czy Polska jest krajem, który chce integracji europejskiej, czy też będzie stale wkładała "kij w szprychy". Jeśli chodzi o PiS, nie muszę przypominać jego niechętnej postawy wobec UE. Co do Platformy, słynne hasło "Nicea albo śmierć" przyniosło wiele szkody - nie tyle Unii co Polsce. Zatem i Lech Kaczyński, i Donald Tusk czuli się w obowiązku pojechać do Brukseli, by zapewnić o swojej europejskości.

O sobie mogę powiedzieć, że stać mnie na to, żeby pojechać do Brukseli, ale nie muszę tego robić, bowiem moje poglądy w sprawie Unii Europejskiej, które prezentuję i prezentowałem już od dłuższego czasu, nie budzą żadnych wątpliwości. Powtórzę: Polska ma szanse zostać jednym z liderów integracji europejskiej. Musi się jednak na to zdecydować, iść energicznie i konsekwentnie w tym kierunku. Stan spraw w UE, pewne rozchwianie, kryzys tożsamości, który ma tam miejsce, stwarza wyjątkowo pomyślny klimat do tego, aby Polska zademonstrowała swoje przywiązanie do integracji europejskiej i już na stałe zajęła pozycję lidera w Europie środkowej i centralnej, a także jednego z liderów w całej Unii.

Polska solidarna to coś więcej niż mówi Lech Kaczyński

Wczoraj (2 października) Donald Tusk i Lech Kaczyński przedstawiali podczas publicznych wystąpień w Gdańsku swoje wizje Polski, w których dokonali pewnego dychotomicznego, jednoznacznego podziału wskazując, że istnieją tylko dwie możliwości, albo - jak powiedział Lech Kaczyński - Polska solidarna, albo liberalna. Ta druga ze znakiem "minus", ta pierwsza "plus". Znowu, podobnie jak w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu, mamy do czynienia z próbą wmówienia Polakom, że są tylko dwie drogi, dwa warianty, przy czym ich definicja jest bardzo wątła i enigmatyczna.

Jeśli chodzi o wizję prezydentury zaprezentowaną przez Donalda Tuska, to wydaje się, że jest on więźniem programu, czy raczej braku programu Platformy Obywatelskiej. Program PO w tych wyborach sprowadzał się do hasła "3 x 15". Po pierwsze, to nie był program dla Polski. Po drugie, budził wątpliwości co do tego, czy Platforma opowiada się za solidarnością społeczną. Dzisiaj Donald Tusk jest więźniem tego programu i nie bardzo wie, co z tym fantem zrobić.

Próbuje to wykorzystać Lech Kaczyński skrzętnie ukrywając, że Polska solidarna to jest coś znacznie więcej niż stwierdzenie - słuszne skądinąd - że Polska nie może być krajem tylko dla bogatych. Zresztą taka teza znalazła się w moim prezydenckim programie na długo przedtem, zanim Lech Kaczyński sobie o tym przypomniał. Problem polega jednak na tym, że Polska solidarna to jest także Polska, w której każdy czuje się jak u siebie w domu. To jest także Polska w jakiejś mierze liberalna, ale w innym rozumieniu liberalizmu - w sensie tolerancji dla inności, przyzwolenia na to, że Polacy mogą mieć różne poglądy na różne sprawy, że swoboda wyrażania tych poglądów, swoboda działalności twórczej są zapewnione, że wyznawanie różnych religii lub niewyznawanie żadnej nie jest przyczyną żadnych kłopotów.

W tym kontekście udramatyzowane stwierdzenie Lecha Kaczyńskiego, że do końca życia pozostanie katolikiem, nasuwa pytanie o co chodzi. Czy w Polsce rzeczywiście trzeba tego rodzaju deklaracji? Czy to wszystko - jeśli do tego jeszcze dodamy poparcie ojca Rydzyka dla Lecha Kaczyńskiego, listy kandydata na prezydenta do proboszczów - nie dowodzi, iż Lech Kaczyński zaczyna mieszać, łączyć ze sprawami urzędu prezydenckiego kwestie światopoglądowe, wyznaniowe? Czy to jest recepta na Polskę solidarną, taką, w której każdy dobrze się czuje? Stwierdzam, że nie.

To nie jest recepta na przyszłość Polski

A czy zamiary, które zostały ujęte w projekcie konstytucji według PiS - a ten projekt jest wciąż aktualny, stale słyszymy, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego jest gwarancją dla wprowadzenia nowej konstytucji - oznaczają Polskę solidarną, czyli taką, w której wszyscy dobrze się czujemy? Czy pomysł na wielką Komisję Prawdy i Sprawiedliwości, która zacznie znowu rozgrzebywać różne sprawy w sposób niefachowy, polityczny, to jest pomysł na przyszłą Polskę? A rozszerzenie zakresu lustracji, mimo że obecna nie została zakończona? Przypomnę, że obecna obejmuje 25 tys. ludzi, z których do tej pory zlustrowano 17 tys., a chce się ją rozszerzyć na 100 tys. Zatem według tego projektu musielibyśmy się jeszcze lustrować przez 20 lat. Czy pomysł na ustawę dekomunizacyjną, to jest pomysł na przyszłość czy na przeszłość? Na Polskę solidarną, w której ludzie nie są niechętnie nastawieni wobec siebie czy też na Polskę skłóconą, w której PiS i bracia Kaczyńscy będą określali, kto ma prawo do stanowisk publicznych i do czucia się obywatelem I kategorii, a kto nie.

