Czego możemy się w nich spodziewać? Sytuacja głównych bohaterów jest nie do pozazdroszczenia. Prezydent Lech Kaczyński w ostatniej chwili uratował resztki autorytetu, wycofując kuriozalny projekt ustawy ratyfikacyjnej własnego autorstwa i przekonując brata Jarosława, żeby nie pogrążył go ostatecznie. Ale i on, i PiS "zakiwali się" prawie na śmierć (polityczną, oczywiście).
Pozycja Jarosława Kaczyńskiego osłabła. Nie tylko dlatego, że 40% (!) jego klubu w Sejmie nie poparło traktatu, ale jeszcze bardziej dlatego, że wśród senatorów PiS było aż 60% przeciwników Europy! Co ta za partia, której członkowie za nic mają swojego przewodniczącego i głosują inaczej niż on? Jak Jarosław Kaczyński może to w ogóle znosić? Nawet jeśli jemu jest to obojętne, w co nie wierzę, powinien bronić swojego brata - prezydenta. Mówienie o tym, że PiS jest partią demokratyczną i każdy ma w niej prawo do własnych poglądów, jest robieniem dobrej miny do złej gry. Demokracja w partii nie polega na tym, że każdy sobie mówi i robi co chce. Poglądy członków powinny być zbliżone. Jeśli są diametralnie różne - a jak widać, w PiS są - to już nie jest jedna partia, lecz co najmniej dwie, i to opozycyjne względem siebie. Nic dziwnego, że życie w PiS toczy się od konfliktu do konfliktu, a Jarosław Kaczyński z silnego, niekwestionowanego lidera przeradza się w przegranego, zgorzkniałego polityka, który kurczowo trzyma się stołka przewodniczącego.
Sejm odegrał komedię pozorów, przyjmując dziwaczną uchwałę "gwarancyjną". (Zgodnie z tą uchwałą, ewentualne odstąpienie od protokołu brytyjskiego do Karty Praw Podstawowych oraz od kompromisu z Joaniny wymagałoby ustawy popartej w Sejmie i Senacie większością 2/3 głosów lub zgody wyrażonej w referendum). Premier Donald Tusk udawał, że uchwała rzeczywiście coś gwarantuje, a Jarosław Kaczyński - że w to wierzy. Tymczasem w grudniu przyjęta została inna uchwała, która mówi, iż jak warunki na to pozwolą, Polska wycofa się z zastrzeżeń do Karty. To która uchwała jest ważna?
Marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski, odpowiadając na to pytanie w wywiadzie radiowym stwierdził, że uchwała to jest akt strzelisty, a od aktów strzelistych system prawa się nie zmienia. Podziękować marszałkowi za szczerość.
A potem wszyscy się dziwią, że Polacy nie lubią polityków.
Sama ustawa ratyfikacyjna, mimo że uchwalona, nie jest bezpieczna. Posłowie PiS, którzy byli jej przeciwni, chcą ją zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego i zbierają w tej sprawie podpisy. Jarosław Kaczyński uważa, że to dobry pomysł (sic!). Ale zgodnie z prawem to prezydent musiałby skierować tę ustawę do TK. Gdyby to zrobił, byłby już szczyt groteski, wniosek dotyczyłby bowiem traktatu, który sam negocjował i uznał to za swój sukces. Miejmy więc nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie.
Prezydent ma za to inną ważną rolę do odegrania. Już zapowiedział, że nie będzie się spieszył z ratyfikacją Traktatu z Lizbony. Nie musi, bo nie ma określonego konstytucyjnie czasu na ratyfikację. Może to zrobić nawet w Sylwestra. Czeka na nowelizację ustawy kompetencyjnej. Ta ustawa została uchwalona w 2004 r., kiedy byłem marszałkiem Sejmu. Dotyczy podziału kompetencji między rządem, parlamentem i prezydentem w sprawach Unii Europejskiej. Nie wiem, co nowego można do niej wprowadzić. Ale pole do wzajemnych oskarżeń o złamaniu obietnic i targów z rządem jest szerokie.
W sumie nowy spektakl zapowiada się niemal równie emocjonująco jak poprzedni. Niestety, Europa znowu nic z tego nie zrozumie. Tam się chyba nie znają na żartach primaaprilisowych. A Polacy? Cóż, my po prostu lubimy robić kawały. Obyśmy tylko nie zapłacili zbyt drogo za oglądanie tej sztuki.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 9 kwietnia 2008
Powrót do "Wiadomości" / Do góry