Są rzeczy, których Polacy nie wybaczą władzy bez względu na swoje poglądy. To m.in. arogancja i traktowanie z góry. Arogancja tego rządu sięgnęła zenitu. Nie wobec biznesmenów czy przeciwników politycznych. To jeszcze można by było zrozumieć. Przez wiele dni z całą mocą demonstrowana była wobec kobiet zarabiających kilkaset złotych za ciężką i niezwykle ważną pracę.
Lekceważenie okazane przez rząd pielęgniarkom jest tak oczywiste i tak drastyczne, że trudno przejść nad tym do porządku dziennego. Demokratyczne państwo to nie jakaś abstrakcja. Ono ma służyć ludziom, swoim obywatelom. Tymczasem okazuje się, że to państwo rozmawia tylko z tymi, którzy popierają obóz rządzący i tylko pod tym warunkiem skłonne jest traktować obywateli jak partnerów. Gdy zaś ludziom cokolwiek się nie podoba, zasługują nie tylko na najwyższą pogardę, ale także na miano wroga ojczyzny. Rząd Kaczyńskiego bez ogródek tak właśnie potraktował pielęgniarki demonstrujące pod gmachem kancelarii premiera.
O godność, nie o pieniądze
To nie jest kwestia interpretacji, jak chciałby rząd. To po prostu fakty. Premier nie chciał się spotkać z pielęgniarkami, które przyszły do niego, do kancelarii. Kobietom zmarzniętym i przemoczonym (właśnie była burza) postawił warunek: pojadą na Limanowskiego, do Centrum Dialogu, to porozmawiamy. W tym czasie pielęgniarki były już w kancelarii. Tam, gdzie premier na co dzień pracuje!
Nawet nieproszony gość ma prawo do gościnności. Nie wysyła się go w inne miejsce. Tak każe nasza tradycja. Premier wiedział o tej tradycji i celowo ją złamał. Niech więc nie mówi, że chciał rozmów. Jego celem było pokazanie „kto tu rządzi”, a także - jeśli się uda - rozbicie jedności środowiska medycznego.
Nikt wcześniej nie wyszedł do protestujących pielęgniarek. To mówi samo za siebie. Nic więc dziwnego, że pielęgniarki zostały w kancelarii i nie chciały opuścić budynku. Ich cierpliwość się wyczerpała.
Trudno o większy dowód arogancji niż zachowanie wiceministra Bolesława Piechy. Potrafi niejedno powiedzieć przed kamerami, w odległości 30 metrów od pielęgniarek, ale nie potrafi tego samego powiedzieć im w oczy, gdy wychodzi z kancelarii na drugą stronę ulicy
W tym proteście nie chodzi tylko o pieniądze, ale także o godność. I gdyby ktokolwiek z rządu pofatygował się te kilkadziesiąt metrów dzielące kancelarię od protestujących kobiet, wiedziałby, że to nie kwestia pieniędzy, ale sposób traktowania przez władze jest tym, co pielęgniarki ugodziło najbardziej. To właśnie dlatego ten protest znalazł poparcie górników, nauczycieli i zwykłych warszawiaków. To dlatego ludzie przynoszą koce, wodę i jedzenie. Deptanie godności w Polsce nigdy nie było akceptowane. Nawet wtedy, gdy godność deptano z Ojczyzną na ustach.
Układ w białych czepkach
Tak właśnie godność pielęgniarek zdeptał premier Kaczyński. Oznajmił, że ich protest jest niestosowny w chwili, gdy toczą się ważne negocjacje na szczycie Unii Europejskiej, i otwarcie nazwał ten protest „haniebną akcją polityczną”. Tym samym premier już nawet nie sugeruje, ale twierdzi, że pielęgniarki są manipulowane po to, by osłabić pozycję Polski w negocjacjach - a tym samym są częścią „układu” pracującego na rzecz osłabienia kraju. To wymowny przykład chorej filozofii PiS. Każdy, kto nie zgadza się z tezami tej partii, jest wrogiem Polski, jest reprezentantem magicznego „układu”.
Tyle że to nie Kaczyński walczący o pierwiastek, ale pielęgniarki śpiące w namiotach stanowią Polskę. Polska jest teraz pod kancelarią premiera. Bo to one pracują i żyją w naszym kraju. To one miały prawo oczekiwać przyjęcia przez szefa rządu. To one będą wybierać nowe władze RP. Nie mają obowiązku popierać tego rządu, jeśli ten odmawia im nawet prawa do rozmowy w miejscu, do którego same dotarły. Oskarżanie ich o szkodzenie Polsce ma taki sam sens jak oskarżanie o niedobór „polskości” tych Polaków, którzy myślą inaczej niż bracia Kaczyńscy. Uzurpowanie sobie przez władzę prawa do decydowania o tym, kto jest dobrym Polakiem, a kto złym, jest właśnie dowodem arogancji z jednej, a przerostu ambicji z drugiej strony.