Lech Kaczyński był uprzejmy powiedzieć w Bydgoszczy, że każdy przyzwoity człowiek będzie mógł pod jego rządami i pod rządami PiS spać spokojnie. Tyle że z tych wszystkich projektów wynika, iż o tym, kto jest przyzwoity, będzie decydować wielka Komisja Prawdy i Sprawiedliwości oraz inne komisje powołane przez PiS.

Otóż tak Polski solidarnej nie zbudujemy. To nie jest recepta na przyszłość Polski. To jest recepta na powrót do przeszłości. Ja opowiadam się za Polską i solidarną, i liberalną w sensie wartości. To ma być Polska otwarta, która walczy z szowinizmem, z ksenofobią, która szanuje prawa kobiet, w tym prawo do świadomego macierzyństwa. To Polska, która akceptuje mniejszości, Polska, która jest rzeczywiście neutralna wyznaniowo, w której każdy bez względu na wyznanie czuje się dobrze, jak u siebie w domu, bo wtedy dopiero możemy mówić o Polsce solidarnej.

Ponowny obrót machiny upartyjnienia państwa

To jest wreszcie Polska odpartyjniona, zwrócona obywatelom. Niestety, z zapowiedzi zarówno Donalda Tuska, jak i - jeszcze bardziej - Lecha Kaczyńskiego wynika, że postulat odpolitycznienia instytucji, które powinny zostać odpolitycznione i odpartyjnienia administracji publicznej możemy włożyć między bajki czyli schować do szuflady. Frazesy były, ale się skończyły. Dzisiaj słyszymy o tym, że na czele Urzędu Antykorupcyjnego, który ma walczyć z korupcją m.in. wśród polityków, bo to jest głównym problemem - stanie jeden z czołowych polityków PiS. I tak jest ze wszystkim.

Oznacza to ponowny obrót machiny upartyjnienia państwa. To jest coś z czym ja osobiście i SDPL podjęła - od momentu kiedy powstaliśmy - bezwzględną walkę, ponieważ zrozumieliśmy, że to jest istotny powód polskich problemów. Wydawało się, że inne ugrupowania też to zrozumiały, m.in. PiS i Platforma Obywatelska. Okazuje się, że nie. Znowu wraca się do tezy: my jesteśmy uczciwi, a oni nie i my zrobimy porządek, czyli - oczyścimy państwo. Kończy się jak dawniej.

Przestrzegam przed tym i zwracam uwagę, że układ, który obecnie się rysuje, skazujący Polaków na wybór między tylko dwoma kandydatami - z PiS-u i z PO - jest zły dla Polski. Już dzisiaj widać, że te dwa ugrupowania nie pogodzą się. Jeżeli w ogóle powstanie rząd, to będziemy mieli w nim bez przerwy do czynienia z konfliktami, a prezydent wywodzący się z jednego z tych ugrupowań stanie się zakładnikiem w rękach drugiego. Na porządku dziennym będą tarcia, przetargi dotyczące tego, która ustawa zostanie wniesiona i poparta za jaki pomysł prezydenta.

Jeśli prezydentem zostanie Lech Kaczyński, a premierem Kazimierz Marcinkiewicz, będziemy mieli układ jednobiegunowy - z wszystkimi konsekwencjami, o których wcześniej mówiłem. Jeśli prezydentem zostanie Donald Tusk, to prawdziwym "władcą" będzie Jarosław Kaczyński, który zrobi wszystko, aby ten układ zdezawuować.

A zatem propozycja i oferta prezydenta spoza tego układu, którą uparcie wysuwam, ale której nie mogę skonfrontować z dwoma kandydatami partii prawicowych, wychodzi naprzeciw głęboko rozumianemu interesowi Polski. Z tą propozycją występuję do rodaków, aby zechcieli ją rozważyć i - w przypadku gdyby doszli do wniosku, że jest ona sensowna - nie zaniedbali udziału w wyborach. Bo jeśli przesądzimy, że wybór jest tylko między tymi ugrupowaniami, grozi, że do wyborów prezydenckich pójdzie jeszcze mniej Polaków niż poszło do wyborów parlamentarnych. A to byłby fatalny sygnał i dla świata zewnętrznego, i dla nas samych co do tego, jak kształtuje się polska demokracja.

Fragmenty wypowiedzi Marka Borowskiego

Powrót do "Wiadomości" / Do góry