Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wiadomości / 14.07.06, 10:31 / Powrót

Kazimierz Marcinkiewicz rozpoczął kampanię wyborczą

Kazimierz Marcinkiewicz opublikował 13 lipca w "Fakcie" list pożegnalny do czytelników tej gazety, w którym pisze o sukcesach swego rządu i obecnym stanie państwa. Marek Borowski polemizuje z nim w następnym numerze "Faktu"w tekście zatytułowanym "Propaganda sukcesu".

Drodzy warszawiacy! Kazimierz Marcinkiewicz opublikował we wczorajszym „Fakcie” list pożegnalny – niby do wszystkich Czytelników „Faktu”, ale tak naprawdę do nas, mieszkańców stolicy. Pozwólcie, że jako warszawiak z dziada pradziada odpowiem – myślę, że w imieniu wielu z Was.
Premier najpierw kurtuazyjnie przeprasza, że nie udało mu się załatwić wielu spraw – zabrakło czasu. Mimo to uważa, że przez ostatnie osiem miesięcy jego rząd i on sam zrobili bardzo dużo.
Po pierwsze, Polska jest w Unii Europejskiej i dostanie od niej dzięki negocjacjom finansowym 91 mld euro do 2013 r.
Z całym szacunkiem dla Pana Premiera, ale wejście do Unii i związane z tym korzyści finansowe nie są jego zasługą. W sprawie akcesji do Unii PiS zajmowało pozycję dwuznaczną krytykując ostro swoich poprzedników za warunki, na których się ona odbyła. Teraz okazuje się, że warunki są dobre, a Polska ma mocne podstawy rozwoju.
Jaki by nie był premier, 90 mld euro mieliśmy jak w banku. Marcinkiewicz wywalczył ok. 1,5 mld. Oczywiście, chwała mu za to, ale zachowajmy proporcje. Pół roku wcześniej, gdy Marek Belka był gotów zgodzić się na budżet, w którym Polska otrzymałaby więcej, PiS uznał go za zdrajcę interesu narodowego. Marcinkiewicz uzyskał mniej i przypina sobie order.
Drugim powodem do chwały, który sobie przypisuje, jest decyzja, że od 2009 r. będą obowiązywały dwie stawki podatkowe – 18 i 32 proc. Ale przecież PiS i premier Marcinkiewicz obiecywali Polskę solidarną, tzn. taką, w której owoce wzrostu gospodarczego będą równo dzielone, a ponieważ jest dużo ludzi biednych, oni mieli korzystać najbardziej. Tymczasem niższe podatki będą prezentem dla najbogatszych. Przeciętni obywatele, a zwłaszcza ubodzy nie skorzystają nic. W dodatku osłabiony w ten sposób budżet nie będzie w stanie ponieść wielu niezbędnych wydatków.
Premier chwali się też propozycją ulg podatkowych dla rodzin z dziećmi. To jeden z gorszych i także sprzecznych z ideą solidarnego państwa pomysłów. Ulgi przysługiwałyby bowiem także rodzinom bogatym, a rodziny ubogie, ale nieobjęte podatkiem PIT (bezrobotni, rolnicy) oraz takie, którym nie starcza na odliczenia, bo mają zbyt małe dochody – nie dostaną nic.
Po trzecie, przypisując sobie jakieś sukcesy w budownictwie mieszkaniowym(!) premier chyba nie przeczytał tekstu, który musiał napisać ktoś inny.
I wreszcie po czwarte, fakt, że gospodarka jest w lepszym stanie (co premier bez żenady przypisuje sobie), wynika z działań poprzedników, a nie rządów PiS-u. Gospodarka zaczęła się rozwijać 2 lata temu, a PiS jedynie niczego w niej nie popsuł – w przeciwieństwie do spraw społeczno-politycznych. Bezrobocie spada, bo setki tysięcy ludzi wyjechały za granicę. Rząd i premier nie zrobili niczego, aby zatrzymać ich w kraju. Minimalną inflację mamy z kolei dzięki NBP. Przydałoby się więc trochę skromności!
Premier nie pisze rzecz jasna o swoich porażkach: ogromnych opóźnieniach w programie legislacyjnym rządu, kompromitacji idei „taniego państwa”, polityce zagranicznej, która grozi Polsce marginalizacją na arenie międzynarodowej, koalicji z Samoobroną i LPR, przekształceniu się rządu w federację resortów, obietnicach bez pokrycia (rzekome ogromne nakłady na służbę zdrowia, infrastrukturę, policję, itd.)
Po co więc ten list? To typowa propaganda sukcesu. Premier Marcinkiewicz, którego żegnam z pewnym żalem, bo prezentował się sympatycznie – a to zatańczył, a to włożył marynarską czapkę, karnie wykonuje polecenia szefa, który postanowił „rzucić go” na Warszawę. Będzie startował na prezydenta stolicy i właśnie rozpoczął kampanię wyborczą. Czeka nas kolejny festiwal obietnic. Z ich realizacją będzie to samo co z obietnicami rządowymi – mówiąc z warszawska: ucho od śledzia.
"Fakt" - 14 lipca 2006 r.

Powrót do "Wiadomości" / Do góry