Pielęgniarki rozważają założenie swojej partii politycznej. Ta informacja przeszła praktycznie bez echa. Tymczasem jest to znak, że dziś w Polsce przestał funkcjonować dialog społeczny. W obliczu zakwestionowania przez rząd sensu takiego dialogu różne grupy zawodowe nie widzą innego wyjścia, jak tylko walczyć o swoje postulaty na drodze czysto politycznej.
To także sygnał dla centrolewicy. Swój program wyborczy musi ona wypracować w porozumieniu z tymi, których zamierza reprezentować po wyborach. Nie może traktować tego programu jak narzędzia przydatnego jedynie do zdobycia głosów.
Martwy dialog
Dziś z dialogiem społecznym jest podobnie jak z innymi mechanizmami demokratycznymi. Teoretycznie istnieją narzędzia i instytucje warunkujące jego funkcjonowanie. Jest Komisja Trójstronna [którą tworzą przedstawiciele rządu, związków zawodowych i organizacji pracodawców], jest także Centrum Dialogu, czyli budynek, w którym ten dialog miałby się toczyć. Nie ma natomiast samego dialogu.
Wyraźnie było to widać w czasie protestu pielęgniarek. Rząd nie przyjął żadnego merytorycznego stanowiska wobec postulatów pielęgniarek - zamiast tego ujawnił niespotykane pokłady arogancji. Pielęgniarki nie tylko przez premiera, ale także przez wiceministra zdrowia Bolesława Piechę zostały potraktowane jak wrogowie publiczni, wrogowie Polski inspirowani przez szatanów z obcych stolic. Oskarżano je wręcz o działalność polityczną i chęć obalenia rządu. Centrum Dialogu paradoksalnie służyło jako pretekst do niepodejmowania jakichkolwiek rozmów, a Komisja Trójstronna praktycznie nie odegrała żadnej roli.
Sytuacja zmieniła się na krótko po powrocie Zbigniewa Religi ze zwolnienia lekarskiego. Szef resortu w przeciwieństwie do swojego zastępcy miał odwagę wejść do białego miasteczka i zacząć rozmawiać. Ten dialog szybko się skończył nagłym oświadczeniem, że rząd wróci do rozmów jesienią. Nic więc dziwnego, że pielęgniarki wyciągnęły wnioski z tej lekcji - tylko nacisk polityczny czyni władzę skłonną do rozmów, a stawianie się poza polityką nie ma sensu, gdyż władza i tak wysunie oskarżenia o działalność polityczną.
To, co stało się z pielęgniarkami, i zapowiedź powstania ich partii może być początkiem tworzenia kolejnych branżowych reprezentacji partyjnych. Naturalnym, drugim takim środowiskiem są nauczyciele. Oni też, podobnie jak pielęgniarki, nie są w stanie organizować masowych i brutalnych manifestacji, a ich protesty uderzają w obywateli, a nie w rząd. Z tego powodu rząd tak naprawdę nie chce i nie widzi potrzeby, by z nimi rozmawiać.
Niewykluczone, że po marginalizacji Andrzeja Leppera i Samoobrony pojawi się nowa partia chłopska. Tu także bowiem rozmów brak, a nawet brak partnera dla rządu - Samoobrona sama jest w rządzie i agencjach rolnych, a związki rolnicze dostają z Ministerstwa Rolnictwa sowite dotacje na utrzymanie biur w Brukseli i w zamian siedzą cicho.
Eksplozja niekontrolowana
Gdyby doszło do powstania wielu partii politycznych o charakterze branżowym, które osią swych programów uczyniłyby postulaty wąskich grup obywateli, byłoby to niebezpieczne dla wszystkich. Doprowadziłoby bowiem do silnych konfliktów społecznych owocujących wrogością różnych grup zawodowych wobec siebie, nie przynosząc jednocześnie tym grupom oczekiwanych beneficjów.
O tym, że tych efektów na pewno by nie było, mogliśmy się przekonać już dawniej. Obie największe centrale związkowe, "Solidarność" i OPZZ, angażowały się w politykę - związkowcy zasiadali w Sejmie i pełnili funkcje państwowe. I obie do dziś przeżywają konsekwencje tych działań w postaci nieufności ze strony pracowników. Aktywność polityczna nie przełożyła się bowiem na realizację postulatów, z jakimi związkowcy szli po władzę.