Dowodzi to także tego, że tzw. układ to nic innego jak socjotechniczne narzędzie wymyślone w celu obrony i utrzymania władzy przez obecną ekipę. Narzędzie na tyle plastyczne, że haniebną akcją polityczną można nazwać protest grupy zawodowej deprecjonowanej od wielu lat - także przez rządy lewicy. Z tą różnicą, że w minionych latach stan finansów był znacznie gorszy, a ponadto nikomu nie przyszłoby do głowy oskarżać pielęgniarki o działania na szkodę Polski. Tej ekipie przyszło - i to mówi o niej wszystko.
Przecież do podobnych protestów dochodziło wcześniej. Jednak minister Marek Balicki potrafił usiąść do rozmów i doprowadzić do porozumienia. On chciał rozmawiać, a nie jedynie mówił, że chce.
Popieramy ten protest
Ze strony tej ekipy padło jeszcze jedno kuriozalne oskarżenie - o to, że opozycja wykorzystuje ten protest dla swoich celów. Ktoś tu kpi, czy o drogę pyta? A po co jest opozycja w demokratycznym państwie? Po to, by w sytuacji, gdy pojawia się kryzys, zaproponować rozwiązania pozwalające ten kryzys przezwyciężyć, skoro rząd tego nie potrafi. Po to, by w momencie, gdy rząd używa siły, wyjaśnić, czy było to zgodne z prawem. Wreszcie po to, by obywatele mogli poznać, jak się rzeczy mają. Im bardziej mają się źle, tym bardziej rośnie rola opozycji.
Tak właśnie było teraz - oskarżanie pielęgniarek i opozycji o zorganizowaną akcję antyrządową jest po prostu śmieszne. Tak, popieramy ten protest. Bo jesteśmy przeciw łamaniu godności ludzi.
SDPL nie uprawia wśród pielęgniarek żadnej propagandy politycznej. SDPLpo prostu robi herbatę i kawę, serwuje parówki i chleb. Robią to z poświęceniem młodzi ludzie, dla których jest to świetna szkoła - ucząca, że polityka to przede wszystkim służenie ludziom.
Tego wszystkiego PiS - którego twarzą w tej sprawie stała się posłanka Jolanta Szczypińska („ja jako była pielęgniarka”) - nie jest w stanie zrozumieć. Kiedy trzy dni temu przesłałem do redakcji pierwszą wersję tego tekstu, zaproponowałem następujące rozwiązanie konfliktu prestiżowego - premier mógłby zakończyć go bez utraty twarzy. Mógłby np. odwiedzić pielęgniarki przebywające w kancelarii i odbyć z nimi krótką, kurtuazyjną rozmowę, po której pielęgniarki opuściłyby kancelarię, a premier niezwłocznie zaprosiłby delegację pielęgniarek z powrotem dla odbycia rozmów merytorycznych. Wilk syty i owca cała.
Dobrze, że premier wpadł w końcu na ten pomysł. Szkoda, że tak późno. Nie wiadomo także, czy to zapowiedź trwalszej zmiany w postępowaniu premiera wobec „niepokornych”, czy też tylko chwilowa słabość lub taktyka.
Póty dzban wodę nosi...
Bezużytecznych programów mieliśmy już sporo. Teraz trzeba pracować nad dobrymi rozwiązaniami - LiD w liście do prezydenta wskazał, skąd wziąć pieniądze (dziś pojawiły się możliwości, jakich wcześniej nie było), i powiedział, jak zreformować służbę zdrowia i edukację - a jednocześnie pokazał, że możemy coś zrobić tu i teraz. I udowodnić, że nic niewarta jest partia, która dużo obiecuje, ale jak przychodzi co do czego, nie potrafi się spotkać z czterema kobietami, bo to uwłacza jej liderowi.
Władza ma prawo do błędów. Nie ma jednak w najmniejszym stopniu prawa do arogancji wobec obywateli. A rząd Kaczyńskiego na naszych oczach z arogancji uczynił cnotę. No cóż, póty dzban wodę nosi...
I na koniec: ten protest pokazał, że Polska jest solidarna. Tyle że solidarne państwo opuściło odgrodzoną barierkami i policjantami kancelarię premiera. Aktualnie przebywa na trawniku w Alejach Ujazdowskich. I obawiam się, że jeśli Prezydent podpisze ustawę obciążającą budżet prawie 20-miliardową dotacją do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych – to w tej kadencji do kancelarii już nie wróci.
"Gazeta Wyborcza" - 27 czerwca 2007
Powrót do "Wiadomości" / Do góry