Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 13.12.06, 10:10 / Powrót

Nasz polityczny prowincjonalizm

Jak bardzo nasza polityka jest prowincjonalna. Czym my się właściwie zajmujemy? - pisze Marek Borowski w najnowszym numerze TEMI. Przez kilka ostatnich dni nie było mnie w Polsce, ponieważ brałem udział w Kongresie Partii Europejskich Socjalistów (PES) w Porto w Portugalii. Nikt tam nie dyskutował o pracy za seks, o osobowych źródłach informacji, o „trójkach” chodzących po szkołach i tym podobnych tematach, którymi żyje Polska. Notabene po powrocie do kraju dowiedziałem się, że Ministerstwo Edukacji, zajęte wymyślaniem represji dla uczniów, zapomniało ogłosić przetarg na gimbusy. Nie chce się tego nawet komentować.
Do Porto przyjechali ludzie, którzy myślą kategoriami Europy i świata. Zmieniają świat. Byli socjaldemokratyczni premierzy, liderzy partii i inne czołowe postaci życia politycznego, m.in. premier Portugalii Jose Socrates, szef niemieckiej SPD Kurt Beck, premier Włoch i lider włoskiej lewicy, Romano Prodi, premier Węgier, Ferenc Gyurcsany, były premier Danii, przewodniczący PES Poul Nyrup Rasmussen. Byli reprezentanci Parlamentu Europejskiego z szefem grupy socjaldemokratów, Martinem Schulzem. Byli przedstawiciele socjalistów z Libanu i Palestyny. Ci wszyscy ludzie dyskutowali o tym, co zrobić, żeby świat był lepszy i bezpieczniejszy, żeby powstawało więcej miejsc pracy. Zastanawiali się, na czym ma polegać w warunkach globalizacji Europa socjalna. Co zrobić, żeby zapewnić ludziom bezpieczeństwo energetyczne, a równocześnie zapobiec zmianom klimatycznym, których jesteśmy świadkami. Jakie zobowiązania z tym związane państwa powinny na siebie przyjąć. Czy np. budować elektrownie atomowe i czym to grozi. Mówiono też o tym, jak przełamywać bariery dzielące narody.
Duże wrażenie zrobiło na uczestnikach Kongresu wystąpienie Segolene Royal, kandydatki francuskiej Parii Socjalistycznej na prezydenta Francji w przyszłorocznych wyborach. Z ciepłym przyjęciem spotkało się też przemówienie Howarda Dean'a, przewodniczącego amerykańskiej Partii Demokratycznej, która w niedawnych wyborach pokonała Partię Republikańską i po raz pierwszy od 14 lat ma większość w Izbie Reprezentantów i Senacie USA. Wynikało z niego, że Ameryka nie musi być Ameryką Busha. Nie musi narzucać Europie swoich „jedynie słusznych” koncepcji. Okazało się też, że również Europa nie musi być antyamerykańska, zastrzeżenia budzi jedynie polityka George’a Busha. Jest więc szansa na odnowienie stosunków między Europą i Stanami Zjednoczonymi.
Kongres przyjął rezolucję dotyczącą budowy Nowej Europy Socjalnej. Kładzie się w niej nacisk na tworzenie nowych miejsc pracy i edukację. Podkreśla większą potrzebę inwestycji w człowieka. Postuluje zwiększenie roli dialogu między pracodawcami i związkami zawodowymi. Powinien on dotyczyć nie tylko organizacji i warunków pracy, ale także kształcenia zawodowego oraz polityki rynku pracy. Inne podstawy Nowej Europy Socjalnej to m.in. opieka przedszkolna dla wszystkich, którzy będą chcieli z niej skorzystać, przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu, równe prawa dla kobiet i mężczyzn, różnorodność i integracja.
Przyjęto też rezolucję dotyczącą europejskiej polityki energetycznej. Wśród jej założeń jest zmniejszenie o 20 proc. ogólnego zużycia energii poprzez jej bardziej efektywne wykorzystanie. Poza tym zdaniem Kongresu więcej zużywanej przez świat energii powinno pochodzić ze źródeł odnawialnych: do 2015 r. – 15 proc., a do 2040 r. – połowa.
Przysłuchując się obradom i równocześnie odbierając docierające do Porto informacje z Polski poczułem się dość nieswojo – jak taki ubogi kuzyn z prowincji. Nie dlatego ubogi, że z ubogiego kraju, bo przecież Portugalia czy Grecja też nie są bogate, ale właśnie dlatego, że z prowincji, z zaścianka. I chociaż wystąpienia przedstawicieli polskiej lewicy - zaprezentowali się głównie politycy młodego pokolenia - były bardzo interesujące, obawiam się, że uczestnicy Kongresu oceniali je trochę przez pryzmat doniesień z Warszawy zadając sobie pytanie: co się w tej Polsce dzieje? Dobrze, że nie padło ono głośno i nie musieliśmy się tłumaczyć publicznie, ale w kuluarach owszem, padało i trudno było się nie wstydzić. Zawsze chcieliśmy, aby na świecie mówiono o Polsce. Ale chyba nie takie relacje mieliśmy na myśli.

Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI – 13 grudnia 2006 r.

Powrót do "Wiadomości" / Do góry