Jest rzeczą naturalną, że dialog społeczny nie jest łatwy ani dla tzw. strony społecznej, ani dla władzy. Obie strony mają swoje racje i interesy. Jednak tę formę komunikacji grup zawodowych z rządzącymi i pracodawcami wymyślono po to, by osiągać porozumienie jeszcze przed podjęciem protestów, a jeśli już do nich dojdzie - by trwały jak najkrócej i by strony sporu nie patrzyły na siebie jak na wrogów, lecz po partnersku budowały konsensus i pokój społeczny. Obecny obóz rządzący kwestionuje wszystkie te reguły - a potem dziwi się, że nagle w niekontrolowany sposób wybuchają protesty, ich uczestnicy są zaś zdeterminowani i za grosz nie wierzą władzy, która rozmowy przed protestami uważa za bezcelowe i wręcz jej uwłaczające.
Władza skłonna jest rozmawiać tylko z takim przeciwnikiem, za którym stoi brutalna siła w czystej bądź ekonomicznej postaci - czego dowodem są górnicy i pracownicy energetyki. Ci pierwsi potrafili nie tylko wymusić dodatkowe pieniądze na wypłaty z zysków spółek węglowych, ale wręcz zmienić zapisy rządowej strategii dla górnictwa. Ci drudzy będą mieć wieloletnie gwarancje zatrudnienia oraz prawo do odpraw sięgających nawet setek tysięcy złotych. Widmo ulicznych walk z policją czy miast bez prądu jest bardziej przekonujące dla tego rządu niż niewypisywanie numeru PESEL na receptach, miasteczko namiotowe pielęgniarek czy parę dni bez lekcji dla uczniów. Dlatego jednym się daje, a drugim odmawia się rozmowy. W efekcie ci drudzy nie rozumieją, dlaczego pan Kowalski z elektrowni po zwolnieniu z pracy dostanie odprawę, na którą pielęgniarka czy nauczyciel muszą pracować pół życia. Oto jak w praktyce realizowana jest idea solidarnego państwa a la bracia Kaczyńscy.
Zejść na dół
Problem braku dialogu społecznego, braku komunikacji grup zawodowych z władzą czy ulegania silniejszym branżom jest dziś szczególnie dotkliwy - ale nie pojawił się dopiero dziś. To proces trwający od kilku kadencji. Dlaczego tak się dzieje? Przede wszystkim dlatego, że od dawna partie i z lewa, i z prawa traktują instrumentalnie swoje programy wyborcze, a potem dziwią się, że ktoś traktuje te programy poważnie i domaga się wprowadzenia ich w życie. Z drugiej strony narasta frustracja obywateli i rodzą się przekonania, że trzeba tworzyć własne partie, gdyż te, które istnieją, po prostu nie reprezentują ludzi.
Tak właśnie stało się teraz. PiS obiecywał przeznaczyć na ochronę zdrowia 6 proc. PKB. Na zapowiedziach się skończyło, a pieniądze poszły na cele, o których w kampanii wyborczej nawet nie wspominano (np. na obniżenie składki rentowej).
Odzyskanie zaufania możliwe jest tylko poprzez stworzenie takiego programu, który faktycznie będzie realizowany, a nie będzie traktowany jak narzędzie marketingowe w kampanii wyborczej lub zło konieczne, które pozwala uniknąć zarzutu, że partia nie ma programu. Przygotowując swój program, centrolewica musi o tym pamiętać. Musi także dążyć do wznowienia i odbudowy dialogu społecznego. To jest jedno z jej najważniejszych zadań.
Nie należy czekać, aż nastąpi nowe rozdanie wyborcze. Ten dialog trzeba zacząć już teraz - przygotowując program, konsultując proponowane rozwiązania i weryfikując je w porozumieniu z różnymi grupami zawodowymi. Nie zawsze trzeba się zgadzać, nie zawsze trzeba - a czasami wręcz nie należy - ulegać, ale zawsze obie strony muszą wiedzieć, dlaczego zajmują takie stanowisko. Dialog społeczny nie zapewnia przecież braku konfliktów, nie oznacza też, że władza staje się klubem dyskusyjnym. Zapewnia jednak coś, co jest podstawą państwa demokratycznego - to, że rząd traktuje obywateli jak partnerów, a nie jak poddanych, dla których od czasu do czasu bywa "ludzkim panem".
"Gazeta Wyborcza" - 6 sierpnia 2007
Powrót do "Wiadomości" / Do góry | | | |
|